Przede wszystkim chodziło o trening w cieple, aby uciec do naszej zimy, więc wybór padł półkulę południową. Ponieważ nigdy nie bałem się wyzwań przesunąłem palec na prawą krawędź mapy. Bezkresny ocean i małe wysepki. Pomysł niezły, ale czy ktoś słyszał o biegaczach z Vanuat czy Samoa ? Raczej nie. Wracając powoli palcem do kraju natrafiłem na Australię. Ciepło, ładnie, egzotycznie - ideał. Siadłem do internetu i czytam. Upały, drogo i mnóstwo turystów. Obiekty do treningu są, ale i zawodników sporo. Tereny do biegania też przyzwoite, ale mało terenów leśnych, zacienionych. Aby ochłodzić trochę klimat przejechałem wzrokiem lekko na południe (paradoks!). Znalazłem szybko całkiem spory ląd niedaleko około 1000km od Australii. To Nowa Zelandia!
Wpisałem w wyszukiwarkę i czytam. Klimat umiarkowany, podobny do europejskiego, ale bez mroźnej zimy, w lecie trochę cieplej niż u nas. Urzędowy język to angielski. Ale jak wybrać miejsce treningu? Odwagi mi nie brak, napisałem, więc do Nowozelandzkiego Związku Lekkiej Atletyki . Czekanie było męczące ale otrzymałem odpowiedź. Pełne zaskoczenie! Email jest od Polaka! Pana Sławka, który był trenerem w klubie Skra Warszawa , kiedy ja byłem tam zawodnikiem. Wyemigrował do Nowej Zelandii wraz z dwójką dzieci kilka lat wcześniej i bardzo dobrze się tam zorganizował. Pracował na wyższej uczelni i prowadził klub lekkoatletyczny. Długo się nie zastanawiając, zaprosił nas do siebie. Więcej szczęścia mieć nie mogliśmy. Sprawnie załatwiliśmy sprawy wizowe (obecnie wizę na 3 miesiące otrzymamy na lotnisku), kupiliśmy bilety i na początku stycznia wsiedliśmy do samolotu.
Podróż trwała 34 godziny, ale to co zobaczyliśmy tuż przed lądowaniem warte było każdego poświęcenia - z błękitu oceanu wyłoniła się pastelowo zielona kraina - Aotearoa!
Fot. internet
Tak nazywają ją rdzenni mieszkańcy - Maorysi - co w popularnym tłumaczeniu znaczy "długa biała chmura". Mnie to się kojarzy z kształtem lądu wyłaniającego się z morza po długiej podróży, ale to kwestia wyobraźni.
Po wylądowaniu czekała nas długa skomplikowana odprawa celna. Kraj ten jest wyjątkowo uczulony na ochronę swojego środowiska. Rząd od dawna walczy z obcymi gatunkami zwierząt i roślin, a więc przepisy celne zabraniają wwozu jakichkolwiek nasion oraz żywności. Zabawne było badanie butów czy nie są w ziemi a co za tym idzie mogłyby przenosić jakieś choroby lub obce nasiona. Po pozytywnym przejściu kontroli udaliśmy się z naszym gospodarzem na miejsce pobytu. Pan Sławek wybrał na swoja "oazę" małe miasteczko na południu Wyspy Północnej - Wanganui , piękne, prowincjonalne o niepowtarzalnym klimacie kolonialnym. Pozory jednak mylą. To małe miasteczko to esencja historii Nowej Zelandii. Leży nad rzeką o tej samej nazwie, która spływa ze "świętych gór" Maorysów, aby po 300 km wpaść do morza Tasmana. Związane są z nią różne legendy, ale tez wydarzenia historyczne. Było to także centrum osadnictwa europejskiego. Miałem przyjemność zwiedzić spory jej kawałek i łowić w niej ryby. Trzeba przyznać, że robi ogromne wrażenie. Przy ujściu jest bardzo szeroka i spokojna, ale już 50 kilometrów od niego jest typową rzeką górską.
Rzeka Wanganui - Wyspa Północna Fot. zdjęcie prywatne
Fot. zdjęcie prywatne
Osiedle domków, gdzie mieszkał Pan Sławek, było dla nas także ciekawą atrakcją. Otóż potomkowie Anglików i Holendrów lubią mieszkać w tak zwanej "kupie". Parcele mają po 300-500 mk2 i większość zajmuje dom! Przypominam, że w Nowej Zelandii mieszka 4 miliony ludzi a powierzchnia to 268 tys. km2! Widać są bardzo towarzyscy. Jeżeli chodzi o bazę treningową to byliśmy w szoku. Miasteczko to liczy 43 tysiące mieszkańców, a posiada piękny stadion tartanowy a przy nim doskonale wyposażony klub fitness z siłownią. Znajdziemy tu tor wyścigów konnych oraz liczne boiska do rugby i cricketa. Warunki super, ale co jeśli my nie przyjechaliśmy trenować na tartanie? Żaden problem. Jeden telefon i zaproszono nas z największą przyjemnością do korzystania ze stadionu trawiastego w ekskluzywnym liceum prywatnym. Co za kraj?! Już po kilku dniach mogliśmy śmiało powiedzieć, że najbardziej wyróżniająca się cecha Nowozelandczyków to gościnność.
Jednak prawdziwy atut Nowej Zelandii to treningi w terenie. Tu ujawniło się prawdziwe oblicze tego cudownego kraju, który tak nas zauroczył. Przyroda tutejsza powala wręcz na kolana! Lasy, łąki, góry, doliny, wąwozy, wszystko w kolorach intensywnej zieleni. Największe wrażenie robią lasy 10 metrowych paproci. Biegając w nich, nie rzadko mieliśmy ochotę sprawdzić czy nie ściga nas prehistoryczny dinozaur! Jak się później okazało, niewiele się pomyliliśmy, bo mieszka tu potomek dinozaurów, jaszczurka Tuatara.
Nowozelandzki dinozaur - Tuatara Fot. archiwum prywatne
Nowozelandzki dinozaur - Tuatara
Amatorzy biegania po drogach też będą zadowoleni. Drogi są świetnie utrzymane i wiją się wśród niezapomnianych krajobrazów. Nie musimy obawiać się reakcji kierowców - to też Nowozelandczycy! Nikt tu nie trąbi i zgania z drogi.
Przez trzy miesiące treningu poznaliśmy ten kraj w niewielkim stopniu, ale to wystarczyło, aby nas usidlić na zawsze. Dzisiaj otwarcie mówimy, że to nasza druga ojczyzna. Wróciliśmy tu jeszcze sześć razy.
Po powrocie Pana Sławka do Polski postanowiliśmy przenieść naszą bazę na północ, pod największe miasto Auckland . Mieszkają tam poznani przez nas podczas poprzednich wyjazdów Nowozelandczycy. Stali się oni naszymi przyjaciółmi, z którymi do dzisiaj utrzymujemy bliski kontakt.
Czas na garść informacji. Nowa Zelandia jest długa i wąska. Składa się z wielu wysp, ale wymienia się jedynie Północną i Południową oraz mniejszą Stuart . Rozciągają się one na długości około 1500 kilometrów z północy na południe. Jest to przyczyną niewiarygodnych różnic klimatu, a co za tym idzie flory i fauny. Na północy mamy niemalże tropiki a na końcu wyspy Południowej klimat prawie podbiegunowy! Na północy papugi a na południu pingwiny! Kiedy na północy jedni się smażą na słońcu na plaży, to drudzy jeżdżą na nartach na stokach Alp Południowych! Mimo tylu odwiedzin tego kraju, zawsze byliśmy ograniczeni treningiem i nie mogliśmy niestety wszystkiego zwiedzić. Udało nam się jednak pojechać w kilka pięknych miejsc i sprawdzić je pod kątem treningu.
Możemy wyraźnie odróżnić dwie główne wyspy ze względu na klimat i rodzaj terenu. Wyspa Północna jest bardzo ciepła i w miarę płaska, zaś Wyspa Południowa charakteryzuje się klimatem umiarkowanym i terenem mocno górzystym. Wybierając miejsce do treningu musimy, więc określić nasze cele, ale także możliwości wysiłkowe i upodobania klimatyczne.
Zdecydowanie najlepsze miejsca do treningu znajdują się w centrum wyspy, w okolicach jeziora Taupo . Jest to ogromny krater po wulkanie, zalany wodą. Widoki są tu przepiękne i dlatego jest to główny ośrodek turystyczny oraz bardzo ważne miejsce dla ludności Maoryskiej. Urocze miasteczko Rotorua to ich centrum kulturowe. Dużo atrakcji oraz najlepsze pamiątki, ale obecnie jest tutaj zdecydowanie najdrożej. W okolicy znajdziemy mnóstwo terenów do biegania oraz wycieczek z wyznaczonymi, zadbanymi ścieżkami.
Ścieżka biegowa, okolice Rotorua - Wyspa Północna Fot. Ścieżka biegowa, okolice Rotorua - Wyspa Północna
Ścieżka biegowa, okolice Rotorua - Wyspa Północna
Bardzo ciekawe miejsce to góra Ruapehu , która mogliśmy zobaczyć w filmie Władca Pierścieni (góra Przeznaczenia w Mordorze). Wokół niej znajdują się dziesiątki kilometrów tras biegowych. Zakwaterowanie najlepiej znaleźć w pobliskich miasteczkach i dojeżdżać na miejsce treningu.
Miłośnikom biegania po plażach szczególnie polecam zachodnie wybrzeże. Jest ono dosyć wietrzne, ale plaże pokryte są czarnym, zwartym piaskiem.
To zupełnie inny świat. Wszędzie góry i doliny, czasem rozległa równina. Wiele zdjęć do Władcy Pierścieni było kręconych tutaj i uwierzcie, nie były retuszowane! Klimat jest zdecydowanie łagodniejszy, a miejscami nawet górski, chłodny. Szczytowym punktem tej krainy są Alpy Południowe , z najwyższym punktem, górą Cook'a 3754 m n.p.m. Wokół niej znajdują się liczne lodowce. Niewiele tu dużych miast, wyróżniamy Christchurch na południowych-wschodzie oraz Dunedin na południowym końcu wyspy. Są główne ośrodki administracyjne i mieszka w nich większość ludności tej części Nowej Zelandii . Posiadają dobrą bazę treningową oraz hotelową.
Typowe miasteczko u podnóża Alp Południowych - Wyspa Południowa (zdjęcie prywatne). Fot. Typowe miasteczko u podnóża Alp Południowych - Wyspa Południowa (zdjęcie prywatne).
Typowe miasteczko u podnóża Alp Południowych - Wyspa Południowa (zdjęcie prywatne).
Ja polecam zwiedzenie zachodniej części poruszając się od góry do dołu. Znajdziemy tu wiele atrakcji turystycznych oraz piękne tereny do wycieczek i biegania. Mamy szeroki wybór od płaskich długich odcinków do bardzo stromych, także długich podbiegów. Pamiętać należy, że jesteśmy w górach i pogoda potrafi płatać tu duże, nieciekawe figle. Spodziewajmy się nagłych, bardzo obfitych i krótkich deszczy. Podróżując głównymi, nielicznymi drogami od razu zauważymy małą liczbę miasteczek. Niestety efektem tego jest także mała liczba miejsc noclegowych, co w powiązaniu ze znaczną liczbą turystów w sezonie powoduje duże problemy ze znalezieniem wolnych miejsc. Musimy rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Ciekawą i wygodną alternatywą jest wybór kampera. Możemy go stosunkowo tanio wynająć a przepisy nowozelandzkie pozwalają na spanie praktycznie w dowolnym miejscu. Nie brak tu wielu pięknych i zadbanych parkingów przydrożnych.
Planując podróż polecam cierpliwie szukać biletów lotniczych. Często trafiają się okazję i możemy polecieć w obie strony za około 4500 zł. Samochód najlepiej wypożyczyć z małej, lokalnej wypożyczalni i na cały okres, będzie taniej a jakość podobna. Wszyscy są tu bardzo uczciwi, więc nie musi obawiać się naciągaczy. Benzyna nie jest już tak tania jak kiedyś i obecnie oscyluje wokół 6 złotych za litr. Na szczęście drogi są dobrze zorganizowane, będziemy, więc poruszać się w płynnie i szybko. Pamiętajmy o ogromnej liczbie radarów! Wszyscy przestrzegają tu przepisów ale limity drogowe są bardzo rozsądne. Poza terenem zabudowanym poruszamy się z prędkością 100km/godz.!
Ale uwaga na małe, pluszowe ptaki!
Uwaga na Kiwi! (zdjęcie prywatne). Uwaga na Kiwi! (zdjęcie prywatne).
Uwaga na Kiwi! (zdjęcie prywatne)
W Nowej Zelandii mamy do wyboru hotele, motele, kwatery prywatne (Bed&Breakfast) oraz schroniska (backpackers). Ceny są bardzo różne i standardy też. Polecamy dobrze poszukać, bo często motel położony trochę dalej jest dużo tańszy i o podobnym standardzie. Paradoksalnie kwatery to często najdroższy wybór. Jedzenie jest bardzo europejskie, ale znajdziemy także wszystkie kuchnie świata. Szczególnie duża emigracja ludności azjatyckiej zaowocowała wysypem restauracji i barów z kuchnią wschodnią, przeważnie chińską oraz indyjską. Większość utrzymuje wysokie standardy, więc smakosze na pewno będą zadowoleni.
Nowa Zelandia to barwna i urozmaicona kraina, pełna skrajności i kontrastów. Pisać by można długo, polecam więc odwiedzić ją osobiście. Wielu z Was powie, że to daleko i drogo. To prawda, ale jeżeli macie wydać 10 tysięcy na dwie osoby za dwa tygodnie pobytu w Egipcie to naprawdę warto dołożyć 5 tysięcy i wybrać się na 3-4 tygodnie do Nowej Zelandii. Gwarantuję Wam, że będzie to niezapomniana podróż, a dla miłośników biegania - trening życia!