Pana problem to bieganie - fragment książki "Urodzeni biegacze"

- Ciało człowieka nie jest przystosowane do nadużywania go w taki sposób - odparł doktor Torg. - A zwłaszcza pańskie ciało - dodał.Dobrze wiedziałem, co miał na myśli. Mam 193 cm wzrostu i ważę 105 kg; wiele razy mówiono mi, że w przypadku mężczyzn mojej postury plan natury zakładał, że albo będziemy stać pod koszem i blokować rzuty przeciwnika, albo przyjmować na siebie kule przeznaczone dla prezydenta; w każdym razie na pewno odpuścimy sobie ubijanie płyt chodnikowych własną masą. Przedstawiamy fragment kultowej książki "Urodzeni biegacze" Christophera McDougalla.

Wszystko zaczęło się od tego, że w styczniu 2001 roku zapytałem mojego lekarza: - Skąd ten ból w mojej stopie? Umówiłem się na wizytę u jednego z najlepszych w kraju lekarzy specjalizujących się w medycynie sportowej, ponieważ od pewnego czasu niewidzialny szpikulec do lodu wbijał mi się uparcie w podeszwę stopy. Zaledwie tydzień wcześniej wybrałem się na łatwą, pięciokilometrową przebieżkę po przykrytej śniegiem wiejskiej drodze. Nagle zawyłem z bólu, złapałem się za prawą stopę i zdążyłem jeszcze wykrzyczeć kilka przekleństw, zanim wyłożyłem się jak długi na śniegu. Kiedy już doszedłem do siebie, postanowiłem sprawdzić, z jak bardzo paskudną raną mam do czynienia. Pomyślałem, że nadepnąłem na jakiś ostry kamień, który wbił mi się w podeszwę, albo trafiłem na przyczajony w lodzie stary gwóźdź. Okazało się, że na stopie nie ma śladu krwi, a but nie jest nawet przebity. - Pana problem to bieganie - orzekł doktor Joe Torg, kiedy kilka dni później, kuśtykając, zawitałem do jego gabinetu w Filadelfii. ''Cóż, pewnie wie, co mówi'' - pomyślałem. W końcu doktor Torg nie tylko przyczynił się do stworzenia zupełnie nowej dziedziny w ramach medycyny sportowej, lecz także był współautorem książki The Running Athlete (Biegający sportowiec), kompletnej radiologicznej analizy każdego bodaj urazu związanego z bieganiem, jaki można sobie wyobrazić. Najpierw prześwietlił mi stopę, każąc kuśtykać w tę i z powrotem, a potem oznajmił, że nadmiernie obciążyłem sobie kość sześcienną - kość stępu, z której istnienia nie zdawałem sobie sprawy, dopóki boleśnie mi o sobie nie przypomniała, powodując wrażenie rażenia prądem przy każdym kroku. - Ale ja prawie wcale nie biegam - powiedziałem. - Raz na parę dni zdarzy mi się przebiec trzy, pięć kilometrów. W dodatku nie biegam po asfalcie, tylko po wiejskich, nieutwardzonych drogach. Widać nie miało to znaczenia. - Ciało człowieka nie jest przystosowane do nadużywania go w taki sposób - odparł doktor Torg. - A zwłaszcza pańskie ciało - dodał. Dobrze wiedziałem, co miał na myśli. Mam 193 cm wzrostu i ważę 105 kg; wiele razy mówiono mi, że w przypadku mężczyzn mojej postury plan natury zakładał, że albo będziemy stać pod koszem i blokować rzuty przeciwnika, albo przyjmować na siebie kule przeznaczone dla prezydenta; w każdym razie na pewno odpuścimy sobie ubijanie płyt chodnikowych własną masą. Kiedy skończyłem czterdziestkę, zacząłem rozumieć dlaczego. Otóż w ciągu pięciu lat, od kiedy przestałem grywać w kosza i zapragnąłem zostać maratończykiem, udało mi się zerwać ścięgno podkolanowe (dwukrotnie), nadwyrężyć ścięgno Achillesa (straciłem rachubę, ile to już razy), skręcić kostkę (mówiąc ściślej: obydwie, jedną po drugiej) i miewać regularne problemy z podbiciem oraz piętami, przez co musiałem schodzić po schodach albo tyłem, albo na palcach. I wszystko wskazywało na to, że oto ostatni wierny bastion mojej stopy dołączył do rewolucji. Najdziwniejsze jest to, że pod każdym innym względem sprawiałem wrażenie niezniszczalnego. Pisałem dla magazynu ''Men's Health'' i byłem jednym z autorów serii artykułów The Restless Man (Człowiek niespokojny) dla ''Esquire'a'', w związku z czym moja praca w dużym stopniu polegała na eksperymentowaniu z niebezpiecznymi sportami. Uprawiałem bodyboarding na rwących, skrajnie trudnych (czwarta klasa) bystrzach, jeździłem na snowboardzie po gigantycznych wydmach i pokonywałem rowerem górskim bezdroża Dakoty Północnej. Trzykrotnie pełniłem funkcję reportera wojennego dla agencji Associated Press i spędziłem wiele miesięcy w rejonach Afryki, w których rządzi bezprawie - wszystko to bez najmniejszego zadraśnięcia. Ale wystarczyło kilka kilometrów joggingu, żebym siedząc na ulicy, skręcał się z bólu, jak gdybym oberwał kulką w bebechy w gangsterskich porachunkach.

* Fragment książki ''Urodzeni biegacze - tajemnicze plemię Tarahumara, bieganie naturalne i wyścig, jakiego świat nie widział'' Christophera McDougalla (wyd. Galaktyka 2010).

Christopher McDougall, autor obdarzony ostrym dowcipem i bujną wyobraźnią, zabiera nas w podróż, która wiedzie i przez najnowocześniejsze laboratoria Harvardu, i przez niedostępne góry - tam, gdzie żyje tajemnicze plemię Tarahumara. Ta społeczność ultramaratończyków nieustannie przesuwa granice wytrzymałości ludzkiego ciała. Kulminacją tej wyprawy będzie jedyny w swoim rodzaju wyścig w Miedzianym Kanionie.

embed

Urodzeni biegacze

    Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.