10 kilogramów żwirku dla kota - relacja z Maratonu Komandosa

Maraton Komandosa w Kokotku koło Lublińca nie jest typową biegową imprezą. "Dla przypomnienia to "po prostu" klasyczny maraton tylko w umundurowaniu (kurtka, spodnie i buty!) oraz z plecakiem o wadze ponad 10 kg." - o wyzwaniach, które stawia przed uczestnikami ten bieg i o przygotowaniach opowiada Piotr Kacejko.

Od kiedy trzy lata temu odważyłem się podjąć wyzwanie maratońskie (Poznań 2009) i powtórzyć je jeszcze dwukrotnie (Poznań 2010 - drużyna GW, Warszawa 2011) ciągle impreza o nazwie Maraton Komandosa jawiła mi się jako mroczny przedmiot pożądania biegowego. Dla przypomnienia to "po prostu" klasyczny maraton tylko w umundurowaniu (kurtka, spodnie i buty!) oraz z plecakiem o wadze ponad 10 kg. Zawodnicy to w 85% obecni lub byli funkcjonariusze służb mundurowych no i 15 % cywilnych fanów tego przedsięwzięcia (miedzy innymi tych co się naczytali książek o jednostkach specjalnych - od Suworowa po Forsyth'a - jak właśnie ja). Klub WKB Meta działający przy Jednostce Wojskowej Komandosów w Lublińcu był organizatorem kolejnej, już VIII edycji tego biegu, jak co roku pod koniec listopada, w lasach wokół miejscowości Kokotek.

Dla przypomnienia to "po prostu" klasyczny maraton tylko w umundurowaniu (kurtka, spodnie i buty!) oraz z plecakiem o wadze ponad 10 kg.

Podobno dla prawdziwych twardzieli przeszkody w postaci butów z cholewką (fachowo to jest tak zwane obuwie taktyczne) oraz plecaka 10 kg - oznaczają co najwyżej 20-30 minut wydłużenia czasu potrzebnego na cywilny maraton. Faktycznie rekord trasy (3:06 Paweł Piotraschke w 2010 r.) wydaje się zaprzeczać wrażeniu, że jest to bieg szczególnie trudny. Ale to tylko złudzenie. Dla osób nieprzywykłych do wojskowej zaprawy trudy tego biegu, to dodatkowe 1,5 godziny zmagań na urokliwej leśnej trasie.

Po Maratonie Warszawskim, od października rozpocząłem przygotowania do Komandosa bo to było właśnie moje wyzwanie na ten rok. Do długich wybiegań raz w tygodniu włączyłem obciążony plecak i buty (w sumie 6 treningów) i same buty (buciory) taktyczne (też 6 treningów). W sumie wyszło pewno 180 km treningu specjalnego. Doszedłem do wniosku, że jak mam nie paść po drodze, to tempo 7,20 -7,30 min/km to wszystko na co mogę sobie pozwolić. Poza tym przemyślnie wybrałem plecak (płaski przylegający do pleców) i obciążenie (koci żwirek). Zaplanowałem dożywianie i nawodnianie. No i późnym wieczorem 25 listopada (korzystając z napędu na 4 koła, bo taka była droga) trafiłem po prawie 6 godzinach jazdy z Warszawy do Kokotka.

Dla osób nieprzywykłych do wojskowej zaprawy trudy tego biegu, to dodatkowe 1,5 godziny zmagań na urokliwej leśnej trasie.

Cóż, to niepowtarzalne uczucie znaleźć się w leśnej głuszy wśród prawie trzech setek głównie młodych ludzi - wesołych i sympatycznych. Rano, po celebrowanym przeglądzie umundurowania (z linijką) i ważeniu plecaków - start i łomot butów na szutrze. Po kilometrze tempo wychodzi 6:50 i włączam hamowanie, bo wiem, że ten entuzjazm mnie zniszczy. No i dalej już tempo reguluje rozsądek, ciężar plecaka i piach pod nogami. Widoki piękne - las, stawy, groble - i wrażenie, że wciąż jest lekko pod górę. Energii dodają żele wyciągane z kieszeni i izotonik wysysany z worka w plecaku (punktów na trasie nie ma). Półmetek osiągam po 2:36 godz. potem 3-4 minuty dodatkowego dopijania, zmiana czapki i dalej.

Piotr Kacejko z dowódcą

Druga pętla brutalnie pokazuje wielu młodym śmiałkom ile kilometrów naprawdę liczy maraton. Mnie (nie rozumiem dlaczego) hamują kurcze łydek (picie z półmetka chlupie dopiero w żołądku, pewnie było zbyt późno) - reakcją jest "Galloway wymuszony" - biegnę wolno dopóki nie zaboli, potem marsz, jak przejdzie to znowu biegnę. No i udaje mi się minąć pewnie z 50 mniej doświadczonych komandosów. Czas 5:37 to 153. miejsce - nieźle jak na rezerwistę w wieku wojskowym zdecydowanie emerytalnym (choć przede mną sześciu innych kolegów z kategorii 50+) i faktycznie do moich cywilnych wyników (ciut ponad 4 godz.) - przez plecak, buty i trasę trzeba doliczyć te 90 minut.

Przemyślnie wybrałem plecak (płaski przylegający do pleców) i obciążenie (koci żwirek).

Zwyciężył mł. aspirant Andrzej Stefański, policjant z Elbląga w czasie 3:35 godz. (w tym biegu podaje się stopnie, więc podaję). Kto złamał 4 godziny był w pierwszej dziesiątce, złamanie 5 godzin dawało miejsce siedemdziesiąte, a sześciu - dwusetne. Bieg ukończyło w limicie 7 godzin 250 komandosów i 15 "komandosek".

Piotr Kacejko finiszuje

Cena sukcesu - obtarcia od plecaka

Niepowtarzalny charakter imprezy tworzy także uroczystość wręczania nagród - każdy uczestnik był na środku sali, każdemu gratulował dowódca jednostki - pułkownik Pietras. Schabowy, piwo, potem ciasto domowe i gorąca czekolada, a do tego owacje dla wszystkich (strasznie dużo kategorii i kwalifikacji) dodają godzinom na mecie kojący otarcia i urazy urok.

A dla mnie - biegowy plan roczny wykonany (Twardziel Świętokrzyski 100 km, maratony - Warszawa no i Komandos zaliczone w miarę przyzwoicie). Pora na roztrenowanie i regenerację (z wagą pod ręką), a Kraków w wiosennej perspektywie...

Tekst: Piotr Kacejko

Więcej na temat Maratonu Komandosa na www.wkbmeta.pl

Dołącz do nas na Facebooku