Zabiegać antylopę na śmierć - rozdział Urodzonych Biegaczy

Jesteśmy jedynymi ssakami, które regulują ciepłotę ciała za pomocą pocenia się. Wszystkie pokryte skórą stworzenia na ziemi schładzają organizm głównie z wykorzystaniem procesu oddychania, przez co system regulacji ciepłoty ciała związany jest w stu procentach z płucami. Ale my dysponujemy milionami gruczołów potowych i jesteśmy najlepszym chłodzonym powietrzem silnikiem, jaki kiedykolwiek opracowała natura. - Oto korzyść z bycia nagim, pocącym się zwierzęciem - rzekł David Carrier. - Działamy, pod warunkiem wszakże, iż się pocimy. Kolejny rozdział nietuzinkowej książki Urodzeni Biegacze Christophera McDougalla.

Zespół naukowców z Harwardu zweryfikował pewnego razu tę tezę w następujący sposób: włożono gepardowi termometr doodbytniczy i wpuszczono zwierzę na bieżnię. Gdy tylko temperatura ciała osiągnęła czterdzieści i pół stopnia Celsjusza, gepard zatrzymał się i za nic nie chciał ruszyć. Tak właśnie wygląda naturalna reakcja wszystkich biegających ssaków. Gdy zgromadzą w swoim organizmie więcej ciepła, niż są w stanie uwolnić przez pysk, mają do wyboru: zatrzymać się lub umrzeć.

Świetnie! Sprężyste nogi, giętki tułów, gruczoły potowe, bezwłosa skóra, pionowo ustawione ciało, do którego dociera mniej promieni słonecznych - nic dziwnego, że jesteśmy największymi maratończykami na świecie. Ale co z tego? W selekcji naturalnej chodzi o dwie podstawowe sprawy: jak się najeść i jak nie zostać zjedzonym. A umiejętność przebiegnięcia trzydziestu dwóch kilometrów nie na wiele się zda, jeśli jeleń potrafi nam umknąć w dwadzieścia sekund, a tygrys - złapać nas w dziesięć. Jaki bowiem pożytek z wytrzymałości na polu bitwy, na którym liczy się szybkość? (...) Pewnego dnia, zanim jeszcze wstało słońce, czwórka Buszmenów wyrzutków - !Nate, !Nam!kabe, Kayate i Boro/xao - obudziła Louisa, żeby zabrać go na wyjątkowe polowanie. - Nic nie jedz - przestrzegli go. - Ale wypij tyle wody, ile zdołasz. Louis opróżnił więc cały kubek kawy, złapał swoje buty i dogonił myśliwych, którzy ruszyli marszowym krokiem przez spowitą ciemnościami sawannę. Słońce wzeszło nad horyzontem i prażyło teraz z całą mocą, ale myśliwi parli przed siebie. Wreszcie, ponad trzydzieści kilometrów od obozowiska, dojrzeli grupę kudu, wyjątkowo zwinnych antylop. Wtedy Buszmeni puścili się biegiem. Louis stanął w miejscu, zdezorientowany. Wiedział, na czym polega typowa strategia Buszmena polującego z użyciem łuku: upaść na brzuch, podpełznąć do zwierzęcia, tak by znalazło się w zasięgu, wypuścić strzałę. No więc, co toniby miało być, do diabła? Słyszał to i owo o polowaniu nieustępliwym, ale wkładał te opowieści do przegródki między ''kłamstwem'' a ''czystym przypadkiem'', bo najczęściej albo zwierzę samo skręciło sobie kark podczas ucieczki, albo cała historia była po prostu od początku do końca zmyślona. Nie ma szans, żeby tym gościom udało się złapać kudu w ten sposób, nie ma najmniejszych szans. Ale im dłużej Luis powtarzał: ''Nie ma szans'', tym bardziej Buszmeni się od niego oddalali, więc w końcu przestał rozmyślać, a zaczął biec. - Tak to robimy - odezwał się !Nate, gdy Louis, dysząc ciężko, dogonił ich wreszcie. Czterech myśliwych biegło szybko, ale bez wysiłku, w ślad za skaczącymi susami antylopami. Za każdym razem, gdy któraś kudu skręcała w stronę zagajnika akacjowego, jeden z myśliwych odłączał się od grupy i wyganiał zwierzę z powrotem na słońce. Stado rozpraszało się, przegrupowywało i znów rozpraszało, ale czwórka Buszmenów goniła pojedynczą kudu, odcinała ją od reszty stada, gdy tylko antylopa miała zamiar się z nim zmieszać, i odcinała jej drogę do drzew, kiedy zwierzę próbowało odpocząć. Jeżeli myśliwi nie byli pewni, za którą kudu pędzić, zatrzymywali się, sprawdzali trop i powracali do przerwanego pościgu.

Louis, który wlókł się nieco z tyłu, oddychając z trudem, z zaskoczeniem zauważył, że !Nate, najsilniejszy i najzdolniejszy myśliwy spośród grupki Buszmenów wyrzutków, trzymał się razem z nim szarego końca i zamykał pościg. !Nate, w przeciwieństwie do pozostałych myśliwych, nie miał ze sobą nawet manierki. Jakieś półtorej godziny później Louis przekonał się, z jakiego powodu: kiedy jeden ze starszych myśliwych tracił siły i odpadał z pościgu, oddawał swoją manierkę !Nate'owi, który wypijał jej zawartość, a potem wymieniał na kolejną, do połowy pełną, gdy drugi biegacz również opuszczał stawkę. Louis wlókł się noga za nogą, zdecydowany, że chce zobaczyć całe polowanie na własne oczy. Gorzko żałował, że miał na nogach ciężkie buciory. Buszmeni zazwyczaj nosili tradycyjne, lekkie mokasyny ze skóry żyrafy, na dzisiejszą okazję zaś założyli cienkie, nietrwałe, acz przewiewne tenisówki. Louis czuł się dokładnie tak samo jak wykończone pościgiem kudu: widział, jak antylopa zatacza się niczym pijana, zgina przednie kolana, prostuje się na moment i daje susa, a potem pada bez życia na ziemię. A wraz z nią Louis. Zanim dotarł do padniętej kudu, był tak przegrzany, że przestał się pocić. Runął jak długi prosto na twarz. - Kiedy skupiasz się na polowaniu, posuwasz się do granic wytrzymałości. Nie wiesz nawet, że twoje siły się wyczerpały - wyjaśniał Louis jakiś czas później.

* Fragment książki ''Urodzeni biegacze - tajemnicze plemię Tarahumara, bieganie naturalne i wyścig, jakiego świat nie widział'' Christophera McDougalla (wyd. Galaktyka 2010).

Christopher McDougall, autor obdarzony ostrym dowcipem i bujną wyobraźnią, zabiera nas w podróż, która wiedzie i przez najnowocześniejsze laboratoria Harvardu, i przez niedostępne góry - tam, gdzie żyje tajemnicze plemię Tarahumara. Ta społeczność ultramaratończyków nieustannie przesuwa granice wytrzymałości ludzkiego ciała. Kulminacją tej wyprawy będzie jedyny w swoim rodzaju wyścig w Miedzianym Kanionie.

embed

Urodzeni biegacze

    0 opinii

    Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.