Większość żeli energetycznych jakie stosują biegacze mają niezbyt zachęcający skład. Główny składnik to węglowodany proste, maltodekstryna, czasami glukoza oraz dodatki, które ten żel konserwują, regulują kwasowość, żelują, dodają aromatu czy smaku, czyli groźnie brzmiące: cytrynian sodu, cytrynian potasu, kwas cytrynowy, guma ksantanowa.
No cóż. Nie jest to nasze naturalne pożywienie, ale jednostajny wysiłek trwający około 4 godzin, klepiąc asfalt (mam tu na myśli maraton) też naturalną sytuacją nie jest. Jeśli chcemy przebiec bez ściany i kryzysu, musimy dostarczyć cukrów, które szybko się wchłoną i zamienią w glikogen w mięśniach. I to jest główna zaleta żeli energetycznych. Przy zbilansowanej, bogatej w naturalne i nieprzetworzone składniki diecie, kilka saszetek "chemii" w trakcie startów, których, zakładam, mamy kilka w roku, krzywdy nam nie zrobi.
Gorzej, gdy bieg trwa nie cztery, a dziesięć, czasami dwadzieścia, a czasami nawet ponad dobę. Wcinanie tych glutowatych słodkości znudzi się nawet największemu wielbicielowi galaretek i landrynek. Przy tak ekstremalnych warunkach, nasz żołądek płata figle i może się zbuntować przeciwko nadmiarowi rafinowanego cukru. A nasza głowa powie "Nie zniosę więcej słodkiego".
Biegacze mają różne patenty, organizatorzy biegów też bardzo często stają na wysokości zadania, oferując specjały, które zadowolą bardzo różne gusta. Jednak ze swojego doświadczania wiem, że nie warto liczyć na ofertę organizatora, tym bardziej gdy biega się przy końcu stawki (to ja), a zabranie naturalnego jedzenia w postaci bananów, suszonych owoców, czy kanapek, zabiera przestrzeń w niedużym plecaku i stanowi dodatkowe obciążenie.
Żele są niestety, najwygodniejsze. I całe szczęście, że na rynku zaczęły pojawiać się żele produkowane z naturalnych składników.
Przetestowaliśmy produkty Spring, w 100% Naturalne Żele Energetyczne, jak obiecuje producent na swojej stronie. Dostępne są trzy warianty: Hill aid with caffeine, Long Haul, Power Rush.
Hill Aid [fot: my.springenergy.pl]
Skład:
Mango, ryż, banan, miód, woda kokosowa, sok pomarańczowy, lecytyna, olej lniany, witamina c, kwas cytrynowy, sól morska, nasiona zielonej kawy, kofeina, mięta.
Wartości odżywcze w jednej saszetce, 37 g
Long Haul [fot: my.springenergy.pl]
Skład:
Ryż, banan, masło orzechowe, miód, melasa, sok pomarańczowy, olej lniany, lecytyna, witamina c, kwas cytrynowy, sól morska, olejek pomarańczowy
Wartości odżywcze w jednej saszetce 37 g
Power Rush [fot: my.springenergy.pl]
Skład:
Ryż, banan, miód, melasa, sok pomarańczowy, śliwka, lecytyna, olej lniany, witamina c, kwas cytrynowy, sól morska, ekstrakt z buraka
Wartości odżywcze w jednej saszetce 35 g
Wszystkie składniki brzmią znajomo i większość to produkty, które widuję w swojej kuchni. Wątpliwości mogą wzbudzać trzy: lecytyna, kwas cytrynowy i może jeszcze witamina C. Raczej niepotrzebnie, bo gdy poszukamy informacji na ich temat, nie wydają się tak groźne.
Lecytynę można wyekstrahować z żółtek jaj, soi lub jest produktem ubocznym przy rafinacji olejów, na przykład oleju rzepakowego. Czyli jest to produkt naturalny. Najciekawszy jest fakt, ze lecytyna pełni bardzo wiele istotnych funkcji w organizmie: poprawia pamięć i koncentrację, obniża poziom cholesterolu, chroni wątrobę, więc jest częstym składnikiem wielu suplementów diety, a jednocześnie jest stosowana w przemyśle spożywczym, bo poprawia jakość i trwałość produktów gotowych. Między innymi umożliwia mieszanie składników niemieszających się. To dzięki niej, żele mają jednolitą i gładka konsystencję. Zatem, nie boimy się lecytyny.
Witamina C, czyli kwas askorbinowy. Pełni tutaj rolę antyutleniacza, czyli przedłuża trwałość naszego żelu. Bez tego trudno zrobić produkt spożywczy, który przetrwa więcej niż kilka dni.
Kwas cytrynowy jest otrzymywany głównie w drodze fermentacji cytrynowej na pożywce z oczyszczonego cukru lub hydrolizatu skrobi za pomocą kultur pleśni. Czyli to raczej biotechnologia, a nie chemia.
Wartości odżywcze
Na moje oko, jest trochę mało węglowodanów. Konkurenci z naturalnymi składnikami (Honey Stinger i Huma mają 22 i 24 na saszetkę). Syntetyczne żele miewają nawet 27 gram. Za to mamy mikroelementy: sód, potas, wapń, żelazo i to pochodzenia naturalnego.
Konsystencją przypominają przecier owocowy. Mają przyjemny, świeży, owocowy smak. Wyraźnie czuć mango, z orzeźwiającą nutą mięty, trochę przebija się banan. Nie są zbyt słodkie, dla wielbicieli słodyczy mogą być nawet za mało słodkie. Spokojnie można byłoby wchłonąć kilka saszetek na raz, bez uczucia mdłości. Zdecydowanie nie trzeba popijać. I nie pozostawiają w ustach niesmaku, jaki pojawia się po dużej ilości cukru, gdy nasza ślina zaczyna go rozkładać. Po kilku, kilkunastu minutach kofeina daje lekkiego kopa.
Konsystencja lekkiego kremu. Dominuje smak masła orzechowego. Ale nie tak intensywny i zapychający jak samo masło orzechowe. Pomarańcza dodaje świeżości. Nie jest zbyt słodki. Brak nieprzyjemnego posmaku, po zjedzeniu.
Konsystencja przecieru owocowego. W smaku dominuje śliwka. Żel smakuje jak domowe powidła śliwkowe, ale nie jest tak słodki. Tak jakbyśmy zrobili je bez dodatku cukru. I pozostawia tego słodkiego posmaku, jaki mamy po wyjadaniu powideł łyżeczką.
żele energetyczne Spring [fot: my.springenergy.pl]
Żele są smaczne i mają naturalny smak. Nie zaklejają, nie zapychają, nie mulą. Nie trzeba ich popijać. Przebiegłam na tych żelach Salomon Szentendre Trail, 54 kilometry, 8 godzin w trzydziestostopniowym upale po naddunajskich wzgórzach. Zjadałam jedną saszetkę co godzinę. Nie spowodowały żadnych, przykrych dolegliwości typu mdłości, sensacje przewodu pokarmowego. Nie pojawiło się też znużenie słodkim smakiem, bo niezbyt intensywna słodycz pochodzi z zawartych w nich owocach i odrobiny miodu (zapewne jest go dużo mniej niż w honey stingerach, które są bardzo słodkie).
Te same żele jadłam również na Rzeźniku Utra (100km, prawie 22 godziny), z tym że po 70 kilometrze zaczęłam jeść bułki z pasztetem wegańskim (w sumie trzy sztuki) oraz pieczone ziemniaki na końcowych punktach odżywczych. Myślę, że apetyt na "konkretne" jedzenie to zasługa faktu, że mój układ pokarmowy nie ucierpiał, a żołądek pracował cały czas.
I jeszcze jedna dobra wiadomość. Nie lepią się ręce, co bywa uciążliwe, gdy na trasie staramy się zwinąć pustą saszetkę i upchnąć ją w kieszeni.
Świadomi biegacze, czytający etykiety, unikający wysoko przetworzonego jedzenia docenią te żele. Również ci mniej świadomi, którym bardzo szybko brzydnie słodki smak podczas długiego biegu, lub miewają problemy żołądkowe powinni spróbować żele Spring.
Cena
W tej chwili na stronie producenta jest cena promocyjna 9 złotych. Żele syntetyczne można kupić za 6-7 złotych, widziałam też żele za niecałe 4 złote.
Na obronę ceny: świeżo wyciskany sok pomarańczowy jest droższy niż napój o smaku pomarańczowym, a ma tę samą ilość kalorii, i podobną zawartość cukru co napój.