Żeby ta Polska zatrybiła

Siedemset siedemdziesiąt pięć kilometrów samotnego biegu przez Polskę - takie wyzwanie czeka Andrzeja Urbaniaka. Bydgoszczanin w ciągu dwóch tygodni chce pokonać trasę z Zakopanego do Gdyni.

Od kiedy 5 lat temu Andrzej Urbaniak zaczął się zmagać z maratonami i tzw. ultramaratonami ma już za sobą mnóstwo długodystansowych biegów. Sto kilometrów to dla niego nic - pokonał je w 8 godzin i 48 minut. Podczas biegu na dwa pełne etaty, czyli 16 godzin - połknął 141 kilometrów. Walczył też ze zmęczeniem i dystansem w trakcie 24-godzinych ultramaratonów - wtedy można pokonać ponad 200 kilometrów. Przed rokiem pojechał do Grecji na legendarny Spartathlon - bieg ze Sparty do Aten. To 246 kilometrów w potwornym upale. Czas Urbaniaka: prawie 35 godzin. - Wyzwanie, które teraz stoi przede mną jest największe - mówi bydgoszczanin. Jutro w Zakopanem startuje do biegu z południa na północ, przez całą Polskę.

Idea przyszła z Azji

Kryzys dopada każdego maratończyka. Zwykle zdarza się około 35 kilometra. Bolą wtedy nogi, każdy krok jest wyzwaniem, bo stopy są jak z ołowiu. Człowiek cierpi fizycznie i psychicznie. Wszystko w środku krzyczy, żeby stanąć, bo wtedy skonczy się ból. W ciągu dwóch tygodni swego biegu Urbaniak każdego niemal dnia będzie musiał pokonać nie jeden, ale półtora maratonu. Czeka go kilkanaście takich kryzysów. - Jestem do tego przygotowany. Nie boję się bólu. W czasie biegu czuje się zmęczenie, ale mój organizm jest tak przyzwyczajony do rytmu i ruchu jak dobrze nasmarowane koło zębate. Kręci się po prostu. Będę cały czas pod kontrolą lekarza, masażysty, trenera. Rano i wieczorem sprawdzą czy czegoś w organizmie nie brakuje: soli, magnezu, potasu - opowiada Urbaniak. Pomysł na pokonanie Polski na własnych nogach przyszedł mu do głowy w poprzednim roku, po pobycie w Azji. - Na mistrzostwach świata w Korei w biegu 24-godzinnym przypatrzyłem się, jak ludzie w Azji uprawają sport, jak się odżywiają, czemu zawdzięczają swoją długowieczność. Po rozmowie z mistrzem świata, Japończykiem Ryoichi Sekiya z Japonii doszedłem do wniosku, że to kwestia trybu życia i odpowiedniego odżywiania. Opowiedzial mi o podobnych biegach organizowanych w Japonii i Korei. Doszedłem do wniosku, że warto zrobić coś podobnego u nas - tłumaczy Urbaniak, który był także piłkarzem Wisły Fordon. Przygotowania rozpoczął w październiku. Wtedy było już pewne, że do najdłuższego biegu w historii Polski dojdzie. Urbaniakowi zaczął pomagać bydgoski biznesmen Ryszard Abramczyk. - Od pażdziernika starałem się nie uczestniczyć w żadnych, innych długich biegach, tylko się skupić na przygotowaniu do tego jednego. Treningi to od 40 do 60 kilometrów na mojej ulubionej trasie w Fordonie nad Wisła - tłumaczy Urbaniak. Zajęło się nim dodatkowo dwóch trenerów: Grzegorz Stefanko i Sylwester Niebudek. Jest także w ekipie lekarz i obowiązkowo masażysta. - Ciągle monitorują mój organizm fachowcy ze szpitala wojskowego. Od października przebiegłem około 3 tys. kilometrów - mówi bydgoszczanin. To dla niego nic nowego. W poprzednich latach zaliczał nawet i 5 tysięcy kilometrów w ciągu roku. - Przed samym startem oczywiście zwolniłem z treningami. Teraz codziennie przebiegam tylko półmaraton - opowiada Urbaniak - Psychicznie i fizycznie jestem w stanie całą trasę pokonać. Boję się tylko o jakąś kontuzję. To jest ogromny wysiłek. Osobiście wolałbym biec non stop 48 godzin niż przez 14 dni. Wszystko będzie w rękach masażysty, lekarza, którzy będą o każdą rzecz dbali. Rano mam wybiec w takim stanie, żeby dotrwać do wieczora. Dziesiątego dnia, w takim, jeśli się da, jak w pierwszym - dodaje. O kondycję się nie boi. Dzisiaj, dzień przed startem z Zakopanego Urbaniak waży niespełna 80 kilogramów. - Organizm jest tak przygotowany, że nie odczuwam treningów. Bardzo szybko się regeneruję. Wagę utrzymują stałą ok. 78-80 kg. Nie jestem wściekle chudy jak ci Kenijczycy.

Z południa na północ

Bydgoski utramaratończyk startuje do pierwszego etapu w piątek o 7 rano. Na początek będzie miał do pokonania 61 kilometrów z Zakopanego do Kasiny Wielkiej. To jeden z kilku najdłuższych odcinków. Rekordowe mają po 68 km. Są dwa takie etapy: w niedzielę z Krakowa przez Olkusz do Dąbrowy Górniczej i potem jeszcze 4 czerwca (Łęczyca - Włocławek). Najkrótszy jest ostatni z Pruszcza Gdańskiego do Gdyni - tylko 35 km. - Specjalnego rekonesansu trasy. Dla mnie jej profil nie czyni różnicy, choć przyznam, że nie lubię zbiegania. Wolę już mieź pod górę niż w dół. Dlatego cieszę się, że już na początku są górskie etapy, podczas których będę opuszczał Tatry - mówi Urbaniak. Przygotowaniem tego przedsięwzięcia zajmuje się głowny sponsor Ryszard Abramczyk. - Powiem szczerze, że gdybym wiedzial, ile to trudności, chyba się bym nie podjął tej organizacji. Śmiało to można porównać do kolarskiego Tour de Pologne. Formalności jest mnóstwo. Wzięliśmy do pomocy firmę, która wiele rzeczy załatwia, ale ilość decyzji administracyjnych, jakie trzeba uzyskać jest ogromna. Trzeba załatwić pozwolenia od drogowców w każdym z kolejnych województw i powiatów. Do tego dochodzi policja, straż miejska - mówi Abramczyk. Ekipa Urbaniaka to dwa samochody, jeden na czole kolumny, drugi na końcu; z lekarzem, masażystą. Pomiędzy nimi będzie biegł maratończyk. Wszystko będzie kosztować 300 tys. złotych. Bieg codziennie relacjonuje Polsat oraz lokalne oddziały TVP. - Nie zamierzam tego robić tylko dla jakiegoś rekordu - stwierdza Urbaniak. Jego celem jest popularyzacja zdrowego trybu życia i odżywiania. - Bo ja widziałem, że ci Azjaci jedzą mnóstwo ryb i owoców morza. Będą także podstawą mojej diety. W każdym z 14 miast, w których zakończy poszczególne etapy planuje specjalne happeningi. - Ostatnie kilometry pokonam razem z dziećmi, młodzieżą, każdym chętnym. Chcę ich bakcylem biegania. Jak się uda, będę szcześliwy. Wiadomo, że zdrowi ludzie to zdrowy kraj - planuje ultramaratończyk. - Nie robię tego dla siebie. Chodzi mi o to, żeby Polskę złączyć w jeden zdrowy mechanizm, który ma się kręcić sprawnie, a nie działać z powyłamywanymi zębami. Żeby to wszystko zatrybiło - kończy Urbaniak.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.