Bieganie w duecie [felieton]

Zrywam zachłannie dojrzałą morwę z drzewa i ładuję ją razem z ogonkiem do spragnionej kalorii gęby. - Przeżuwasz razem z zielskiem jak świnia paszę - rechocze Marek, przypatrując się mojej widowiskowej konsumpcji, po czym zrywa mi kolejne kiście słodkich owoców, którymi pożywiam się przed dalszą trasą.

Czy biegliście kiedyś sami 30km? Ja tak i mimo że, cenię sobie własną samotność, to jednak przy 20 kilometrze czuję już wielką potrzebę nawiązania międzyludzkiego kontaktu. Bo kto, jak nie ta druga osoba, wrzuci nam morwę do wygłodniałego pyska, kto zawiąże buta, gdy się nagle rozsznuruję, a nam nie będzie się chciało schylać, kto pokaże nową fajniejszą trasę na skróty, która jest dwukrotnie dłuższa niż ta normalna i podzieli się swoją ostatnią kroplą wody w bukłaku? Do tego wszystkiego potrzeba nam właśnie tego kogoś - drugiej osoby, kompana, towarzysza podróży. Potrzeba nam przyjaciela w stylu Sancho Pansy.

– Trzy, dwa, jeden, start! – Synchronizujemy z Sancho Marek Pansa zegarki i ruszamy powoli, tempem obopólnie komfortowym. Przeraża mnie wizja zaplanowanych 30 kilometrów, lecz mimo to, biegnę posłusznie, bo on też biegnie. Podejrzewam, iż on biegnie, dlatego, że ja z kolei biegnę, rzekłabym taka biegowa zależność. Nie patrzymy na tempo, bo jest ono naturalne, niewymuszone i niezaplanowane. Zwyczajnie dopasowane do konwersacji. Nie ustalamy trasy, tylko mkniemy przed siebie tam gdzie nogi nas niosą.

Po chwili mamy na liczniku 10 kilometrów! "Dziwne" – myślę sobie, normalnie przesłuchałabym w tym czasie całej playlisty, którą jak paciorek znam na pamięć, katując do znudzenia na każdym wybieganiu. Zdążyłabym przeliczyć psie kupy na drodze bądź rowerzystów spotkanych na trasie i wyczyścić językiem wszystkie zęby trzonowe. Potem przez kolejne 10 kilometrów myślałabym o tym, by skrócić bieg, a następne 10 by zrezygnować z biegania i zająć się robieniem arrasów na ścianę.

Sylwia RetmaniakSylwia Retmaniak [W Biegu Pisane]

Trzeba przyznać, że w duecie biegnie się na tyle dobrze, iż takie myśli nawet się nie pojawiają, pozostając w czeluściach okiełznanego lenistwa. Gdy mój Sancho Marek Pansa przyspiesza, ja niczym automat, wiedziona instynktem stadnym robię to samo. Z kolei, jeśli ja nagle zwolnię, on bez zająknięcie spowalnia kroku. Bez żadnych ustaleń samoistnie, wzajemnie niczym uszczelka do kranu, dopasowujemy się do siebie osiągając biegowy konsensus.

Na początku biegu narzekamy na pogodę, wyklinamy nierówny chodnik, kłócimy się z rowerzystami, słuchamy szumu mijanych drzew i zachwycamy się pawiem napotkanym w parku. Potem rozmawiamy o sztuce, książkach i muzyce. A na końcowych kilometrach o jajecznicy zjedzonej na śniadanie, źle wypranych skarpetach, włosach w nosie i cellulicie.

Mamy dużo czasu na rozmowę, która idzie płynnie wraz z pędem powietrza. Przez 30 kilometrów jesteśmy w stanie dobrze poznać drugiego człowieka. Ten długodystansowy wysiłek jest procesem wzajemnie poznawczym. Patrzę w końcu na mojego Tom Toma, widząc wyświetlony na nim 20 kilometr. Perspektywa kolejnych 10 przestaje już przerażać, stając się bardziej realną. Dzielimy się, więc jednym batonem i ssiemy ostatniego Hallsa na spółę. Razem rzucamy bluzgiem wbiegając pod górę i entuzjastycznie krzyczymy z niej zbiegając. Kichamy przy świeżo skoszonej trawie i jednocześnie mrużymy oczy od ostrego słońca. Sancho łapie mnie pod ramię, gdy potykam się nieuważnie biegnąc po kamieniach, a ja ciętą ręką strzelam mego kompana po plecach, gdy próbuje go ugryźć komar. W ten sposób mija kolejne 10 kilometrów.

Sylwia RetmaniakSylwia Retmaniak [prywatne archiwum Sylwii]

– Spieszysz się gdzieś? – pyta Sancho, widząc jak na 30 kilometrze nabieram prędkości. Porwana falą szaleńczej rywalizacji, zwiększam ponownie tempo i wychodzę na prowadzenie. Finiszujemy ścigając się jak pętaki z podstawówki, wieńcząc ten bieg szaleńczym chichotem dziecka, które w niedzielę przed obiadem, dostaje niespodziewanie kawałek ulubionej szarlotki! Słowo daję! Jak żyję nigdy nie kończyłam tak długiego wybiegania, tak szybkim tempem, a do tego w tak dobrym humorze!

Niektóre czynności warto robić samemu, gdyż jesteśmy w stanie bardziej się na nich skupić. Czy zatem mogłabym pisać ten tekst otoczona innymi ludźmi? Gwarantuję wam, że nie. Inne warto robić w grupie, bo wtedy z większą motywacją i entuzjazmem podchodzimy do zadania. Wyobraźcie sobie wspólne przygotowywanie posiłku i biesiadowanie z całą rodziną. Czy czerpalibyście z tego przyjemność w pojedynkę?  Samemu to się nawet głupiej kanapki zrobić nie chce.

A co z bieganiem? Tak bieganie należy do tej grupy czynności, które warto a może nawet trzeba robić w duecie, bo wtedy mając wszystkiego po trochu, w skupieniu motywując się, wzajemnie odczuwamy z tego obopólny entuzjazm!

O autorce:

Sylwia Retmaniak. Biegaczka z zamiłowania i wewnętrznego przekonania. Pasjonatka błotnych kałuż. Odważna, a w bieganiu nieustępliwa. Literacko-absurdalnie kreatywna. Czekoladoholiczka.

Strategia na życie: biec albo umrzeć!.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.