Arabska krew, czyli szybkie bieganie w mieście [felieton]

Każdy z nas chciałby szybko biegać, lecz nikt z nas tego nie lubi robić, no bo jak lubić coś, co sprawia tyle męki i wymaga takiego wysiłku? Jednakże prawda jest taka, iż żeby coś mieć, trzeba najpierw dać, a więc żeby być zawodowcem, trzeba być wpierw amatorem, a żeby być klaczą trzeba być wcześniej osłem.

Biegnę jak arabska klacz wysoko unosząc z gracją kolana. Moje związane w kucyk kasztanowe włosy, niczym koński ogon uderzają rytmicznie po ociekającej śmierdzącym, letnim potem szyi. Ramiona się lekko usztywniają, sflaczały, na co dzień brzuch spina jak u gladiatora, a ręce szybując niczym paralotnia w powietrzu, chodzą wahadłowo przypominając puszczoną w ruch huśtawkę. Czuję się jak sportowiec trenujący do Olimpiady. Jestem niewiarygodnie szybka jak gazela. Smukła i elastyczna jak kuna na prerii. Lekka niczym bita śmietana na lodach bez czekoladowej polewy.... Jestem zawodowcem, jestem profesjonalistą, jestem championem, jestem PRO!!!!

Pierwszy kilometr lecę jak wyrzucony z procy nicponia ładunek wybuchowy! Śmieję się zdziwionym przechodniom w twarz. Oni ze zdumieniem wpatrują się w wariata lecącego o 6 rano jak kometa spadająca na ziemię, może nawet lepiej, jak chory na grypę żołądkową, pędzący w potrzebie do ubikacji. Ja dumnie wypinam pierś widząc ich zazdrosne spojrzenia i w wyobraźni widzę siebie w reklamie nowych butów Nike, pędzącą między wąskimi uliczkami zatłoczonego miasta!

Celowo zbliżając się do krawężnika, robię spowolnionego susa, wydłużając krok niczym afrykańska antylopa, słysząc wtedy liczne "ochy” i "achy" zbudzonych o świcie emerytów, deszcz oklasków osiedlowych pijaczków spod spożywczaka i odgłosy klaksonów aut dostawczych z napisem "świeże wyroby cukiernicze".

Na drugim kilometrze wbiegam w tereny z mniejszą ilością patrzącej publiki, przez co z ulgą zwalniam dwukrotnie i odchrząkuję obleśnie zaflegmione gardło. Spluwam gęstą ślinę na ziemię, spuszczam z siebie zbędne gazy, klnę pod nosem i z przerażeniem patrzę na zegarek, na którym widnieją 2 kilometry! Jak to możliwe?! – krzyczę piskliwym głosem do właściwe nie wiem, kogo, skoro jestem tu sama. Tyle wylanego potu, zużytego glikogenu by przebiec marne 2 kilometry?!

Kolejne 3 robię o wiele wolniej, nie patrząc już dziarsko przechodniom w twarz. Nie robię też spowolnionego kroku antylopy nad krawężnikiem, nie wypinam piersi jak goryl w okresie godowym, zaś walczę o przetrwanie, o równy oddech, o energię na kolejny krok. Nie jestem już olimpijczykiem, nie jestem już PRO. Jestem przeciętnym biegaczem, który nie ma szans zagrać w reklamie Nike, co najwyżej w spocie klapek na rzepy marki Kubota.

Sylwia Retmaniak
Sylwia Retmaniak [fot. Kuba Stezycki]

Nagle na horyzoncie widzę w oddali wolno zbliżającą się do mnie odblaskową postać. Na milę widać, że to inny biegacz, bo któż by inny przechadzał się o świcie w tak odpustowo kolorowym stroju z kompresją na owłosionych łydkach! Postać zauważa mój jaskrawy outfit biegowy i prostując klatkę zaczyna przyspieszać. W efekcie ja też spinam otłuszczone dalekie od ideału poślady, przyjmuję pozę leśnej zwierzyny, przestając charczeć, świszczeć i rzęzić.  Znowu wysoko niczym konik polny na łące unoszę kolana, przyspieszam kroku przechodząc płynnie ze świńskiego truchtu do końskiego galopu, a w momencie mijania posyłam przeciwnikowi pełne glorii i chwały spojrzenie, nonszalancko zerkając na swoje chwilowe extra szybkie tempo olimpijczyka. Przez ten jeden długi moment znowu jestem zawodowcem i znowu biegnę w reklamie Nike!

Biegacz naprzeciwko mnie przyjmuję tą samą aktorską strategię, jego kroki stają się dłuższe i bardziej sprężyste, z ust nie ścieka już spieniona ślina, a tors nie przechyla się niebezpiecznie do przodu, jak krzywa wieża w Pizie. Jegomość również wysyła mi gwiazdorski uśmiech i porozumiewawczo kiwa głową. Mijamy się bez słowa, po to by za rogiem puścić wysiłkowego bąka, wydęć brzuch, charknąć, splunąć i spowalniając kroku ponownie rzucić bluzgiem o parapet.

Bieg kończę na swoich znanych rewirach, gdzie w akcie krańcowego wycieńczenia, ponownie przyspieszam by nie stracić szacunku osiedlowych pijaczków i zmierzających na bazar emerytów!  Przed klatką robię jeszcze spektakularne trzy interwałowe okrążenia wokół śmietnika, dokręcając do pełnego wyniku i z ulgą kończącej się męki podbiegam pod klatkę, wciskając drżącą z wysiłku ręką pauzę na zegarku.

Każdy z nas chciałby szybko biegać, lecz nikt z nas tego nie lubi robić, no bo jak lubić coś co sprawia tyle męki i wymaga takiego wysiłku? Jednakże prawda jest taka, iż żeby coś mieć, trzeba najpierw dać, a więc żeby być zawodowcem, trzeba być wpierw amatorem, a żeby być klaczą trzeba być osłem. 

Wysiłek nie jest przyjemny, wymaga wielkiego uporu i mobilizacji, dlatego warto jej szukać wszędzie choćby w ciekawskich emerytach, zaspanych na porannym spacerze właścicielach psów, osiedlowych pijaczkach, kierowcach dostawczaków, ochroniarzach w obiektach 24-godzinnych, czy innych jaskrawo-kolorowych biegaczach. Każdy może dać nam impuls do tego, by szybciej biec, ścigając się z samym sobą i realizując swoje marzenie o biegu z reklamy Nike. A ty jesteś PRO?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.