Bieg Rzeźnika - dziewczyny na rekord

Nad ranem 31 maja wystartowała jubileuszowa, 10. edycja Biegu Rzeźnika. Z niemal 80 kilometrami błotnistych ścieżek, długich podejść i karkołomnych, trudnych technicznie zbiegów. Wystartowało ponad 400 dwuosobowych zespołów. Podczas tej edycji biegu padły dwa nowe rekordy trasy - najlepszy wynik w historii zrobił team mieszany i kobiecy. Oto relacja Magdy Ostrowskiej-Dołęgowskiej

Dobre towarzystwo, mnóstwo pięknych widoków, wiele radości na zbiegach, które po wielu dniach opadów zamieniły się w śliskie zjeżdżalnie i rewelacyjny wynik, 10 godzin, o których sama nawet bałabym się marzyć. O ponad 1,5 godziny poprawiłyśmy poprzedni rekord kobiecy, wyprzedziłyśmy na trasie wielu bardzo mocnych i szybkich kolegów. W dodatku nasi przyjaciele z teamu inov-8 przybiegli na metę jako 3 zespół w klasyfikacji generalnej, będąc zespołem... mieszanym. Agata Matejczuk i Maciek Więcek również ustanowili nowy rekord trasy w kategorii MIX. 9 godzin i 28 minut, co budzi jeszcze większy szacunek, jeśli weźmie się pod uwagę, że Maciek tydzień wcześniej wygrał 100 km na orientację na Kieracie, schodząc poniżej 13 godzin.

Pogoda była dla nas bardzo łaskawa, zapewniła nam wspaniałe widoki na połoninach i cudownie orzeźwiający wiatr, który chłodził nasze rozgrzane do czerwoności ciała. Pięknie zrobiło się już po starcie (po 3:30), gdy tylko zaczął wstawać dzień. Co chwilę rozpływałyśmy się w zachwytach - Ale tu ładnie!

Wysokiej jakości błoto pod nogami, na które pogoda pracowała przez ostatnie dni przed startem, podniosło trochę trudność poruszania się po ścieżkach. Uratowały nas buty z bardzo agresywnymi bieżnikami, wielokrotnie myślałam o ludziach, których na starcie widziałam w szosówkach. Zbiegi dawały nam mnóstwo frajdy, ale trzeba naprawdę umieć to robić żeby zyskać na bieganiu w dół w takich warunkach. Drobne, bardzo szybkie kroki, innym razem większe susy po kamieniach - przed Biegiem Rzeźnika dwa razy zafundowałam sobie weekend w górach, tylko po to żeby nabrać pewności na zbiegach. Tego nie da się nauczyć w Warszawie. To głównie dobre pokonywanie odcinków w dół, ale i spokojny początek i sprawne przebieganie przez punkty żywieniowe dały nam przewagę nad wieloma zespołami. Tutaj wielu ludzi traci cenny czas. My nie zatrzymywałyśmy się w ogóle na przełęczy Żebrak, tylko raz, w Smereku otworzyłyśmy swój "przepak". Na całej trasie zjadłam 2 batony, garść żelków i pół kanapki z punktu w Smereku. Wielką radość sprawiła nam Coca-cola i kubeczek Tigera. Izotoniki nie wchodzą mi podczas biegu wcale.

Dobrze, sprawnie pokonałyśmy również Drogę Mirka. To monotonna szutrówka i asfalt, lekko w dół. Praży na nim słońce, czas się ciągnie jak rozgotowane spaghetti. Kluczowe były jednak połoniny.

Trzeba zostawić sobie na nie trochę siły, nie można spompować się całkowicie przed tym odcinkiem. To niby tylko 22 kilometry, ale percepcja jest taka, jakby została jeszcze połowa. Tym, co wynagradza trud podejść są widoki - wyjątkowe przy tak słonecznej pogodzie. Dookoła zielono i dziko, niewiele śladów cywilizacji. Ścieżka prowadzi wśród skał, często mija się turystów. To najlepsi kibice na świecie. Aż chce się biec dalej, gdy zagrzewają do boju.

Kopa dawało nam też wyprzedzanie ludzi na trasie, ostatni team dogoniłyśmy już na zbiegu z Połoniny Caryńskiej. Zbiegi z połonin to osobna historia. Fragmentami tworzą je wysokie schody zbite z kawałków drewna, po korzeniach, po kamieniach. Tutaj można dużo stracić, jeśli człowiek się boi. Można też zrobić sobie krzywdę, dlatego trzeba umieć znaleźć złoty środek między ryzykiem a bezpieczeństwem.

Bieg Rzeźnika to impreza z historią, z przepiękną trasą. Można się pościgać w gronie mocnych biegaczy, porównać swój poziom. Ponieważ startuje się parami - jest wyjątkowa. Trzeba umieć współpracować, znaleźć odpowiednie tempo, umieć sobie pomóc, jeśli komuś jest ciężko. Bo team nie jest tak mocny jak słabszy zawodnik. Team jest mocny jeśli obydwoje chcą walczyć i są gotowi zrobić niemal wszystko by nie zawieść swojego partnera. Dzięki temu osiągnęłam wynik, w który nie wierzyłam. Chciałam jednak zrobić wszystko żeby Sabinie udało się to, co sobie zaplanowała.

Czy jeszcze wrócę na Bieg Rzeźnika? Nie wiem. Czuję się spełniona. Cieszę się, że udało się zrobić taki wynik w teamie z koleżanką. W teamie słabej płci. Jest jeszcze tyle imprez, na które warto pojechać. Ale kto wie, może kiedyś? Z mężem? Tam jest tak pięknie...

Garść informacji:

9:28:12 zajęło Agacie Matejczuk i Maćkowi Więckowi z Teamu inov-8 pokonanie trasy Biegu Rzeźnika, o ponad 5 minut szybciej niż w 2010 roku zrobili to Magda Łączak i Paweł Dybek. Wynik zasługuje na tym większy szacunek, że tegoroczna trasa była dłuższa o ponad pół kilometra. Zespół miał trochę problemów na zbiegach - Agata cierpiała z powodu bólu kostki i niektóre odcinki w dół pokonywali szybkim marszem. - Gdyby nie ta kostka, walczylibyśmy o drugie miejsce - mówi Agata. Nadrabiali na podejściach i płaskich fragmentach trasy. Maciek Więcek - teamowy partner Agaty, był pełen mocy, mimo że zaledwie tydzień wcześniej wygrał w Ekstremalnym Maratonie Pieszym na Orientację - Kierat 2013, czyli setce na orientację. Tempo jego regeneracji jest szybsze niż rozmnażanie pantofelka. Team zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, ze stratą zaledwie 14 minut do zwycięzców! Bieg ukończyło 337 dwuosobowych zespołów, wystartowały 403.

Siódmym zespołem na mecie był pierwszy zespół kobiecy - Sabina Giełzak i Magda Ostrowska-Dołęgowska z inov-8 Girls. Pokonały trasę w zaledwie 10 godzin, zostawiając za plecami wiele potężnych teamów męskich. Dziewczyny zaczęły bardzo powoli i w drugiej połowie biegu nikt ich nie wyprzedził na trasie. - Wyprzedzałyśmy głównie na zbiegach, miałyśmy buty, które wgryzały się w błoto jak lew w plecy antylopy. Na schodach z połonin sadziłyśmy kroki jak bociany - mówi Magda. Dziewczyny po ponad 1,5 godziny poprawiły poprzedni rekord trasy w zespołach kobiecych, osiągnęły wynik wyjątkowy, który trudno będzie pobić.

Zwycięzcy dotarli do mety w czasie: 9:14:41.

Dobre towarzystwo, mnóstwo pięknych widoków, wiele radości na zbiegach, które po wielu dniach opadów zamieniły się w śliskie zjeżdżalnie i rewelacyjny wynik, 10 godzin, o których sama nawet bałabym się marzyć. O ponad 1,5 godziny poprawiłyśmy poprzedni rekord kobiecy, wyprzedziłyśmy na trasie wielu bardzo mocnych i szybkich kolegów. W dodatku nasi przyjaciele z teamu inov-8 przybiegli na metę jako 3 zespół w klasyfikacji generalnej, będąc zespołem... mieszanym. Agata Matejczuk i Maciek Więcek również ustanowili nowy rekord trasy w kategorii MIX. 9 godzin i 28 minut, co budzi jeszcze większy szacunek, jeśli weźmie się pod uwagę, że Maciek tydzień wcześniej wygrał 100 km na orientację na Kieracie, schodząc poniżej 13 godzin.

Pogoda była dla nas bardzo łaskawa, zapewniła nam wspaniałe widoki na połoninach i cudownie orzeźwiający wiatr, który chłodził nasze rozgrzane do czerwoności ciała. Pięknie zrobiło się już po starcie (po 3:30), gdy tylko zaczął wstawać dzień. Co chwilę rozpływałyśmy się w zachwytach - Ale tu ładnie!

Wysokiej jakości błoto pod nogami, na które pogoda pracowała przez ostatnie dni przed startem, podniosło trochę trudność poruszania się po ścieżkach. Uratowały nas buty z bardzo agresywnymi bieżnikami, wielokrotnie myślałam o ludziach, których na starcie widziałam w szosówkach. Zbiegi dawały nam mnóstwo frajdy, ale trzeba naprawdę umieć to robić żeby zyskać na bieganiu w dół w takich warunkach. Drobne, bardzo szybkie kroki, innym razem większe susy po kamieniach - przed Biegiem Rzeźnika dwa razy zafundowałam sobie weekend w górach, tylko po to żeby nabrać pewności na zbiegach. Tego nie da się nauczyć w Warszawie. To głównie dobre pokonywanie odcinków w dół, ale i spokojny początek i sprawne przebieganie przez punkty żywieniowe dały nam przewagę nad wieloma zespołami. Tutaj wielu ludzi traci cenny czas. My nie zatrzymywałyśmy się w ogóle na przełęczy Żebrak, tylko raz, w Smereku otworzyłyśmy swój "przepak". Na całej trasie zjadłam 2 batony, garść żelków i pół kanapki z punktu w Smereku. Wielką radość sprawiła nam Coca-cola i kubeczek Tigera. Izotoniki nie wchodzą mi podczas biegu wcale.

Dobrze, sprawnie pokonałyśmy również Drogę Mirka. To monotonna szutrówka i asfalt, lekko w dół. Praży na nim słońce, czas się ciągnie jak rozgotowane spaghetti. Kluczowe były jednak połoniny. Trzeba zostawić sobie na nie trochę siły, nie można spompować się całkowicie przed tym odcinkiem. To niby tylko 22 kilometry, ale percepcja jest taka, jakby została jeszcze połowa. Tym, co wynagradza trud podejść są widoki - wyjątkowe przy tak słonecznej pogodzie. Dookoła zielono i dziko, niewiele śladów cywilizacji. Ścieżka prowadzi wśród skał, często mija się turystów. To najlepsi kibice na świecie. Aż chce się biec dalej, gdy zagrzewają do boju. Kopa dawało nam też wyprzedzanie ludzi na trasie, ostatni team dogoniłyśmy już na zbiegu z Połoniny Caryńskiej. Zbiegi z połonin to osobna historia. Fragmentami tworzą je wysokie schody zbite z kawałków drewna, po korzeniach, po kamieniach. Tutaj można dużo stracić, jeśli człowiek się boi. Można też zrobić sobie krzywdę, dlatego trzeba umieć znaleźć złoty środek między ryzykiem a bezpieczeństwem. Bieg Rzeźnika to impreza z historią, z przepiękną trasą. Można się pościgać w gronie mocnych biegaczy, porównać swój poziom. Ponieważ startuje się parami - jest wyjątkowa. Trzeba umieć współpracować, znaleźć odpowiednie tempo, umieć sobie pomóc, jeśli komuś jest ciężko. Bo team nie jest tak mocny jak słabszy zawodnik. Team jest mocny jeśli obydwoje chcą walczyć i są gotowi zrobić niemal wszystko by nie zawieść swojego partnera. Dzięki temu osiągnęłam wynik, w który nie wierzyłam. Chciałam jednak zrobić wszystko żeby Sabinie udało się to, co sobie zaplanowała.

Czy jeszcze wrócę na Bieg Rzeźnika? Nie wiem. Czuję się spełniona. Cieszę się, że udało się zrobić taki wynik w teamie z koleżanką. W teamie słabej płci. Jest jeszcze tyle imprez, na które warto pojechać. Ale kto wie, może kiedyś? Z mężem? Tam jest tak pięknie...

Garść informacji:

9:28:12 zajęło Agacie Matejczuk i Maćkowi Więckowi z Teamu inov-8 pokonanie trasy Biegu Rzeźnika, o ponad 5 minut szybciej niż w 2010 roku zrobili to Magda Łączak i Paweł Dybek. Wynik zasługuje na tym większy szacunek, że tegoroczna trasa była dłuższa o ponad pół kilometra. Zespół miał trochę problemów na zbiegach - Agata cierpiała z powodu bólu kostki i niektóre odcinki w dół pokonywali szybkim marszem. - Gdyby nie ta kostka, walczylibyśmy o drugie miejsce - mówi Agata. Nadrabiali na podejściach i płaskich fragmentach trasy. Maciek Więcek - teamowy partner Agaty, był pełen mocy, mimo że zaledwie tydzień wcześniej wygrał w Ekstremalnym Maratonie Pieszym na Orientację - Kierat 2013, czyli setce na orientację. Tempo jego regeneracji jest szybsze niż rozmnażanie pantofelka. Team zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, ze stratą zaledwie 14 minut do zwycięzców! Bieg ukończyło 337 dwuosobowych zespołów, wystartowały 403.

Siódmym zespołem na mecie był pierwszy zespół kobiecy - Sabina Giełzak i Magda Ostrowska-Dołęgowska z inov-8 Girls. Pokonały trasę w zaledwie 10 godzin, zostawiając za plecami wiele potężnych teamów męskich. Dziewczyny zaczęły bardzo powoli i w drugiej połowie biegu nikt ich nie wyprzedził na trasie. - Wyprzedzałyśmy głównie na zbiegach, miałyśmy buty, które wgryzały się w błoto jak lew w plecy antylopy. Na schodach z połonin sadziłyśmy kroki jak bociany - mówi Magda. Dziewczyny po ponad 1,5 godziny poprawiły poprzedni rekord trasy w zespołach kobiecych, osiągnęły wynik wyjątkowy, który trudno będzie pobić.

Zwycięzcy dotarli do mety w czasie: 9:14:41.

Copyright © Agora SA