- Zawsze tak się pilnujesz? - zapytała mnie koleżanka, która dopadła mnie w trakcie jedzenia drugiego śniadania.
- Yyy...ale z czym? - odpowiadam zdezorientowana pytaniem na pytanie.
- No...z jedzeniem. Takie to zdrowe wszystko.
Zerknęłam na swój plastikowy pojemnik po brzegi wypełniony owsianką. Ugotowane płatki zostały ubarwione piegami z rodzynek i żurawiny, suszone morele błyszczały niczym krasne poliki, całość dopełniało zmielone siemię lniane i garść orzechów włoskich o fantazyjnych kształtach. - Niieee...ja po prostu lubię takie rzeczy - odpowiadam mając chyba trochę głupią minę.
Sytuacja nie tyle mnie zaniepokoiła, co zdziwiła. Od kilku lat żywię się głównie roślinami. Jest to dla mnie tak samo naturalne, jak poranne wstawanie, czy zmywanie kubka przed przygotowaniem sobie herbaty. Zamiast masła używam oleju rzepakowego lub lnianego. Zamiast wędliny- jem pastę z ciecierzycy lub fasoli. Zamiast kanapki z białej bułki - kromkę ciemnego, ciężkiego pieczywa wypełnionego ziarnami. Dlaczego? Bo moje ciało tego potrzebuje.
Odchudzanie się, ciągłe redukowanie kalorii potrafi być chorobą. I nie mówię tu o oczywistościach, takich jak anoreksja, bulimia, czy modna ostatnio ortoreksja. To choroba bardziej wysublimowana, nauczona działać z ukrycia. Zaczyna się od dziarskiego, rewolucyjnego postanowienia, że od jutra, od poniedziałku, od pierwszego dnia wiosny "biorę się za siebie". By dobrze wyglądać na plaży. By się podobać. By nie patrzeć z obrzydzeniem w lustro. Wtedy każda czynność potrafi być przeliczana na kalorie. Wejście po schodach, podbieg do autobusu, wyjście na koncert. Czy dziś zasłużyłem na słodkiego batonika? Czy jestem go godny? Staje się on źródłem pożądania, winy, frustracji. Nic nie dzieje się ot tak. Wszystko kręci się wokół jedzenia lub niejedzenia. Wyzwaniem jest wypicie zielonego koktajlu. Symbolu kary za rozpustne lata, pełne białego cukru, frytek i parówek otoczonych białą bułką i smażoną cebulką. Niestety dopóki twoje dążenie do doskonałości będzie związane z samobiczowaniem się, dopóty będziesz żyć w ciągłym poczuciu niskiej wartości, emocjonalnym rozdarciu i frustracji.
Ciało człowieka jest stworzone do ruchu - biegania, skakania, wspinania się. To jego żywioł. Bez tego stopniowo popada w niepełnosprawność, tyje, starzeje się w zastraszającym tempie. Dokładając do tego kilogramy wysoko przetworzonej żywności, zabijamy jego potencjał definitywnie. Widujecie ospałych, ociężałych 30-latków, zmęczonych życiem? Ja widzę ich każdego dnia. Można powiedzieć, że tacy już są. Po prostu niesportowe geny. Nieprawda. "Ciało leżące na kanapie dąży do tego, by tam pozostać. Ale kiedy to ciało zostanie wprawione w ruch, pragnie pozostać w ruchu" (J. Galloway). Gdy zaczynamy używać swojego ciała zgodnie z jego przeznaczeniem, ono stopniowo będzie domagało się czegoś więcej - wartościowego jedzenia. W poszukiwaniu składników odżywczych, bezwiednie sięgniesz po kasze, warzywa zielonolistne, ziarna. Stopniowo zdasz sobie sprawę, że po tłustych, przetworzonych produktach czujesz się ciężko i nieprzyjemnie, więc ponownie będziesz dążył do przyjemnego stanu, podczas którego jesteś lekki i pełen energii.
autorfotolia.plGdyby to jednak było takie proste, nie borykalibyśmy się z epidemią otyłości. - 75 proc mężczyzn w wieku 35-45 lat ma nadwagę. 85 proc dzieci ma wady postawy, 22 proc nadwagę, natomiast 28 proc boryka się z przewlekłymi schorzeniami (nie licząc otyłości). Po drugiej stronie mamy badanie GUS, z którego wynika, że 93 proc społeczeństwa jest przekonanych o tym, że z ich stanem zdrowia jest wszystko w porządku. To nieprawdopodobne, jak świadomość społeczna mija się z rzeczywistością - mówi Michał Sutkowski, prezes warszawskich lekarzy rodzinnych.
Ostatnie dziesiątki lat spędzone w bardzo sterylnej cywilizacji pozbawiły człowieka świadomości, na co stać ich ciała. Stąd też wiele niejasności dotyczących jak i ile możemy się ruszać, bez zrobienia sobie krzywdy. Internet aż huczy od komentarzy, które są jedynie powieleniem mitów z ostatnich dekad. W rzeczywistości stać nas na wiele, a nawet bardzo wiele.
Problemem jest jednak nie nasze "niesportowe ciało", ale lata zaniedbań. Stawy, więzadła i mięśnie nagle zmuszone do intensywnej pracy buntują się. Szybko doznajesz kontuzji, po czym obrażony wracasz na swoją kanapę. Niestety, zmiany potrzebują czasu i wytrwałości.
A początki bywają trudne. Nie rozumiesz sygnałów, jakie ciało ci przekazuje. Nie wiesz ile się ruszać, jak się rozgrzewać, rozciągać. W płucach pali, łydki rwą, a na koniec jeszcze dopada cię ból głowy. Przetrwaj to. Spokojnie podążaj do przodu. Nie możesz biec? Idź. Pół godziny, godzinę, aż zaczniesz truchtać. Po co?
Wielu sportowców-amatorów spotyka się z pytaniami: skąd masz tyle siły, by to robić? Skąd czerpiesz motywację? Otóż trenujemy, bo dzięki temu paradoksalnie mamy więcej energii do życia. Przestajemy obsesyjnie patrzeć na jedzenie i wagę. Ze zdziwieniem obserwujemy metamorfozę, jaką przechodzi nasze ciało. Poprawia się nasza wydolność, serce zaczyna pracować efektywniej. Uwalnia się szereg hormonów, które mają znaczący wpływ na nasze samopoczucie i postrzeganie świata.
A co najważniejsze, powoli uczymy się siebie i swoich potrzeb. Dzięki temu przestajemy ciągle zmuszać się do zmian. Jemy to, czego domaga się nasz organizm. Wiemy ile się ruszać i co robić, by podnosić swoją formę lub trzymać ją na względnie stałym poziomie. Efekt? Stajemy się radośniejsi, pełni energii. Stawiamy sobie cele i realizujemy je. Bierzemy życie, we własne ręce. Krótko mówiąc: dociera do nas, czym jest szczęście.
Jesteś gotowy, by to poczuć?