Maraton u stóp najwyższej góry świata

Pierwszym Polakiem w Klubie 7 Kontynentów skupiającym biegaczy, którzy ukończyli maratony na wszystkich siedmiu kontynentach (również na Antarktydzie) jest Bogdan Barewski. Ma 57 lat, mieszka w Warszawie, z zawodu informatyk, dyrektor w TP SA, ale mówi, że "przede wszystkim jest wyczynowcem".

W młodości uprawiał biegi na orientację, mógł dużo zdziałać w sporcie, ale praca zawodowa wygrała. Potem biegał "falami". Od dziesięciu lat trenuje regularnie; czasem nawet dwa razy w ciągu dnia, bo krótsze treningi łatwiej "wcisnąć" między obowiązki. W Polsce wygrywa większość dystansów w swojej kategorii wiekowej. Biega, aby się ścigać, aby wygrywać. - Najlepiej mi się biega maratony. Zrobiłem z 60. Mam już za sobą erę biegów ultra - 100-kilometrowy czy 80-km w Davos. Już nie szarżuję. Swoje lata mam, organizm wolniej się regeneruje, to niezdrowe dla nóg .

U stóp Bogini Matki Śniegu

To nie znaczy, że nie szuka nowych wyzwań. Kilka lat temu zajrzał na stronę internetową maratonu pod Mount Everestem. To najwyższy i jeden z najtrudniejszych maratonów na świecie. Najpierw trzeba wdrapać się do bazy na 5364 m n.p.m., skąd himalaiści zaczynają atakowanie szczytu. Meta jest w Nemche Bazaar na 3446 m. Zbiega się po kamieniach, lodzie, dopiero od połówki formuje się szlak, a potem utwardzona droga.

29 maja 2005 r., gdy Bogdan z kolegą - debiutującym w maratonie Robertem Celińskim - stanęli na starcie, było minus 15, a na mecie - plus 30 stopni. Po drodze zrzucali ubrania. To był trzeci Tenzing Hillary Everest Marathon. Zapisało się ponad stu biegaczy, w tym dziesięć kobiet. Ludzi z Zachodu było kilkunastu, reszta to Szerpowie - oni od zawsze wygrywają. - Ta cała baza to jak pole namiotowe, 70 sztuk. Panowała kijowa atmosfera, bo ludzie siedzieli tam miesiącami, nie dało się wejść na szczyt - wspomina Bogdan - Hiszpanie, którzy byli tam już trzy miesiące, zobaczyli nas: "O, chłopaki! Może z wami zbiegniemy?". Byli groźni, bo świetnie zaaklimatyzowani .

Bogdan Barewski na mecie

Tlenu za mało

Bogdan i Robert popełnili kilka błędów. Za mało czasu na aklimatyzację, to raz, a powietrze tam wysoko ma o połowę mniej tlenu niż warszawskie. Bogdan: - 100 m marszu to, jakby człowiek przebiegł 10 km na maksa. Na trekking do bazy dali sobie ledwie dziesięć dni, na pobyt w bazie przed startem - dwa. Drugi błąd: jeszcze na wysokości 3 tys. m biegali treningowo. Niepotrzebny wysiłek. I jeszcze fatalne warunki w bazie. Bogdan: - Przez te dwie noce spaliśmy, jak Nepalczycy, na lodowcu, w cienkim namiocie, na karimatce. Nie mogłem zasnąć przez zimno. Pochorowałem się. Robert: - Mieliśmy, Bóg wie jakie, ambicje. Przed wyjazdem do Nepalu lataliśmy po 40 km po Beskidach, góra, dół, góra, dół. Chciałem być w czubie. Gdzieeee tam.... Początek karkołomny, po głazach, nawet ktoś złamał nogę. Kilka mocnych podbiegów, na ostatnich Bogdan już szedł. - Myślałem, że umrę. Włączyło się myślenie: "byle dobiec". Ponad sześć godzin to trwało. Szok.

Jednak Bogdan był drugi spośród obcokrajowców (65. w klasyfikacji generalnej). Co ciekawsze, pierwszy był Robert. A potem na metę przybiegli Hiszpanie himalaiści z trzymiesięcznymi brodami. Po drodze kręciły się jaki, mieszkańcy wioseczek czekali na nich z napojami. Czy chce poprawić życiówkę na Mount Evereście? - Broń Boże. Ale to była niesamowita przygoda: bliskość najwyższego szczytu Ziemi, przyroda, klimat, ludzie. Polecam.

Do tej pory Tenzing Hillary Everest Marathon ukończyło dziesięciu Polaków.

Bogdan Barewski jest wicemistrzem i drużynowym mistrzem świata w maratonie w kategorii 55 lat (Lahti 2009). Jest też mistrzem Polski w swojej kategorii wiekowej na 1500 m na bieżni. Od ośmiu lat w Maratonie Warszawskim biegnie jako zając (pacemaker) na trzy godziny. Prowadzi chętnych, aby w takim właśnie czasie przebiegli 42,195 km. Młodzi podchodzą, patrzą na Bogdana, pytają z niedowierzaniem: "Heloł, to naprawdę nasz pacemaker?". A potem gonią za nim i dyszą.

Dołącz do nas na Facebooku.

Copyright © Agora SA