Podczas maratonu warszawskiego doszło do dramatu kenijskiej biegaczki Recho Kosgei. Miała w nogach już ponad 41 km. Prowadziła z blisko dwuminutową przewagą nad kolejną rywalką. W oddali musiała widzieć już upragnioną metę przy Wybrzeżu Gdańskim w Warszawie i dopingujących kibiców.
The organizers of Warsaw Marathon are on the spot for failing to assist Kenya's Recho Kosgei, dangerously needing help, in Sunday's event. pic.twitter.com/rSfp8EjHq4
- Saddique Shaban (@SaddiqueShaban) 25 września 2017
Niestety, na 800 m przed końcową linią, przeżyła prawdopodobnie największy kryzys w swojej biegowej karierze. Totalnie wycieńczona upadła na asfalt. Kilka razy próbowała wstać, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. W pewnym momencie jeden z biegaczy chciał podnieść Kosgei, ale półprzytomna biegaczka nie była nawet w stanie zareagować na proponowaną pomoc.
Chwilę później wyprzedziła ją Geletu Bekelu Beji z Etiopii. Nie patrząc nawet na cierpiącą rywalkę, pognała sama do mety, zapewniając sobie zwycięstwo w klasyfikacji kobiet.
W końcu do Kosgei podbiegli ratownicy medyczni i zaprowadzili do karetki. Po udzieleniu pomocy zawodniczka została wprawdzie automatycznie zdyskwalifikowana, ale przewieziono ją w okolice mety, gdzie ostatnie metry pokonała o własnych siłach, otrzymując od kibiców wielkie brawa.
Zobacz inne niezwykle dramatyczne finisze i bolesne kryzysy.
Dwa lata temu w Austin Kenijka Hyvon Ngetich ukończyła zawody w czasie 3 godzin, 4 minut i 2 sekund. Bolesną walkę z kryzysem zaczęła dziesięć km przed metą. Pokonanie tego odcinka zajęło jej niemal godzinę! Długo utrzymywała się w czołówce. Przez większą część biegu była w pierwszej piętnastce. Ostatecznie zajęła 57. pozycję.
Dyrektor maratonu w Austin John Conley był pod tak dużym wrażeniem heroicznej postawy Ngetich, że zdecydował się jej podwoić finansową premię, przyznając jej 500 dolarów. - Jesteś najdzielniejszą biegaczką, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział Conley.
Pięć lat temu w najstarszym maratonie na świecie wzięło udział ponad 20 tys. zawodników. Warunki pogodowe były ekstremalnie trudne. Temperatura przekraczała 30 stopni Celsjusza. Najsłabszych zawodników, którzy mdleli z wycieńczenia, zabierała karetka. Trasa w Bostonie jest trudna, mocno pofałdowana. Przeżycie kryzysu jest tam więc podwójnie bolesne. Po 35. km każda, nawet najmniejsza górka, staje się dla biegacza niczym Golgota.
Jeśli ktoś uważa, że maraton jest nudny jak flaki z olejem, to ubiegłoroczny bieg na 42,195 km podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Zurychu, jest najlepszym dowodem, że to wierutna bzdura. Po raz pierwszy od bardzo dawna polscy biegacze, na czele z Henrykiem Szostem i Yaredem Shegumo, byli uznawani za faworytów.
Nieoczekiwanie do walki o zwycięstwo włączył się nasz inny biegacz - Marcin Chabowski. 29-letni maratończyk zdecydował się na samotną ucieczkę już na 8. km. Długo utrzymywał prowadzenie. Na 30. km jego przewaga wynosiła 1 minutę i 5 sekund. Niestety, pięć kilometrów dalej stracił prowadzenie na rzecz Daniele Meucciego, zwycięzcy biegu. W tym czasie nasz reprezentant przeżywał straszliwe męki. Zaczęły go dopadać skurcze i kolka. Z grymasem bólu trzymał się za miejsce w okolicach wątroby. Parę chwil później Chabowskiego doścignął Yared Shegumo (wicemistrz Europy) i to był koniec. Wyczerpany w końcu się zatrzymał i ostatecznie wycofał z wyścigu. Konieczna była interwencja lekarzy.
Prawa ręka podniesiona w geście triumfu, wrzawa chicagowskiej publiczności, zawodnik pokonuje ostatnie centymetry i nagle upada. Szok. - Mój Boże! Czy on przekroczył metę? Czy on przekroczył metę? - pytał zdezorientowany komentator.
Na szczęście Kenijczyk Robert Cheruiyot, który fatalnie poślizgnął się na macie, znalazł się za końcową linią. Z czasem 2:07.35 zajął pierwsze miejsce. Od razu została udzielona mu pomoc. Chwilę po zdarzeniu w ogóle nie pamiętał tego co się stało. Z łagodnym wstrząśnieniem mózgu Cheruiyot spędził dwie dni w szpitalu.
Szybko wrócił do wysokiej formy. W 2007 i 2008 r. zajmował pierwsze miejsce w Bostonie.
Na chwilę zmieniamy dyscyplinę. Mistrzostwa świata w triathlonie z cyklu Ironman na hawajskiej wyspie Kona w 1997 r.
40-stopniowy upał. Sian Welch i Wendy Ingraham od mety dzieli tylko kilkadziesiąt metrów. Obie zawodniczki ledwo dyszą. Po przepłynięciu 4 km w Pacyfiku, przejechaniu 180 km na rowerze i przebiegnięciu 42,195 km, są półprzytomne. Ledwo utrzymują się na nogach. W końcu padają na kolana i praktycznie doczołgują się do mety.
Pierwsza w historii olimpijska rywalizacja kobiet na dystansie 42,195 km zostanie na zawsze zapamiętana dzięki Gaby Andersen Scheiss. Szwajcarka z wycieńczenia omal nie straciła przytomności na stadionowej bieżni. Lekarze powstrzymali się przed zbyt wczesnym udzieleniem pomocy, aby zawodniczka nie została zdyskwalifikowana. Pokonanie ostatniego okrążenia (400 metrów) 39-letniej Andersen, która słaniała się na nogach, zajęło prawie sześć minut. Po przekroczeniu mety została od razu przewieziona do szpitala.
W triathlonie rozegranym w Polsce również doszło do dramatycznego finiszu. Trzy lata temu w Borównie zwyciężył Kacper Adam, ale widok jego powyginanego ciała na ostatnich metrach, sprawia, że cierpnie skóra. Tuż przed metą upadł, ale ostatkiem sił zdołał się doczołgać i szarpnąć za końcową taśmę. Wygrał o włos, zaledwie o dwie sekundy, z Tomaszem Spaleniakiem.
W pierwszej edycji łódzkiego maratonu, który został rozegrany 6 czerwca 2011 r, największe emocje przyniosła rywalizacja kobiet. Na 40 metrów przed metą prowadziła Agnieszka Janasiak z Poznania, ale nagle dopadły ją bolesne skurcze i dwukrotnie upadła. Kryzys Polki bezlitośnie wykorzystała Białorusinka Maryna Damancewicz, która wyprzedziła Janasiak zaledwie o trzy setne sekundy!
To był chyba najbardziej dramatyczny finisz maratoński w dziejach igrzysk olimpijskich. W rywalizacji wzięło udział 57 biegaczy. Każdego z nich obstawiało dwóch sędziów, którzy poruszali się na rowerach. Do największych emocji doszło na ostatnim kilometrze. Wszystko za sprawą Włocha Dorando Pietriego. Jeszcze kilkaset metrów przed metą prowadził, ale nagle zaczął opadać z sił. Wycieńczony kilka razy padał na ziemię i wstawał. Kilka metrów przed ostatnią linią ponownie upadł, ale już nie był w stanie się podnieść o własnych siłach.
Pewnie wielu biegaczy przeżyło już zderzenie z tzw. ścianą. To straszny stan, kiedy każdy mięsień boli, nogi odmawiają posłuszeństwa, pojawiają się zawroty głowy i przede wszystkim totalne zniechęcenie. Najczęściej takie uczucie przeżywają zawodnicy startujący od półmaratonów w górę. Ale, czy wyobrażacie sobie przeżywać takie męki, jak ten młody chłopak w czerwonym stroju w biegu na... 5 km?