Ulica Tomasza Hopfera w Warszawie? Tak, jeśli pomożecie

W tym roku minie 30 lat od śmierci wybitnego promotora biegania i znakomitego dziennikarza - Tomasza Hopfera. To on w latach 70-tych XX wieku zaraził biegową pasją tysiące Polaków. Aby uczcić pamięć tego, który jako pierwszy pokazał Polakom, że bieganie może być przyjemne, Fundacja "Maraton Warszawski" chce złożyć formalny wniosek do Rady m. st. Warszawy w sprawie nadania jednej z warszawskich ulic imienia Tomasza Hopfera. Być może będzie to alejka w pobliżu Stadionu Narodowego w Warszawie. W czasie 7. Półmaratonu Warszawskiego wyłożony będzie list, który zawierał będzie treść wniosku. Każdy podpis się liczy!

Fundacja "Maraton Warszawski" liczy na to, że uda jej się zebrać przynajmniej 1000 podpisów. Jeśli chciałbyś zobaczyć ulicę Tomasza Hopfera na planie Warszawy, albo przespacerować się nią - złóż swój podpis!

Przypominamy tekst o Tomaszu Hopferze autorstwa Wojtka Staszewskiego:

Biegał razem z nami TOMASZ HOPFER

- Robimy to! - powiedział, kiedy usłyszał o masowych biegach. I stworzył polskie bieganie.

Tomasz Hopfer, dziennikarz telewizyjny, były sportowiec, w latach 70. zaraził Polskę bieganiem. Dziś o starszych biegaczach mówi się "pokolenie hopferowców".

Telewizja

- Nie nadaję się - mówi Tomasz Hopfer po swojej pierwszej relacji telewizyjnej na początku lat 70. W relacjach na żywo tak się podnieca, że najchętniej sam wyskoczyłby na bieżnię. Za to w rozmowie w studiu jest mistrzem - urok, uśmiech, kindersztuba. Mówi zawsze z głowy. Prezes TVP Maciej Szczepański boi się, czy Hopfer nie przekręci jakiegoś wyniku i każe mu kłaść przed sobą kartkę. Tomasz kładzie, ale kartka jest pusta. Telewizja emituje teleturniej "Kto z nim wygra" - widz, który zwyciężył w eliminacjach, mierzy się z ekspertem. Na kilkanaście edycji sportowych Hopfer wygrywa wszystkie. - Jak ty to wszystko pamiętasz? Te tabele, te wyniki?! - zagaduje go raz Edward Mikołajczyk, kolega dziennikarz. - Ja to rozumiem. Zofia Hopfer pamięta, jak raz stali w kolejce po mięso, ale ekspedientki przestają obsługiwać, tylko palcem pokazują jej męża. - Idź do domu, bo przez ciebie niczego nie kupię - mówi. Ale za chwilę wychodzi kierownik, mówi, że mięso się skończyło, wszyscy mają iść do domu. Dyskretnie zatrzymuje tylko Hopferów i na kartki dla całej rodziny sprzedaje im pięć kilo polędwicy wołowej zamrożonej. Jest gwiazdą. - Wziąłem Tomka do Studia 2, bo on żył sportem - wspomina twórca programu Mariusz Walter, dziś honorowy prezes ITI. - Potrafił wyprowadzić na biegi przełajowe, narciarskie albo gimnastykę na świeżym powietrzu tłumy ludzi. Był przede wszystkim szczery. Jak dziś media proponują otłuszczonym paniom gimnastykę, to przebija z tego zwykle coś, co nazwałbym rutynową nieszczerością.

Sport

1944 rok. Matka, przedwojenna literatka, niesie cały dobytek rodziny na plecach. Dziewięcioletni Tomek i starszy o dwa lata brat Andrzej niosą na przemian na rękach córkę matki z drugiego małżeństwa. Wypędzeni z Warszawy po powstaniu Hopferowie trafią do podwarszawskiego Konstancina. Po podstawówce Tomek idzie do Technikum Statystycznego. Zamieszkają z Andrzejem u babci na Koszykowej. Dom jak z filmu "Skarb" - sześciopiętrowy, ale piąte i szóste piętro zniszczone, mieszka się tylko do czwartego. W czteropokojowym mieszkaniu gnieździ się siedem rodzin. Wpadają znajomi chłopaków na brydża. Nie ma stolika, siedzą na łóżkach. Tomek uczy się świetnie. Maturę dostaje z rąk Bieruta - pamięta Zofia. Chłopaki studiują - Tomek na SGPiS (dziś SGH) - i trenują biegi w Spójni. Rano studia, obiad w stołówce akademickiej. - Jak dostaniecie kotleta, przyjdźcie na trening. Jak kotleta nie będzie, to idźcie do domu - mówi im trener Jan Mulak. Kotleta zwykle nie ma, ale i tak przychodzą. Tomek biega na 400 i 800 metrów. Awansuje do kadry, to czasy narodzin Wunderteamu. Dawniej wyczynowcy trenowali wyłącznie na stadionie. Mulak wyprowadza treningi w teren, do lasu, obozy robi w karkonoskiej Przesiece albo w zalesionym Wałczu. Hopfer dwa razy ze sztafetą 4 x 400 m zdobywa z ekipą Spójni mistrzostwo Polski - w 1955 i 1958 r. Rok później zachoruje na żółtaczkę. Koniec kariery.

Żona

Rok 1962. Na obozie w Czaplinku mistrzyni Polski juniorów na 200 m Zofia Grochot łamie obojczyk. Tomek Hopfer (jest w kierownictwie obozu) zajmuje się chorą. Zabiera Zosię na kajak, ona siedzi (bo obojczyk), on wiosłuje. Taksówką do kina. W Warszawie daje Zosi prezent: zamszowe beżowe szpilki z kokardkami. Zosia nigdy takich nie miała, zawstydzona pokazuje buty mamie. - Zosiuniu, on się będzie chciał żenić. Pobiorą się pół roku później. Tomek jest wtedy urzędnikiem Głównego Komitetu Kultury Fizycznej, dostaje też służbowe mieszkanie - 37 m na Bielanach z ciemną kuchnią. Cieszą się życiem. W sobotę na tańce. W niedzielę na mecz piłkarski, są jeszcze młodzieżowe czwartki lekkoatletyczne, dorabiają sędziowaniem. Kwaterunek przysyła pisma: mieszkanie jest rozwojowe, czyli przeznaczone dla trzech osób. A skoro rodzina jest dwuosobowa, dostaną mniejsze. Zofia zachodzi w ciążę i z zaświadczeniem od ginekologa idzie do kwaterunku. Mieszkanie obronione. W marcu 1966 r. Hopferom rodzi się córka - Monika.

Bieganie

Lata 70. Kończy się niedzielny Teleranek, miliony widzów oglądają telewizję, zaraz będzie program Tomasza Hopfera - "Bieg po zdrowie". Zofia Hopfer pamięta, że Tomek postanowił namawiać ludzi do biegania po rozmowie z kardiochirurgiem w studiu. Maciej Wierzyński (przyjaciel Hopfera, dziś dyrektor w TVN) mówi, że przyniósł mu wycinek z rosyjskiej "Literaturnoj Gaziety" z tekstem "Biegajtie na zdorowie", a Tomek oczarowany odpowiedział: - Robimy to! W programie są relacje z imprez biegowych. Zaproszenia na biegi płyną do telewizji strumieniem, bo każde miasteczko chce się pokazać. Hopferowi zaczyna chodzić po głowie maraton. Masowy bieg na dystansie 42 km 195 m. - Telewizji nie pozwolą, żeby tylu ludzi wyprowadziła na ulicę. Ale może wy dostaniecie zgodę - mówi do Józefa Węgrzyna, byłego trenera, a wtedy naczelnego "Sztandaru Młodych". - Czy możecie mi, towarzyszu, zaręczyć, że nie będzie wystąpień przeciwko władzy ludowej? - pyta członek biura politycznego KC PZPR Jan Szydlak. I daje zielone światło Maratonowi Pokoju. Zrobią go we trzech: Hopfer, Węgrzyn oraz trener i działacz sportowy Zbigniew Zaremba.

Maraton

Wrześniowa niedziela 1979 r., pierwszy Maraton Pokoju. Dwa tysiące ludzi startuje spod Stadionu Dziesięciolecia. Monika - z numerem 1000 - w grupie nastoletnich dziewczynek. Zofia Hopfer będzie opiekunką tej grupy, milicjant na motorze podwozi ją po trasie. Jadą przed biegaczki, Zofia staje z boku, ma picie i skarpetki na zmianę. Hopfer prowadzi w tym momencie relację telewizyjną ze stadionu. Monika dociera na metę po pięciu godzinach ze skarpetkami na... rękach. Następnego dnia ojciec chce ją odwieźć do szkoły, ale Monika leci w podskokach. Tomasz pęka z dumy. Maraton Warszawski jest rozgrywany bez przerwy od 30 lat, na jesieni. Wczoraj odbył się w Warszawie półmaraton.

Choroba

1980 r. W czasie olimpiady w Moskwie Hopfer prowadzi studio olimpijskie - przez 17 dni po 20 godzin na dobę. Odchorowuje to tygodniami bezsenności. O dziesiątej w nocy jedzie do hali Mery pograć w tenisa. Wraca i dalej nie może zasnąć. Dwa razy trafia na oddział dla nerwowo chorych w Komorowie koło Warszawy. Terapia: ścina drzewa, zbija skrzynki na owoce. Boi się, że go odsuną od anteny. Zwłaszcza od kiedy żona wystąpiła z partii. Sam jest członkiem PZPR, nie wychyla się, do "Solidarności" się nie zapisuje. 13 grudnia 1981 r., stan wojenny. Nie zostaje wpuszczony do telewizji. Dostaje ofertę: może pracować na wizji, ale w mundurze. Odmawia. Znów choruje. Bierze leki i popija alkoholem. Jest jeszcze gorzej. Dwa miesiące przed śmiercią ostatni raz grają w tenisa z Wierzyńskim. Tomasz pierwszy raz przegrywa z przyjacielem. 12 listopada 1982 r. umiera Jan Ciszewski, legendarny sprawozdawca sportowy. Legenda głosi, że to na jego pogrzebie przeziębi się Tomasz Hopfer. Ale Zofia pamięta, że to było później, kiedy pracował w galwanizerni i płukał w kadzi z zimną wodą posrebrzane wisiorki. Na wardze wyskakuje mu opryszczka. Trzy dni później kubek z herbatą wypada mu z ręki. Trafia na OIOM, potrzebny jest lek na zwiększenie odporności. Stefan Lewandowski, niegdyś biegacz Wunderteamu, właściciel kliniki w Kolonii, wsadza karton leków w prywatny samolot. Ale jest stan wojenny, samolot nie dostaje zgody na lądowanie w Polsce.

10 grudnia o szóstej rano telefon ze szpitala. Koniec.

Pogrzeb miał być 13 grudnia, ale Zofia musi przesunąć ceremonię, bo nie ma zgody na taką manifestację w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Przychodzą tłumy, wieńców jest tyle, że trzeba prosić chłopaków z pobliskiego technikum samochodowego o pomoc. Maciej Wierzyński (wyrzucony wtedy z telewizji, pracuje jako taksówkarz) żegna przyjaciela: - Nie występując na ekranie w stanie wojennym, dał dowód, że jest przyzwoitym człowiekiem. Chociaż telewizja była całym jego życiem. Telewizja i sport.

Tekst: Wojciech Staszewski

Opublikowano w 2008 roku, 31 marca, SPORT nr 13 dodatek do SPORT nr 76, BIEGANIE, str. 24

Dołącz do nas na Facebooku.