Łemkowyna Ultra-Trail osiągnął miano biegu kultowego. Dla wielu biegaczy ten start jest obowiązkowym punktem każdego sezonu. Klimat tego biegu tworzy sama natura, przydrożne kapliczki, stare zabudowania i piękne dzikie krajobrazy Beskidu Niskiego.To miejsce jest mieszanką wielu skrajnych emocji od uśmiechu i radości po zmęczenie i zrezygnowanie.
Biegacze mają do wyboru aż pięć dystansów.
Ania Witkowska jest zwyciężczynią zeszłorocznego ŁUT na dystansie 150 km. Bieganie to dla niej przede wszystkim: ludzie, przyroda i emocje. Jest skromna i o swoim trumfie mówi bardzo zachowawczo. Jej udział w tegorocznym ŁUT stał pod wielkim znakiem zapytania, wraca jednak na trasę i bardzo chciałaby poprawić swój dotychczasowy wynik - 26 godz. 25 min. 52 sek.
Moja przygoda z bieganiem zaczęła się od tego, że zapisałam się na Berlin Marathon w 2013 roku. Kiedy zostało mi 8 miesięcy do tego startu, zaczęłam biegać;) Od wiosny zeszłego roku zaczęłam biegać już regularnie, a mój plan treningowy obejmuje nie tylko bieganie.
Mogłabym napisać grubą książkę, odpowiadając na to pytanie! Streszczając to do jednego zdania – bieganie oznacza dla mnie Doświadczanie. Tak, przez duże D. Doświadczanie przyrody. Doświadczanie relacji z ludźmi. Doświadczanie samej siebie. Mieszanka generująca eksplozję niecodziennych emocji, niedostępnych nigdzie indziej.
Jeden z kolegów stwierdził, że… przypadkiem;) A poważnie, to nie gloryfikuję tej wygranej. Prawda jest taka, że dziewczyn, zwłaszcza startujących solo, jest garstka. A mało która była na tyle nierozsądna, żeby brnąć przez wiele godzin w takich paskudnych warunkach pogodowych, jakie były na trasie ŁUT w zeszłym roku. Ja po prostu byłam bardzo mocno zdesperowana, żeby zakończyć sezon 2016 na mecie biegu o trzycyfrowym kilometrażu.
Ponieważ jestem bardzo słaba na podejściach, o podbiegach nie wspominając, w przygotowaniach do ŁUT koncentrowałam się na tym elemencie: treningu siłowym. Ogólne przygotowanie kondycyjne i wytrzymałość zrobiły się same… no może dzięki temu, że właściwie w każdy weekend, również w okresie jesienno-zimowym, wyjeżdżałam w góry. Niekoniecznie pobiegać – również na skitury, na rower, czy chociaż na grzyby;)
Niewiele pamiętam z takich startów, zaledwie kilka obrazków z trasy, takich jak wschodzący księżyc o gigantycznych rozmiarach, konie i sarny na szlaku, czerwone światełka zawodników których wyprzedzam, no a przede wszystkim – te legendarne odmiany błota, o przeróżnej lepkości, gęstości i konsystencji, wydające rozmaite dźwięki, które śniły mi się jeszcze wiele tygodni później…
To może banalne, ale radzę startującym po raz pierwszy odłożyć wiarę w swój szczyt formy i nieśmiertelność na moment, kiedy na liczniku będzie już ponad 100km. Poskromienie swojego ego na samym początku fantastycznie procentuje na dalszych kilometrach. No i nie liczcie na to, że całą trasę będzie fajnie, lekko i przyjemnie… ja właśnie przygotowuję sobie listę odpowiedzi na pytanie, które przychodzi na ultra zawsze, prędzej czy później: „co ja tu w ogóle robię?!?"
A w kwestii bardziej praktycznej i przyziemnej – dużo jedzcie na trasie!
W tym roku ponownie startuję, chociaż jeszcze kilka dni temu stało to pod znakiem zapytania ze względu na kontuzję, ciągnącą się od kilku tygodni.
Co do obrony tytułu – przyznam, że na ultra w ogóle nigdy nie myślę o ściganiu się; za słaba jestem na to, żeby uzależniać swoje tempo od tego, co robią inni zawodnicy.
Będę zadowolona, jeżeli w tym roku kontuzja mnie nie wyeliminuje z gry i w ogóle dotrę do mety, a szczęśliwa – jeżeli uda się to zrobić nieco wcześniej, niż rok temu.
Mogę mówić tylko za siebie, ale chyba zasadniczo chodzi o to, że organizatorom udało się połączyć pomysł na hardkorowy bieg w nieprzypadkowym miejscu i czasie z wspaniałą organizacją, na naprawdę profesjonalnym poziomie.
Od kiedy odkryłam, że jest coś takiego jak biegi ultra po górach, takie asfaltowe starty zdarzają mi się zaledwie raz czy dwa w roku; ale już nie jest bieganie dla wyników, a raczej z sentymentu dla danej imprezy.
Przebiec Główny Szlak Beskidzki.