Samotność długodystansowca?
32-letni Tomasz Pająk, informatyk z Krakowa, na wegetarianizm przeszedł 14 lat temu. Po roku zdecydował się na radykalną odmianę tej diety i wykreślił z jadłospisu również nabiał. - Najpierw chodziło mi o zwierzęta, ale w miarę jak czytałem o właściwym odżywianiu, również o zdrowie. Część znajomych uważała, że weganin nie będzie mieć zbyt wiele siły. Trochę im na przekór postanowiłem, że wystartuję w maratonie. Zrobiłem to w 2004 r. i poczułem, że bieganie to coś dla mnie. Teraz mam na koncie jakieś 15 maratonów - przyznaje Tomek.
Niewtajemniczonym wydaje się, że bieganie to sport dla samotników. Jednak internet i zawody pozwalają poznać innych fanów biegania. Tomek zaprzyjaźnił się tak z Bartkiem Sosną, też z Krakowa i też weganinem. - Trening ze znajomymi to przyjemność, coś jak wspólne wyjście na piwo czy koncert - tłumaczy Tomek. - Doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby startować w barwach klubowych.
Razem raźniej
Tak powstał klub biegających wegetarian - Vege Runners. - Sam się zdziwiłem, jak szybko zaczął się rozrastać - kręci głową Tomasz. A Bartek dodaje: - Chcieliśmy promować wegetarianizm wśród sportowców i sport wśród wegetarian. Po latach biegania na diecie wegańskiej wiem, że to pomaga nadać mojemu życiu właściwy kierunek: zdrowie, brak nadwagi, czyste sumienie, przytomność umysłu. Podobnie myślą i opowiadają w wywiadach najlepsi sportowcy świata, którzy zdecydowali się przejść na weganizm, sprinter Carl Lewis i ultramaratończyk Scott Jurek. Czy tak jest rzeczywiście?
Wprawdzie sam zacząłem mieć lepsze wyniki po przejściu na weganizm, rok temu na maratonie w Nicei udało mi się (wreszcie) złamać trzy i pół godziny, wydaje mi się jednak, że to bardziej kwestia wytrenowania niż diety. Tak czy inaczej, wszyscy jesteśmy mężczyznami, którzy lubią rywalizować i bić rekordy. O biegających kobietach częściej się mówi, że trenują dla siebie: by zrzucić kilka kilo lub się zrelaksować. One też wstępują do Vege Runners.
- Zaczęłam biegać pięć lat temu, by odreagować stres, który wynosiłam z pracy - mówi Karolina Rzeźnik, 31-letnia księgowa z Poznania. - Jadłam wtedy mięso, jak większość. Na weganizm przeszłam po przeczytaniu artykułów o niehumanitarnej przemysłowej hodowli zwierząt - dodaje. - Dziś wiem, że "na roślinach" można pokonać Maraton Karkonoski, piękny, ale trudny bieg górski - podkreśla. Czasami była zmęczona ciągłymi komentarzami mięsożernych znajomych. Dlatego kiedy usłyszała o Vege Runners, ucieszyła się, że są ludzie tacy jak ona.
Brązowe oczy masz
Wegetarianie w schyłkowym PRL-u nie mieli łatwo. - Żywiłam się groszkiem z puszki, ziemniakami i surówką, a kiedy na początku lat 90. przeczytałam "Kuchnię wegetariańską" Sarah Brown, to był kosmos! - śmieje się Kalina Olejniczak, dziennikarka poznańskiego Radia Merkury. Przeszła na wegetarianizm, gdy miała 18 lat. - Gdzie ja niby miałam dostać wszystkie te egzotyczne składniki?! Dziś jest już zupełnie inaczej - w byle markecie można dostać kilka rodzajów tofu, wystarczy kliknąć myszką, a w sieci znajdziesz tysiące przepisów. - Ziemniaki z surówką już nie wystarczają. Dziś przyrządzam takie pasztety z soi, że moi mięsożerni znajomi są przekonani, że to królik - uśmiecha się.
Archiwum - Karolina RzeźnikKalina "od zawsze" uprawiała różne sporty, ale biegać zaczęła niedawno. - Około czterdziestki człowiek zaczyna bardziej dbać o siebie, a bieganie to sport tani, nie wymaga wielkich przygotowań, karnetów - dodaje. - Biegam dla siebie, na zawody mnie na razie nie ciągnie - przyznaje. - Nie łączę też biegania z dietą, bo wegetarianizm jest dla mnie czymś tak naturalnym jak to, że mam brązowe oczy.
Archiwum - Kalina Olejniczak.Na fali
Dla wegetarianki z wieloletnim stażem dieta roślinna jest być może czymś naturalnym, jednak dla nastolatki ma prawo stanowić niezwykłe odkrycie. Może też stać się ratunkiem. - Wegetarianką zostałam w wieku 19 lat, zaraz po wyjeździe na studia do Warszawy - opowiada Karolina Grzeluk, dziś 28-letnia socjolożka. - To był cudowny okres, mogłam góry przenosić - wspomina. Odrzucenie mięsa i przeprowadzka spowodowały, że przestała zajadać problemy, które dręczyły ją w liceum, zrzuciła 20 kg nadwagi. - Płynęłam na fali przyjaźni, reggae i wiary w ideały - mówi poetycko. Kilka lat później, gdy była w ciąży, poddała się społecznej presji, że jej dieta może zaszkodzić dziecku. W efekcie bardzo przytyła. - Zaczęłam desperacko szukać ratunku, a jednym z najgłupszych eksperymentów na własnym ciele stała się dieta Dukana. Poczytałam o kompulsywnym jedzeniu i doszłam do przekonania, że ratunek dla mnie to powrót do wegetarianizmu, a w przyszłości być może przejście na weganizm. Zaczęłam też uprawiać marszobiegi mimo że zawsze uważałam, że nie cierpię biegać...
Czyli jednak coś w tym jest, że dla kobiet bieganie to nie czysta frajda wynikająca z rywalizacji z innymi i sobą, lecz jedynie środek do wyższego celu? - Nie do końca - kręci głową Karolina Rzeźnik. - Po kilku latach łagodnego biegania zauważyłam, że niektóre koleżanki depczą mi po piętach. Zaczęłam intensywniej trenować i poprawiać życiówki na zawodach. Też lubię się pościgać - śmieje się. To właśnie Karolina cztery lata temu przekonała mnie, żebym zaczął biegać i zadebiutował w maratonie.
Tekst: Krzysztof Ulanowski