Wesele oczami biegacza - czy warto robić cheat day? [felieton]

I gdy tak siedziałam przy stole, patrząc jak tacie cieknie po brodzie tłuszczyk z wiejskiej kiełbasy, poczułam nieodpartą ochotę na zakazany owoc! Wpierw niepewnie, z przestrachem podeszłam do stołu z ciastami, by tylko na nie popatrzeć. I wtedy to się stało. Poczułam to mocno i definitywnie...

– Sylwia bój się boga! – mówi mój wujek z dziada pradziada, także biegacz pochylający się, niczym płacząca wierzba nad moim spektakularnym samodzielnie skonstruowanym daniem, składającym się z serniczka z glazurową polewą, szarlotki oprószonej cukrem pudrem, tiramisu z kremem mascarpone, ciasta czekoladowego z pijaną wiśnią, karpatki z budyniem, galaretki truskawkowej przekładanej waniliowym kremem i... w sumie dalej nie pamiętam, bo po szóstym kawałku mój mózg wchodząc w fazę cukrowej hibernacji, przestał rejestrować pochłaniane przeze mnie kalorie.

Nieraz zastanawiałam się nad sensem robienia Cheat day. Wiem, że wielu biegaczy to stosuje, bo mimo, że powinniśmy odżywiać się zdrowo, jedząc wszystkie te warzywne paskudztwa, jak selery naciowe, rzepy czy natki pietruchy, to jeden dzień w tygodniu totalnego odstępstwa od normy, frywolnego pożerania chipsów zagryzanych pizzą, popcornu oblanego czekoladą i lodów w gofrach, nam się, jak gangsterom szacunek po prostu należy!

Wiadome jest, żeby biegać szybko, trzeba być lekkim niczym świąteczna wydmuszka, sprężystym jak nowe łóżko z Ikei i ergo dynamicznym, jak opływowy kształt kasku kolaży torowych. Zaprawdę nikt tak ciężko nie pracuje nad sylwetką jak właśnie biegacze przemierzający tygodniowo 100, 200, a może i nawet więcej kilometrów! Dlatego wychodzę z założenia, że lepiej zrobić sobie od czasu do czasu Kinder party realizując wszystkie perwersyjne słodyczowo-tłuszczowe marzenia, niż odmawiać sobie ciągle wszystkich przyjemności, popadając w coraz większą kaloryczną frustrację. A wiadomo, że jak biegacz jest zły to i trening idzie opornie i nóżka się nie kręci, tak jak kręcić powinna. Szczęśliwy biegacz to zaspokojony po brzegi glikogenem, na którym spokojnie maraton strzeli, a jak doje jeszcze dwa Snickersy, to może nawet i 100 kilometrowe ultra.

cheat daycheat day [prywatne archiwum autorki]

Dlatego będąc na weselu, stojąc nad stołem cukrowej rozkoszy moja decyzja była szybka i niepodważalna, podjęta bez wahania w całe trzy sekundy! Brzmiała: " B-Ę-D-Ę  Ż-R-E-Ć!". Rzecz jasna, początkowo miałam silne postanowienie trzymania pozorów osoby ze zbilansowaną dietą. W związku z tym, specjalnie z rana trzasnęłam na najniższej intensywności półmaraton, by spalanie dobre było na tkance tłuszczowej, a po biegu tylko banana zjadłam by zrobić sobie deficyt na wieczór.

Biorąc przekąski ze stołu zjadałam samego łososia bez chleba i zdejmowałam nawet ser pleśniowy tłumacząc sobie, że jestem vege, gluten free, bio, a nawet eco. Co więcej z rosołu wypiłam tylko wywar, nie tykając się złocistych ręcznie robionych 5-jajecznych klusek, a z drugiego dania omijając faszerowane mięso i kopytka wydłubałam z chirurgiczną precyzją tylko buraczki!

Mało tego, idąc do stołu wiejskiego po pajdę ze smalcem, przyszłam z pajdą, ale bez smalcu, lecz z samym ogórem! Do tego, co pół godziny z zegarkiem w ręku, nawadniałam się szklanką wody z cytryną, a zamiast wódki, drinków i słodkiego czerwonego wina, wybierałam białe wytrawne, wyjątkowo kwaśne, ponoć dobre na trawienie.

cheat daycheat day [prywatne archiwum autorki]

I gdy tak siedziałam przy stole, patrząc jak tacie cieknie po brodzie tłuszczyk z wiejskiej kiełbasy poczułam nieodpartą ochotę na zakazany owoc! Wpierw niepewnie z przestrachem podeszłam do stołu z ciastami, by tylko na nie popatrzeć. I wtedy to się stało.  Poczułam to mocno i definitywnie. Ciasta zaczęły do mnie mówić, wzywały mnie jak morskie syreny swym śpiewem marynarzy. Słuchałam ich nęcącego mruczenia, poddając się ich zapachowi. Łapiąc za talerzyk, naiwnie myślałam, że zjem jeden kawałek, a przy odrobinie szczęścia może nawet pół, bo przerywając jedzenie na toaletę, jakiś nadgorliwy kelner zabierze mi talerzyk.

Niestety nie zabrał. I nie wiem jak to się stało, ale było na nim nie jeden, lecz siedem kawałków ciasta! Potem weszła ta unikana jak ognia, domowej produkcji pędzona w garażowym zaciszu przez tatka cytrynówka, te kotlety, kiełbasy i pajdy ze smalcem! A gdy już myślałam, że więcej już nie mogę w siebie zmieścić i przysięgałam ze łzami w oczach, że od teraz przez cały tydzień nic nie jem i tylko powietrzem żyć będę, to nagle pojawił się tort! Ale jaki to był tort! Uwierzcie mi, to było arcydzieło kulinarne! Fuzja słodko słonych smaków począwszy od prawdziwej tłustej bitej śmietany, po krem kawowy, a skończywszy na spodzie zrobionym ze słonego prażonego karmelu. Rany, jakie to było dobre! Nie żebym nie potrafiła być asertywna, ale jednak nie mogłam odmówić! Ten tort to moja bratnia dusza, siostrzana natura, to mój sens życia. Poczułam z nim natychmiastowe porozumienie zawierając bezgłośny kaloryczny sojusz!

cheat daycheat day [prywatne archiwum autorki]

Nagle trąca mnie ciocia wskazując na talerz babci mówiąc, że ten gen jest dziedziczny. Patrzę z ciekawością na babcię, a raczej na jej ciastową misternie utworzoną konstelację, za którą się zabiera z uduchowionym wyrazem twarzy osoby, dla której serniczek to jedyny słuszny wybór. I co tu się dziwić, że mam takie skłonności skoro odziedziczyłam je w spadku po swoich przodkach. Teraz to już pewne – wszystko to wina babci!

Wstaję następnego dnia i z góry wiem, jaki jest mój dzisiejszy jedyny słuszny wybór. Zakładam ociężale buty do biegania, wciskam się w getry, które po wczorajszym dniu zapomnienia wydają się jakieś przymałe, bo nie pamiętam, żeby aż tak wpijały mi się w dupsko i wybiegam na swoje karne 21 kilometrów, które robię na najniższej intensywności, żeby dobre spalanie było. Czy żałuję, że uległam tej weselnej rozpuście? Oczywiście, że nie, bo życie jest zbyt krótkie by jeść same liście a ten tort..... Rany on wciąż do mnie mówi..

O autorce:

Biegaczka z zamiłowania i wewnętrznego przekonania. Pasjonatka błotnych kałuż. Odważna, a w bieganiu nieustępliwa. Literacko-absurdalnie kreatywna. Czekoladoholiczka.

Strategia na życie: biec albo umrzeć!.