Maratońskie opowieści: upalne dni

"Zaczęła się fala upałów. Nawet kot woli pokładać się na podłodze, a nie jak zwykle na kanapie. Myślałam, że co to dla mnie trochę słońca, że deszcz jest największym wrogiem biegacza, a tu proszę, taka niespodzianka".

Michał: Ostatnio pod hasłem "misja maraton" działo się u nas bardzo dużo. Kilkanaście ostatnich dni to nowe wyzwania, zwroty akcji i wielkie, biegowe przeżycia. Przekroczyliśmy kolejne granice naszego organizmu i naszej psychiki.

Dorota: Zrobiliśmy to! Przebiegliśmy nasze pierwsze dwie godziny bez przerwy! Lekki chłodek sprzyjał wysiłkowi i studził nasze wielkie ambicje. W pierwszą stronę biegło się super, wystartowaliśmy spokojnie - troszkę plotek, troszkę podziwiania widoków (nie biegamy ze słuchawkami w uszach) - ale z powrotem dostałam przyspieszenia i nogi mnie same niosły. Przy 15 kilometrze zaczął się odzywać odrobinę kręgosłup, a na samym końcu poczułam, że chyba mięśnie brzucha (szczątkowe) odkleją mi się od tego, do czego są przyczepione. Michała za to znowu zaczęło boleć kolano, a to nie wróży nic dobrego. Trzeba się będzie przyłożyć bardziej do ćwiczeń, 18 km to przecież dopiero niecałe pół maratonu...

Michał: Znowu zaczęliśmy biegać osobno i ubiegając wszelkie domysły, że znowu dręczyłem Dorotę i ona uciekła w samotne bieganie - Dorka wyjechała na wieś pod Lublin, tam biega, ćwiczy i pod bacznym okiem Dziadzia przygotowuje się do startu w maratonie. Ja na swojej wsi, na Mokotowie biegam sam, po parku i po moście Siekierkowskim. Jestem zazdrosny o wiejskie widoki.

Dorota: Zmieniłam trochę otoczenie - kot pod pachę i na wieś. Michał został w stolicy, a ja atakuję treningowo nowe, piękne tereny. Warszawa przyzwyczaiła mnie do biegania po płaskim, a wyżyna lubelska rzuciła nowe wyzwanie - moja trasa biegowa to nieustanne "pod górę i w dół", z małymi przerwami na kilkanaście metrów płaskiego. Zastanawiam się jak takie zasuwanie pod górkę wpłynie na wygląd moich nóg - boję się, że zrobią mi się buły nad kolanami. Podobno rozciąganie dobrze na to robi, trzeba będzie spróbować. Swoją drogą, tak się myśli na początku: "A, założę sobie buty, dresik, pobiegam i tyle", a tu nie. Trzeba się rozgrzać, rozciągnąć. Chcesz robić dłuższe dystanse? No to ćwicz brzuch, kręgosłup i całą resztę! Czasochłonne to bieganie się zrobiło.

Michał: Doznałem ostatnio lekkiego szoku: wybiegłem potrenować, aż tu nagle coś mnie zatkało i poczułem się tak jakby mi ktoś nałożył worek na głowę, a na szyi zawiązał pętelkę. Tak mogę opisać swoje pierwsze bieganie w upale. Nie w słońcu, w słońcu bym dał radę. Ta wysoka wilgotność i duchota spowodowały u mnie problemy z oddychaniem. I wydolność jakby mniejsza.

Dorota: Zaczęła się fala upałów. Nawet kot woli pokładać się na podłodze, a nie jak zwykle na kanapie. Myślałam, że co to dla mnie trochę słońca, że deszcz jest największym wrogiem biegacza, a tu proszę, taka niespodzianka. Otóż nie! Pierwszego upalnego dnia wybrałam się na trening o 16 - myślałam, że będzie już troszkę chłodniej, ale się pomyliłam. Do tego słońce było jeszcze zbyt wysoko, żeby schować się za drzewami (moja nowa, wspaniała trasa wiedzie przez las), a ja nie miałam ze sobą kropli wody. Ale dało radę, okazało się, że uśmiechy (nie śmiechy!) zaciekawionych ludzi są najlepszym dopingiem. Następnym razem wzięłam ze sobą wodę i pobiegłam trochę później - już lepiej. Przez 75% trasy biegłam w cieniu i wszystko byłoby super, gdyby nie to, że rano trochę popadało i w lesie była taka sauna, że nie dało się oddychać. A do tego woda ciążyła mi w ręce jak nigdy. Dobrym wyjściem okazało się towarzystwo mamy na rowerze, z wodą na bagażniku. Rower przede mną nadawał tempo i dało radę. Ale bieganie w upale jest stanowczo nie dla mnie.

Michał: Odkryłem ostatnio pewną zależność - wypoczęty organizm lepiej radzi sobie z wysiłkiem ;-) Oprócz biegania gram jeszcze w piłkę nożną i czasami treningi biegowe pokrywają mi się z terminem grania na hali. Do tej pory starałem się z niczego nie rezygnować, ale Dorota zasugerowała, że skoro ganiałem 1,5 h za piłką, to może odpuszczę bieganie ten jeden raz. I opłaciło się. Następnego dnia znowu wypadła piłka i byłem w szczytowej formie. Niby oczywiste, ale do tej pory sądziłem, że odpuszczenie treningu nie może mieć na mnie pozytywnego skutku.

Dorota Piskor i Michał Hurkacz

Zobacz poprzednie odcinki bloga: Maratońskie opowieści: dlaczego i jak zaczęliśmy? Maratońskie opowieści: poważne buty Maratońskie opowieści: królowie szos Maratońskie opowieści: 15 km nie robi już na nas wrażenia

Dołącz do nas na Facebooku.

Copyright © Agora SA