Forsodajna skarpeta, czyli bieganie na czczo [felieton]

Ileż to ja artykułów przeczytałam na temat biegania rano na pusty żołądek. Ileż to razy słyszałam od znajomych, że dla nich sport na czczo nie stanowi problemu. Ileż razy chciałam sama spróbować, lecz za każdym razem stojąc w progu sięgałam drżącą ręką po rozkosznie kaloryczną Nutellę!

No i stało się, nadszedł ten dzień, że i ja zrobiłam trening na głoda. Przysięgam nie włożyłam do pyska nawet małej kosteczki aksamitnej mlecznej czekolady! Nie liznęłam ani jednej łychy wtopionej w morelowy dżemor babci ani nie włożyłam nawet najmniejszego palucha do słoja z masłem orzechowym! I teraz z całą pewnością mogę Wam powiedzieć, czemu nie należy biegać na czczo.

Szybkim kocim ruchem wrzucam tabletkę do gardła po dwakroć pudłując i popijam kranową wodą. Po czym przesyconym nienawiścią wzrokiem analizuję ulotkę, na której widnieje złowieszczy napis: "spożywać na czczo godzinę przed posiłkiem". Do licha! – mówi mój burczący brzuch i wychodzi ze mną niechętnie na trening. Z własnej woli bym tego nigdy nie zrobiła, ale co począć, gdy nakaz jest odgórny? Wszak stosować się do zaleceń lekarza trzeba. Tak więc, z duszą na ramieniu, stawiam czoło wyzwaniu.

Początkowo jest bardzo słabo, bo brak mi bodźców do przyspieszenia tempa. Biegnę tak wolno, że mijają mnie idący ludzie. Mija mnie elegancki wyperfumowany Hugo Bossem pan z laptopem pod pachą, w skórzanych lakierkach uciskających palce i starsza pani z wąsem po 60-tce spiesząca się na bazar po ogórki małosolne.

to nie jest ogórek małosolnyto nie jest ogórek małosolny [prywatne archiwum autorki]

Dość tego! – mówię do swojego strojącego fochy brzucha i spinam się w sobie nabierając prędkości. Jak szanowany na świecie matematyk, przeliczam bez użycia zelektronizowanej formy liczydła, minuty do końca biegu. Niczym światły uczony w czasach renesansu, dochodzę do porażających wniosków, wmawiając sobie, iż koniec treningu uzależniony jest od tempa biegu, bo im szybciej pobiegnę, tym szybkiej zrobię zaplanowany dystans, a im szybciej skończę, tym szybciej niczym świnia do koryta dorwę się do jedzenia, wtapiając siekacze we wszystko, co znajdę w lodówce, może nawet w cebulę bądź białą rzepę. W akcie desperacji nawet rzepa staje się obiektem pożądania!

No w końcu! – krzyczę entuzjastycznie i masuję brzuch w akcie zadowolenia. Teraz biegnę tak jak biec powinnam!  Ponownie analizuję dystans widząc, że zbliżam się ku końcowi, w podekscytowaniu dochodząc do dwóch fantastycznych wniosków:

  1. wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, tak więc trening na czczo jest w zupełności możliwy, a nawet może być wydajny
  2. jest to duża oszczędność finansowa, bo zamiast jeść śniadanie dwukrotnie przed i po bieganiu, jem tyle to drugie. W konsekwencji po dwóch miesiącach wrzucaniu do forsodajnej skarpetki jestem wstanie odłożyć na nowe buty do biegania z wyprzedażowej półki cenowej w myśl zasady, że tego, co nie przeżrę wydam na bieganie

jeść czy nie jeść oto jest pytaniejeść czy nie jeść oto jest pytanie [prywatne archiwum autorki]

I gdy tak przeliczam te złotówki na dni, miesiące i lata to nagle podstępny zawrót głowy zakrada się bezszelestnie w moje ciało. Ignoruje go niczym obrażony kochanek, nie zwracając uwagi na jego komunikaty. Zawrót jest nieustępliwy, widocznie spokrewniony jest z wrzodem, oby tylko nie z tym na tyłku! Wraca, więc do mnie po trzykroć jak mściwa osa, by wbić się żądłem nienawiści w moje ciało, po czym wychodząc zasuwa czarną kurtynę na oczy, puszczając w ruch karuzelę pędzącą z niewyobrażalną szybkością w mojej głowie i odcinając zapas tlenu, jak bezbronnym karpią przeznaczonym na wigilijną kolację. Bezwiednie padam na scenę teatru lalek kukiełkowych. Cuci mnie wspomniana wcześniej 60-letnia pani z wąsem wracająca z pobliskiego bazaru. Otwieram przerażone ze zdziwienia oczy i patrzę, co rusz to na panią, a to na siatę zauważając w stanie półprzytomnym, że zamiast ogórków kupiła jednak botwinkę.

Nie chciałabym tutaj siać postrachu jak zły bohater w białej masce filmu "Krzyk" dzwoniący przed zbrodnią do swych ofiar telefonicznie, lecz czuję się w obowiązku podzielić swoim doświadczeniem biegowym, tak by ustrzec innych przed podobnym mało rozrywkowym incydentem. Nasz organizm jest misternie zbudowaną machiną z milionem mikro-połączeń, w których jedno małe zwarcie może spowodować nagłe zepsucie się całej budowanej przez lata konstelacji.

Jestem zdania, że w bieganiu jedzenie akurat stanowi podstawową rolę. Zaniedbanie posiłku może albo znacznie zmniejszyć efektywność naszego ciała podczas treningu albo zupełnie odłączyć go z prądu, jak wtyczkę wyciągniętą z kontaktu. Pewnie znajdą się tacy, którzy nadal będą biegać na głoda, ja jednak już zawsze wstając rano zamiast wrzucać złotówkę do forsodajnej skarpety będę moczyć palucha w maśle orzechowym! A jak będę zmuszona wyjść gdzieś bez śniadania to przynajmniej zrobię to w kasku!

bez śniadania, ale w kaskubez śniadania, ale w kasku [prywatne archiwum autorki]

O autorce:

Biegaczka z zamiłowania i wewnętrznego przekonania. Pasjonatka błotnych kałuż. Odważna, a w bieganiu nieustępliwa. Literacko-absurdalnie kreatywna. Czekoladoholiczka.

Strategia na życie: biec albo umrzeć!.