Zdrowe uzależnienie

Bieganie miało być moim sposobem na walkę z nadwagą, stało się... sposobem na życie.

Na początku była... waga

Ta historia zaczęła się od kolejnego... spojrzenia na wagę i podjęcia kolejnej decyzji o schudnięciu. Problemy za wagą, a właściwie z nadmiarem kilogramów, miałem w zasadzie odkąd pamiętam. Całą szkołę podstawową byłem grubaskiem. W moim ''najgrubszym''  okresie podczas kłótni z bratem często słyszałem określenie ''ludzik Michelin''. Wtedy - pod koniec ósmej klasy (szczęśliwe dziecko starego systemu edukacji), gdy ważyłem już 83 kg przy 168 cm wzrostu i nieuchronnie zbliżałem się do otyłości - podjąłem swoją pierwszą poważną decyzję o odchudzaniu. Wtedy też odkryłem w sobie dużą siłę woli i jeszcze większe pokłady głupoty. Postanowiłem osiągnąć ekspresowe efekty, przesadnie ograniczyłem ilość spożywanych kalorii, porzuciłem całkowicie słodycze oraz napoje gazowane i... osiągnąłem sukces (przynajmniej tak mi się wydawało). Zrzuciłem 20 kg w dwa miesiące czego skutki miałem odczuwać jeszcze przez rok - zawroty głowy, częste krwotoki i bolący kręgosłup, który nie zdążył dostosować się do nowej wagi.  

A gdzie tu bieganie? Już tłumaczę. Na studiach zacząłem poważnie myśleć o pozbyciu się fałdki skóry, która powstała po zbyt szybkim zrzuceniu wagi. Zacząłem od siłowni, która dawała zadowalające efekty, ale nie dawała satysfakcji. W wakacje, po roku intensywnych ćwiczeń, postanowiłem postawić na bieganie. Zrobiłem plan treningowy Nike dla początkujących i w niedługim okresie zacząłem bez problemu biegać po 5 km trzy razy tygodniowo. Tego samego lata, na Półwyspie Helskim gdzie razem z bratem robiliśmy kurs kitesurfingu, po raz pierwszy przebiegłem 10 km. Nie pamiętam czasu, zresztą wtedy nie było to dla mnie ważne. Czułem się dobrze i widziałem, że bieganie daje mi frajdę. Niestety mój organizm kolejny raz powiedział ''stop''.

Bieganie kontra tarczyca

Po powrocie do Warszawy, gdzie studiowałem i obecnie mieszkam, wybrałem się na swój standardowy pięciokilometrowy bieg. Myślałem, że nie dobiegnę. Serce waliło jak oszalałe, byłem blady na twarzy, a gdy usiadłem na murku pod blokiem poczułem, że mdleję. Zaskoczony reakcją organizmu niezwłocznie udałem się do kardiologa, który nie stwierdził żadnych problemów z sercem, ale poradził skonsultować się z endokrynologiem. I wtedy dowiedziałem się o nadczynności tarczycy. Choroba pojawiła się nagle, ale nałożyło się na nią kilka przyczyn. Po pierwsze - w rodzinie mam przypadek podobnego schorzenia, po drugie - w odżywkach białkowych, które stosowałem podczas ćwiczeń na siłowni był jod, a wyjazd nad morze przelał miarkę. Znów zacząłem mieć problemy z wagą. Nadczynność tarczycy cechuje się ubytkiem masy ciała przy zwiększonym apetycie. Powiecie - super! Nie do końca. Leki hormonalne, które należy przyjmować powodują przejście w niedoczynność (łatwiejszą do kontroli), w której tyje się szybko i bardzo łatwo (po części przez wspomniany zwiększony apetyt).

I tak przez ponad trzy lata miałem przymusową przerwę od biegania. Hormony na szczęście wracały powoli do normy, ale waga - 78 kg - znowu zaczęła mnie niepokoić. I tym razem (lipiec 2009) podjąłem słuszną decyzję o schudnięciu poprzez sport. Wróciłem do zakupionej przed laty książki polskiego guru - Jurka Skarżyńskiego - i powoli zacząłem rozwijać się biegowo. Waga spadała z tygodnia na tydzień.

Już nie biegałem, tylko trenowałem. Zacząłem poważnie myśleć o rywalizacji. Pierwsze 10 km pobiegłem w Biegnij Warszawo 2009 - czas 54:29 był dla mnie pierwszym sukcesem, a medal na szyi dodał skrzydeł. Miesiąc później podczas warszawskiego Biegu Niepodległości złamałem 50 minut. W grudniu trochę przeholowałem. Naiwnie sądziłem, że zniosę trudy pięciodniowego treningu. Znaczny wzrost kilometrażu i nieroztropny dobór obuwia spowodowały, że odezwało się rozcięgno podeszwowe. Wrzuciłem na luz, zacząłem rehabilitację w warszawskim Ortorehu, gdzie przy okazji dowiedziałem się, że jestem pronatorem.

Zacznijcie od butów

Tu mała dygresja - naprawdę warto przed rozpoczęciem biegania poważnie podejść do problemu doboru obuwia. Bieganie to nie rewia mody i nie zawsze to co najładniejsze jest dla nas najlepsze, tym bardziej, że buty biegowe nie należą do ''wyględnych''. Test ''mokrych stóp'' to za mało. Jak grzyby po deszczu wyrastają profesjonalne sklepy biegowe, gdzie przy pomocy wykwalifikowanej kadry można dobrać prawidłowe dla naszych stóp buty. W moim przypadku pomogły specjalnie wyrobione wkładki i właśnie zmiana obuwia.

Półmaraton WarszawskiPółmaraton Warszawski Fot. archiwum autora fot. archiwum autora

Tym sposobem w rok 2010 - wyjątkowy dla mnie z wielu względów - wszedłem z mniejszym obciążeniem, ale jeszcze większym entuzjazmem. Miałem kolejny cel: pierwszy start w półmaratonie. Oczywiście w Warszawie - bo najłatwiej. Przyjąłem złamać 1:50. Na metę wbiegłem o 3 minuty szybciej. Wiedziałem, że jestem na dobrej drodze, ale jednocześnie czułem, że nie jestem jeszcze gotowy na maraton. Przynajmniej na taki, z którego byłbym dumny. Postanowiłem spokojnie rozwijać się biegowo i zakończyć sezon w październiku startami, w których pobiję swoje rekordy życiowe (44:52 na 10 km i 1:47:14 w półmaratonie) i potwierdzę gotowość do podjęcia w listopadzie trudów treningu do debiutu w maratonie poniżej 3 godzin i 20 minut.  

Osiągnąłem też sukces treningowy - zafascynowałem bieganiem swoją narzeczoną - Anię, która na rzecz pracy, organizacji naszego ślubu, urządzania wspólnego mieszkania i widocznych efektów musiała niestety porzucić swoją krótką przygodę. Ania - dziś już żona - nie przestała mnie jednak wspierać w realizowaniu swojej pasji i dzielnie kibicuje podczas każdego startu.

Biegnij Warszawo 2010Biegnij Warszawo 2010 Fot. archiwum autora

fot. archiwum autora

Co bieg, to rekord

Na bicie rekordu na 10 km wybrałem niełatwą z racji znacznego podbiegu w pierwszej połowie dystansu trasę Biegnij Warszawo, jednak był to jedyny bieg tego typu, który wypadał dokładnie tydzień przed startem docelowym w półmaratonie w Brukseli. Ale po kolei. W Warszawie znowu się udało. Cel - złamanie 43 minut wykonałem aż nadto dosłownie. Na metę wbiegłem w czasie 42:59.

Brukselę wybrałem nie tylko z racji sprzyjającego terminu. Postanowiliśmy z żoną skorzystać z okazji i połączyć przyjemne z pożytecznym - mój start z krótkim urlopem i zwiedzaniem fascynującego, fantastycznie multikulturowego miasta. Profil trasy w Internecie nie wskazywał, by był to dobry wybór na bicie rekordów, ale przy dobrej taktyce powinno się udać osiągnąć cel - złamać 1:35. Niestety na trasie spotkała mnie niespodzianka - to co na wykresie było oznaczone jako płaski odcinek okazało się na pierwszych kilometrach krosowym bieganiem w tunelach podobnych do tych na warszawskiej Wisłostradzie. Ciągłe zbiegi i podbiegi znacznie nadwerężyły mój organizm, dlatego wynik 1:35:36 uznałem za sukces i przepustkę do maratonu jesienią 2011 roku.  

Po ponad roku regularnych treningów ważyłem o 13 kg mniej i czułem się o 13 lat młodszy.  

W listopadzie, po krótkim okresie roztrenowania, zacząłem powoli przygotowania do najważniejszego w moim życiu startu. Trenuję pięć razy w tygodniu. Wolę biegać rano, bo wieczorem trudniej się jest zmotywować. Wstaję o czwartej nad ranem, jem banana, włączam audiobooka i o 4:30 jestem już na trasie. Przeciętnie na treningu przebiegam 15 kilometrów, w domu po powrocie ćwiczę siłowo, bo bieganie to tylko połowa sukcesu - tak mówi guru, który musi znosić moją niekończącą się dociekliwość i zarzucanie go setkami maili. Znajomym w pracy ciężko przychodzi zrozumienie mojego uzależnienia, żonie na szczęście nie. Uważa mnie za pozytywnie zakręconego. Boi się tylko słysząc o kolejnych planach - biegu na 100 km, 24-godzinnym, triatlonie... Na nic tłumaczenie, że jeszcze nie teraz, że znam swoje możliwości.

Bartosz PodrażaBartosz Podraża Fot. archiwum autora

fot. archiwum autora

Czas na maraton

Nie zdecydowałem jeszcze gdzie pobiegnę swój debiutancki maraton. Łatwiejszym wyborem ze względów logistycznych byłby Kraków - rodzice mieszkają w Sosnowcu, więc odpadają koszty noclegów, poza tym łatwiej byłoby z zebraniem przychylnych kibiców. Mimo wszystko zdecyduję się chyba na Dębno - płaska trasa, mityczne dla polskiego maratonu miasto i atmosfera, której podobno ze świeczką szukać w innych miastach Polski. Niby na debiut nie trzeba aż tak wybrzydzać, ale w moim przypadku nie liczy się tylko ukończenie - liczy się też wynik. Przynależność klubowa? Oczywiście Polska Biega.  

Na początku, podobnie jak większość, zaczynałem biegać żeby zrzucić zbędne kilogramy. Niepostrzeżenie odkryłem jednak fascynację. Gdy ktoś teraz pyta mnie dlaczego biegam, trudno odpowiedzieć mi jednym zdaniem. Można prosto - biegam, bo lubię. Lubię podwyższać sobie poprzeczkę. Lubię walczyć z samym sobą, gdy organizm o czwartej nad ranem mówi ''śpij''. Lubię kolejne rekordy życiowe, najbardziej te z 59 sekundami na końcu. Lubię uczucie zadowolenia po każdym treningu i poczucie, że było warto. Takie zdrowe uzależnienie...

Bartosz Podraza

Dołącz do nas na Facebooku

Copyright © Agora SA