Alena Shumchyk: Zaczynam biec i czuję wolność

Białorusinka, lesbijka, feministka - powinna mieć przechlapane, a nie ma. Bieganie dodaje jej sił. I redaktor pod sześćdziesiątkę, który ściga się z autobusami. Rozmowa Piotra Pacewicza z Aleną Shumchyk.

Piotr Pacewicz: Masz 30 lat, ja 58, może mi powiesz, po co my właściwie biegamy po te 50-60 kilometrów tydzień w tydzień?

Alena Shumchyk (zadyszana): Właśnie wracam z treningu, godzinka wzdłuż Odry, bo jeszcze nie doszłam do siebie po 30-kilometrowym wybieganiu w weekend. Miękka ścieżka, nad Wrocławiem słońce świeci, ptaki już trochę śpiewają. Fajnie było.

W 2008 roku wybraliśmy cię do drużyny ''Gazety" na Poznań Maraton. Po trzech miesiącach treningów od zera przebiegliście 42,2 km, a ty napisałaś na blogu: ''W poniedziałek rano dopadł mnie taki smutek, że to już koniec ale teraz już wierzę, że jeszcze pobiegniemy razem. Fantastyczne to życie jest".

- Pierwszy maraton daje uczucie szczęścia, że wszystko na świecie możesz, wszystko, że nie ma niczego niemożliwego. Następne maratony już tak nie działają, dystans się jakoś kurczy, ale bieganie wciąż daje radość, siłę, pewność siebie.

Dla mnie bieganie to też taka dziecinada. Właśnie wróciłem z Alp i po nartach biegałem bocznymi drogami kilka kilometrów pod górę, a wracając po śliskim co chwila lądowałem na tyłku. Bolało, ale sam z siebie się śmiałem. Jak biegam po mieście, to ścigam się z autobusami.

- Dziecinada? Nigdy tak nie myślałam. To jest takie bardzo moje Robię to wyłącznie dla siebie, luz, wyciszam się, jestem sama ze sobą. W pracy pełno ludzi, cały czas ktoś rozmawia, jestem zakupowcem w branży motoryzacyjnej. A tu, nad Odrą, nie trzeba się odzywać, tylko się uśmiecham do biegaczy.

Może jesteś za młoda, żeby wracać do dzieciństwa? Ja w szkole trenowałem skok w dal. Wróciłem do sportu po 40 latach.

- Na uniwersytecie w Mińsku, gdzie studiowałam informatykę i radioelektronikę, biegałam krótkie dystanse. Uwielbiałam to uczucie odrywania się od ziemi, czułam, jak piję powietrze. Wyprzedzałam większość kolegów.

Kiedy przyjechałaś do Polski?

- Sześć lat temu. Tata jest z pochodzenia Polakiem, nawet w paszporcie ZSRR miał narodowość Polak. Znajomi założyli tutaj firmę i zaproponowali mi pracę. Próbowałam biegać, ale po 2-3 przebieżkach był koniec zapłonu. Aż któregoś czwartku kupiłam ''Gazetę", wyjątkowo, bo wtedy ''DF" ukazywał się jeszcze w poniedziałki, i przeczytałam twój apel, żeby nowicjusze zgłaszali się na maraton. W amoku napisałam maila. Po biegu achillesy tak mnie bolały, że mogłam chodzić tylko w szpilkach. Potem na pół roku wysiadły mi kolana.

Piotr PacewiczPiotr Pacewicz Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Wyborcza.pl

Każda nasza noga uderza rocznie parę milionów razy o ziemię. Przed pięciu laty złamałem kość w stopie (trzasnęła, dosłownie, na korzeniu), dwa razy naderwałem ścięgno. W sumie pół roku przerwy. Za to przestałem chorować na przeziębienia, anginy.

- Nauczyłam się dbać o rozgrzewkę i rozciąganie po biegu. Jem dużo warzyw, owoców. Nie ciągnie mnie do smażonych potraw. Mam tylko okresy miłości do słodyczy.

Białorusinka, lesbijka, feministka, podwójnie, potrójnie obca i na dodatek szybko biega

- Powinnam mieć przechlapane (śmiech). Najpierw w ogóle nie mówiłam po polsku, potem robiłam masę błędów, ale wszystkich prosiłam, żeby mnie poprawiali. I robili to, zamiast się śmiać. Nigdy nie podchodzę do siebie jak do ofiary, że ktoś mnie skrzywdził albo zaraz skrzywdzi. Walczę o swoje. Jak się dwa lata temu ujawniłam w pracy, to mi gratulowali, że taka odważna, ale jacyś ludzie zaczęli gadać, że trzeba by się leczyć, a nie chwalić. Nie obrażałam się, tylko szłam porozmawiać.

Wrocław jest tolerancyjny?

- Na pewno łatwiej tu być sobą niż w małym miasteczku. Ale w Mińsku, gdzie jest z tolerancją kiepsko, też byłam ujawniona na studiach. To wszystko kwestia podejścia. Jestem pewna siebie i taka optymistka.

Bieganie dodaje ci tupetu.

- Żebyś wiedział. Czuję się mocna, nawet uparta. Idę na trening w mróz czy śnieg. Z moją dziewczyną, która uprawia kolarstwo górskie, mamy taką zasadę, że nie chce się tylko, dopóki się nie przebierzesz, a zwłaszcza w zimie tych ciuchów trzeba nałożyć masę. A jak już masz wszystko na sobie, to ci się chce. Zaczynam biec i czuję wolność. To są moje nogi, biegnę, gdzie chcę, znam te tereny na pamięć, za chwilę zza drzew zobaczę słońce, po 20-30 minutach przychodzi uczucie, że możesz biec w nieskończoność.

U mnie ten stan pojawia się po dwóch kilometrach, zaczynam wtedy przyspieszać, choć wiem, że nie powinienem. Ale mnie ponosi.

- Po treningu czuję, że mam mięśnie. Mam świadomość własnego ciała i wiem, że mogę więcej niż inni. Kiedyś biegłam cross 20 km przy 38 stopniach upału, jak coś takiego zrobisz, to dostajesz euforii. Jak mi ciężko, to pocieszam się, że na zawodach będzie fajnie.

Lubisz się ścigać? Ja też, mam frajdę, gdy biegacze w wieku moich synów zostają z tyłu. Taki trans, prawda?

- Trudno moje tempo maratonu - kilometr w pięć i pół minuty - nazwać ściganiem, chyba że ślimaków. Ale jest ta adrenalina, stoisz na starcie, przychodzi chwila paniki: co ja tu robię? Potem wspólne odliczanie i jak w hipnozie przychodzi wyciszenie, niczego już nie słyszę, to jest boskie. Biegam teraz z koleżanką z pracy, cwaniakujemy: ''Asiu, spokojnie, tych panów, którzy tak się rwą do przodu, przegonimy później". I na 30 kilometrze: '' Poznajesz tego pana?". A kibice się drą: '' Dawaj, dawaj!" albo ''Brawo dla tych pań!".

Ludzie chcą ze mną w kółko gadać o bieganiu. Czasem to aż nudne. ''Ile biegasz tygodniowo? Bo ja zacznę wiosną, muszę się za siebie wreszcie zabrać".

- Namówiłam do biegania sporo osób, w tym jednego z dyrektorów z poprzedniej pracy. Atmosfera wokół nas się zmieniła, nawet ci faceci z piwkiem nad Odrą są mili, tylko proszą, żebym przestała robić te pętle, bo im się w głowie kręci. Zresztą tylu jest teraz biegaczy! Dzisiaj był jeden facet tak pięknie zbudowany, no, cudo! Zawsze pierwsza się witam, zwłaszcza z tymi, którzy dopiero zaczynają. Pamiętam, jak na początku pozdrawiali mnie tacy. Myślałam: prawdziwi biegacze - i rosło mi serce. A teraz ja pozdrawiam debiutantów, a oni promienieją.

W takich wywiadach jak ten za mało ludzi uspokajamy. Łatwiej przekonywać twarzą w twarz. Ludzie panicznie boją się samego słowa ''maraton". Tłumaczę: ''W ogóle o tym nie myśl, trzeba zacząć z pokorą od marszobiegów, postęp będzie szybki, tylko biegaj najpierw wolniutko, jak najmniej po asfalcie, na pewno masz koło domu park albo lasek, udeptaną ścieżkę. Tak? To idealnie. Nie najadaj się przed, bo dostaniesz kolki". A maraton? Pokazuję zdjęcie takiej pani z dużą pupą i falującym biustem, którą wyprzedziłam dopiero przed metą, ale i ona złamała cztery godziny. Trzeba te lęki odczarować.

Są ludzie, którzy nie lubią biegać, i już. Ale wielu by chciało, ale boi się, że to będzie nudne i skąd wziąć na to czas.

Ja wręcz używam biegania jako dopingu do pracy. Przychodzi fala energii. - Uderzenie endorfin po treningu, tak, też to mam.

Przyznam ci się, że bieganie nawet staremu facetowi pozwala cieszyć się z ciała. Koledzy wciągają przy mnie brzuch i żeby poprawić sobie humor żartują, że od tego sportu wypadły mi włosy

- Moje ciało też mi się podoba. Nigdy nie miałam problemów z wagą, ale mam fajnie umięśnione nogi i brzuch.

A rodzina na Białorusi biega?

- Nie bardzo. Trzy lata nie byłam w Mińsku. Tęsknię, ale wolę, żeby to oni do mnie przyjeżdżali. Brat z babcią kibicowali mi w zeszłym roku na maratonie wrocławskim.

Da się rozbiegać Białoruś?

- Na tle tego, co się tam dzieje, bieganie jest sturzędną rzeczą.

Rozmawiał Piotr Pacewicz

Dołącz do nas na Facebooku

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.