Bieg Rzeźnika HardCore. Kolejny krok do celu

Już w piątek o 3.30 rano startujemy w Rzeźniku. Podstawowa trasa liczy blisko osiemdziesiąt kilometrów, ale my porywamy się na dystans HardCore - ok. 105 km. Celem jest jednak UTMB - Ultra Trail du Mount Blanc - 168 km bieg wokół masywu najwyższego szczytu starego kontynentu.

Jesteśmy gotowi, przynajmniej tak nam się wydaje. W ramach przygotowań wybiegaliśmy setki kilometrów. W samym tylko maju mamy w nogach po 160-180 km. Większość w terenie. Mamy też doświadczenie po ubiegłorocznym 100 km ultramaratonie "Biegu 7 Dolin" w Beskidzie Sądeckim. Być może to obciążenie sprawia, że myśl o piątkowym starcie w Biegu Rzeźnika na dystansie HardCore ok. 105 km nie napawa nas optymizmem.

W "rzeźniku" biega się w dwuosobowych zespołach. Po raz pierwszy, zamiast ekscytacji czuję więc napięcie. Po raz pierwszy na trasie będę musiał dbać nie tylko o siebie, ale także o partnera. Po raz pierwszy od jednego biegu tak wiele zależy.

Rzeźnik to tylko kolejny krok. Celem jest UTMB - Ultra Trail du Mount Blanc - 168 km bieg wokół masywu najwyższego szczytu starego kontynentu. Obok Western States 100 jest to najważniejszy bieg ultra w światowych górach. Start nie jest łatwy, a uczestnictwo w biegu reglamentowane. Nie wystarczy opłacenie wpisowego. Potrzeba jeszcze 7 punktów zdobytych w trzech biegach honorowanych przez UTMB. Rachunek jest więc prosty - dwa stukilometrowe ultramaratony po 3 pkt. i jeden mniejszy za 1 pkt. Na koniec, kiedy ma się już wszystkie punkty potrzeba jeszcze odrobiny szczęścia.

Miejsc jest zaledwie 2300, a chętnych dużo, dużo więcej. Do niedawna kwalifikacja nie była szczególnie trudna. Należało zebrać 4 punkty na 2 różnych imprezach. Ale od 2013 roku liczba punktów została podniesiona do 7. Wynikało to z faktu, że lista startowa wypełniała się już styczniu i ostateczna kwalifikacja odbywała się drogą losowania. Teraz system punktowy wymusza by zawodnik zgromadził potrzebne punkty w ciągu 2 sezonów przed aplikacją o miejsce na UTMB.

O wschodzie słońca startujemy w Rzeźniku. Tradycyjnie już bieg odbywa się w piątek po Bożym Ciele i startuje umownie o 3.30 nad ranem. Podstawowa trasa liczy 77,7 km, ale my porywamy się na dystans HardCore - ok. 105 km. My czyli piszący te słowa i Jacek Grzędzielski, mój biegowy partner. Biegamy razem pod sztandarem Dynafit Team z wyszytym na piersiach i rękawach logo śnieżnej pantery.

Trasa biegu prowadzi czerwonym szlakiem będącym częścią Głównego Szlaku Beskidzkiego im. Kazimierza Sosnowskiego (najdłuższego szlaku w polskich górach, bo liczącego aż 519 km.) z Komańczy do Ustrzyk Górnych - to prasa podstawowa 77,7 km. Dla tych śmiałków, którzy zameldują się na mecie w regulaminowym czasie otwiera się droga na dystansie opatrzonym hasłem HardCore - czyli pełnych 100 km. To nasz cel, tylko w ten sposób zdobędziemy brakujące trzy punkty UTMB.

Nie podoba mi się ta arytmetyka, tak samo jak nie podoba mi się towarzyszące jej napięcie. Wprawdzie odkąd poważnie zacząłem traktować bieganie kalkulacja kilometrażu i czasu mierzona w co miesięcznych cyklach treningowych stała się dla mnie mobilizującą normą, to jednak bieganie traktuję nadal wyłącznie jak podporządkowaną moim egoistycznym potrzebom formę upuszczania z organizmu nadmiaru energii. Oczywiście liczy się też rywalizacja i zdjęcia na fejsie.

Rzeźnik to bieg inny niż wszystkie, które poznałem do tej pory. Po pierwsze lokalizacja. Z Krakowa jedziemy tam prawie cztery godziny. Na miejsce dojeżdżamy po północy. Rezerwujemy noclegi w Chutorze Kozackim. Chutor jest częścią rozległego, ekologicznego gospodarstwa rolnego, które rozciąga się na przestrzeni ponad 300 hektarów. Tu, w małej miejscowości Łukowe (17 km od Sanoka) hodowane są konie czystej krwi arabskiej i rasy małopolskiej.

Okoliczne wzniesienia nie wyglądają złowrogo. Przeciwnie, wbrew temu co mówią nam weterani Rzeźnika, przypominają łagodne stoki łemkowszczyzny. Jacek przestrzega jednak, aby nie dać się zwieść pozorom. To trudny bieg, w bardzo niepewnym terenie. Przez ostatnie dni nad Bieszczadami przechodziły ulewne burze, trasa jest więc grząska i bardzo błotnista. Jesteśmy dobrze przygotowani, wybiegani i naładowani energią do walki tylko kontuzja - o którą na stromych, błotnistych zbiegach nietrudno - może pokrzyżować nasze plany. Mamy do siebie zaufanie, wielokrotnie też trenowaliśmy razem, nie wiemy jednak jak będzie na trasie 105 km biegu, na której nie możemy oddalać się od siebie na więcej niż sto metrów.

Organizatorzy biegu piszą: "Wymóg biegania parami ma swoją genezę w chęci dbania o bezpieczeństwo, jednak z biegiem czasu na stałe, w sposób nierozłączny wpisał się w formułę Biegu Rzeźnika. Okazało się bowiem, że po pierwsze, ukończenie biegu jednocześnie przez dwie osoby jest zadaniem o wiele trudniejszym niż dokonanie tego w pojedynkę, a po drugie, taka formuła wymusza i krzewi ideę współpracy zespołowej, uczy odpowiedzialności zarówno za siebie jak i za partnera z drużyny."

W Bieszczadach nie byłem nigdy. Słyszałem w prawdzie opowieści znajomych, opisujące dzikość krajobrazu, czytałem też na temat kilku spektakularnych ucieczek więźniów w gęste i bieszczadzkie lasy i zbrodni wojennych. Poza tym jest to dla mnie terra incognita będę mógł zatem przemierzyć Bieszczady na własnych nogach i to w zaledwie w kilkanaście godzin.

Blisko osiemdziesięciokilometrowa trasa wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry Jasło i Fereczata, Smerek oraz połoniny do Ustrzyków Górnych. Limit czasu wynosi 16 godzin i jest na dystansie HardCore jest taki sam, jak na standardowej trasie, w związku z czym przepak w Ustrzykach Górnych (meta) należy opuścić najpóźniej o godzinie 15.30 (limit puktu 12h).

Wszystko jest jak zapowiadali nam uczestnicy poprzednich edycji Rzeźnika. Krajobraz landschaftowy, cisza i spokój. Brakuje nam jednak przedstartowego galimatiasu, atmosfery wielkiego biegowego święta mobilizującej do walki. W skupieniu popijamy zatem węgle, przegryzamy waflami z prażonego ryżu, macą i pełnoziarnistymi paluszkami. Czekamy na to co ma nadejść, nie do końca wiedząc co to będzie.

Copyright © Agora SA