"Niewidzialne granice" Kilian Jornet [RECENZJA]

Jest cienka, prawie niewidzialna granica między poetycką, bardzo osobistą opowieścią, a grafomaństwem. Kilian Jornet nieustannie na niej balansuje. Wydał książkę o własnej drodze do szczęścia i prawdziwej wolności. I o górach oczywiście!

Kilian Jornet wydał drugą książkę i drugi raz wystawia wrażliwość czytelników na próbę. Odnoszę wrażenie, że to jest rodzaj dość samolubnej próby czy nadążysz za jego przemyśleniami i sposobem rozumienia świata czy jednak jesteś zbyt przyziemny, by je pojąć.

Impulsem do napisania "Niewidzialnych granic" była tragiczna śmierć przyjaciela i idola Kiliana ("boga", jak sam go nazywa), Stephane'a Brosse'a. W 2012 roku razem przeprawiali się przez Masyw Mont Blanc. Byli już u kresu wyprawy, kiedy przerwał ją wypadek. Chwila nieuwagi, Brosse spadł w przepaść i zginął. Jornet długo nie mógł się po tym otrząsnąć, obwiniał się o śmierć kompana, przestał trenować i startować, nie mógł zaznać wewnętrznego spokoju. Stąd pewnie natłok myśli i filozoficznych rozważań, którymi postanowił się z nami podzielić.

Fakt też jest taki, że najlepsi biegają w ubraniach termoaktywnych. Na zdjęciu Kilian Jornet.Fakt też jest taki, że najlepsi biegają w ubraniach termoaktywnych. Na zdjęciu Kilian Jornet. fot. Salomon fot. Salomon

Towarzyszą mu i nam na każdym etapie opowieści. Zarówno przez pierwsze dwa rozdziały, w których Kilian opisuje tragiczną w skutkach wyprawę z Brosse'm (jedyny - jak wyraźnie zaznacza - dokumentalny fragment książki), jak i w dalszej, fikcyjnej już części, którą poświęca wyprawie w Himalaje i spełnieniu marzenia o wspinaczce i zjeździe na nartach z siedmiotysięcznika. Opisy przyrody, wyzwań jakie sobie stawia i jak je odczuwa, ten naturalny związek jaki łączy Jorneta z górami - to wszystko w tej książce jest piękne. I myśli, którymi się z nami dzieli na pewno są szczere, ale jednak czasami irytujące. Może po prostu jest ich zbyt wiele, a może chwilami są dalekie od świata "szaraków". Przykład pierwszy z brzegu: "Co robić, jeśli w wieku dwudziestu pięciu lat osiągnąłem już to, co chciałem osiągnąć w całym swoim życiu?" Czy ktoś miał takie problemy na studiach? ;) Z drugiej strony, tym bardziej prawdziwy staje się podtytuł tej książki: "Jeśli nie marzymy, jesteśmy martwi".

Kilian Jornet zbiega z Kilimandżaro.Kilian Jornet zbiega z Kilimandżaro. mat. prasowe mat. prasowe

Narrator (Kilian), snując swą opowieść, co jakiś czas zwraca się do wyimaginowanej kobiety. Nawiązuje do wspólnych wspomnień, opowiada o uczuciach. To intrygujący zabieg. Nie wiemy czy to Emelie Frosberg, ale zawsze fajnie się domyślać i dopowiadać sobie w głowie inne wątki ich relacji To taka moja dziewczyńska uwaga, ale niech Was nie zmyli. Ta książka nie jest o relacjach międzyludzkich i nie jest o bieganiu. To książka o szukaniu przez Kiliana spokoju ducha i odnalezieniu go w górach. O dziwo nie w samotności.

Sentymentalnym miłośnikom gór i skialpinizmu książka pewnie się spodoba. Ja kocham góry, narty, wyzwania, wysiłek, kocham marzyć i biegać, ale w książce się nie zakochałam.

6 NAJLEPSZYCH reklam biegowych, które nie pozwalają przejść obojętnie

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.