Żyliśmy na podwórku. Odrabiało się lekcje, albo i nie, i pędem z domu. Chłopaki już grali, czasem dołączały dziewczyny, inne wisiały na trzepaku obok śmietnika, na który wdrapywał się Staszek po plecach braci Kołodziejów. Mecze były zawzięte, do pierwszej krwi z kolana czy rozbitej głowy, bo postawili nam na boisku gigantycznego smoka z metalowych szczebli i grało się, przebiegając na pełnej szybkości pod jego wygiętym grzbietem. Potem były zawody w skoku do piaskownicy, rozbieg brało się z półpiętra klatki schodowej (nikomu wtedy nie śniło się o domofonach), odbicie z drewnianej ramy, lądowanie w zasikanym przez psy piachu. Potem grało się w pikuty - wyścig pokoju, rysując nożem na ziemi trasę. Losowało się, kto kim będzie, każdy chciał być Polakiem a jeśli nie, to już lepiej Sajdhużinem niż Amplerem. Z podwórka wyganiał nas ''Zorro'', ale serial był tylko raz w tygodniu, pozostałe dni mieliśmy dla siebie. Dzieciństwo pamiętam jako ruchy Browna.
Czasem urządzaliśmy biegi. 20 okrążeń wokół budynku, wydawało się, pestka, ale po dziesięciu (może to było 1500 metrów?) nagle kończyły się siły. Dziś taki dystans to dla mnie rozgrzewka. Każde dziecko - twierdzę - może polubić ruch, może się cieszyć sportem, ale nie będzie to raczej bieganie, bo to zbyt męczące i nudne. Dzieciom potrzeba stymulacji, zabawy, rywalizacji, szlachetnej walki. Grając w piłę czy zbijaka, uczą się, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Dziecięcy sport jest też społecznie ożywczy, bo przełamuje inne hierarchie, liczy się coś innego niż kasa rodziców, wyniki w nauce czy uroda. Sport rozwija społecznie. Na moim podwórku lat 60. - jak turnieje rycerskie - służył do zdobywania kobiet (w wieku 10 czy 11 lat). Żeby im zaimponować, skakało się np. z wielkiej metalowej huśtawki. Rozbujać ją było najłatwiej na stojąco, potem się siadało i w odpowiednim momencie zsuwało z drewnianej ławeczki - moment odbicia kluczowy jak u Małysza - i leciało się, wyciągając nogi do przodu. Z miłości do Moniki R. (tej z parteru) Janusz rozbujał się jak wariat, spóźnił odbicie, wyrzuciło go w górę i złamał obojczyk.
Teraz podwórek już nie ma, dzieci siedzą przed ekranem, a te z zamożniejszych domów pędzą na angielski, rytmikę, basen, konia, taniec nowoczesny albo wyjechały na plener. Podwórko umarło, gdzie te dzieci mają się ruszać? Jak mają szczęście i pieniądze, to pojadą raz do roku z rodzicami na narty. Ale poza tym rodzice są nieruchawi, bo Polacy są nieruchawi.
Wszystko więc zależy od szkoły. A tam ze sportem kiepsko. Nauczyciel WF stoi nisko w hierarchii, bo w ogóle sport stoi nisko w Polsce (nawet w gazetach ten dział jest niedoceniany, choć sport jest niesamowicie czytany). Tymczasem WF to przedmiot kluczowy dla dzieci. Powiedzmy sobie szczerze: jakie ma znaczenie, czy dzieci będą gorzej, czy lepiej uczone chemii lub geografii, przecież myślenia może je nauczyć fizyk czy biolożka. Ale WF jest jedynym t a k i m przedmiotem i nauczyciel - dobry czy zły - może wpłynąć na czyjeś życie. Mam trzech synów, wszyscy sportowo utalentowani. Najstarszy padł ofiarą nauczyciela gimnazjum - to było w Teksasie, w junior high school - który postanowił mu udowodnić, że nie dość się stara, i katował go dodatkowymi kółkami na stadionie. Syn trafił do psychologa, dostał zwolnienie z zajęć. Sfrustrowany WF-ista, często sam zaniedbany fizycznie, odgrywa się na uczniach. Nigdy nie zapomnę katuszy, jakie przeżywał w renomowanym liceum znany dziś publicysta, który nie potrafił przeskoczyć przez kozła, tylko na niego wskakiwał. Pan od WF ryczał ze śmiechu, klasa rżała razem z nim. Moja znajoma niemal nie zawaliła liceum przez WF. Nie lubiła kosza, bo nie toleruje agresji. Ale pani kazała jej grać, więc zwalniała się, twierdząc, że ma okres. Wychodziło na to, że ma okres co tydzień. Daruję wam szczegóły. Publicysta, dziś pod sześćdziesiątkę, namiętnie pływa. Znajoma jest wybitną biegaczką amatorką. Syn ożenił się z wysportowaną dziewczyną i próbuje się przełamać do biegania.
To nie tylko zadanie nauczyciela WF. Cała szkoła powinna postawić na aktywność fizyczną. Nie tylko szkoła. Czy doczekam czasów, gdy politycy, intelektualiści, biznesmeni, aktorzy będą się chwalić, że uprawiają sport? O bieganiu Busha jr. pisano artykuły, Obama gra w kosza, a jego żona Michelle jest twarzą kampanii ''Let's Move'', zwalczającej otyłość dzieci: koniec z fast foodami, czas na sport. Ekipa Tuska niby to rozumie, ale jakby się ukrywali, że grają w piłkę. Bo w Polsce jak poseł pije w restauracji, to nikogo to nie oburza, ale gdyby tak parę godzin w tygodniu poświęcał na ruch, to byłoby podejrzane. Dlaczego nigdy nie widzieliśmy, jak premier biega nad Bałtykiem? Dlaczego Leszek Balcerowicz dopiero z okazji jubileuszowego filmu o planie Balcerowicza wystąpił publicznie w dresie?
Polska Biega to może być jeden z impulsów. W zeszłym roku w całej Polsce odbyło się aż 544 biegów, z tego jedną czwartą zorganizowały szkoły. Tegoroczny finał za dwa tygodnie. To ostatni moment, by przyłączyć się do naszej akcji. Na razie wśród zgłoszonych 360 biegów, szkół jest tylko 75. Szkoły świetnie czują, jak taką akcję można wykorzystać. Jak zrobić fajne wydarzenie, pokazać się swej społeczności i całej Polsce, jak ruszyć z miejsca rodziców i nauczycieli. Może Michelle Obama startować w biegowym slalomie i kręcić hula-hop, to może i pani dyrektor da radę? I pan od chemii? Uczniowie ich za to polubią. Poza dłuższym biegiem otwartym dla wszystkim szkoły szykują też biegi krótsze i bardzo krótkie dla najmłodszych uczniów. Jakiś turniej siatkówki. Konkurs rzutów do kosza. Skoki. Żeby dzieciom zastąpić podwórko.
Przydatne linki: * Zarejestruj bieg * Gdzie pobiec? * Poradnik organizatora * Regulamin