Bill Bowerman: facet od joggingu i Nike

Bill Bowerman stworzył jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie. Wytrenował dziesiątki olimpijczyków i rekordzistów globu. Ale przede wszystkim namówił ludzkość, by wyszła na dwór i zaczęła biegać.
Bill Bowerman: facet od joggingu i Nike Bill Bowerman: facet od joggingu i Nike fot. Nike

W Nowej Zelandii biegają nawet dzieci!

Swój pierwszy raz zapamiętał z najdrobniejszymi szczegółami. Miał wówczas 50 lat. Tych kilkadziesiąt minut odmieniło jego życie. Pytany później przez dziesiątki dziennikarzy, bez skrępowania dzielił się swoimi doświadczeniami z inicjacji, opowiadał, jak to było, ze wszystkimi detalami. Napisał nawet książkę, która weszła na listy bestsellerów i stała się inspiracją do zmiany stylu życia dla milionów ludzi.

Gdzieś w połowie grudnia 1962 r. Bill Bowerman, trener drużyny lekkoatletów na Uniwersytecie Oregonu, wylądował w Nowej Zelandii. Z lotniska odebrał go przyjaciel i kolega po fachu, nowozelandzki trener Arthur Lydiard, którego mottem było powiedzenie: trenuj, ale nie forsuj. Lydiard wyjaśnił koledze, że każdej niedzieli biega z swoimi znajomymi i zaproponował, żeby nazajutrz dołączył do nich. "W parku spotkaliśmy kilkaset osób - mężczyzn, kobiety, w każdym wieku, w każdym rozmiarze" - wspominał swoją inicjację Bowerman. "Ruszyliśmy, przez pierwsze pół mili nie było tak źle, ale później zaczęliśmy wbiegać na wzgórze. Boże! Jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy życiu, była nadzieja, że wkrótce umrę. Zostałem daleko z tyłu i starszy pan, miał chyba z 70 lat, cofnął się do mnie. - Widzę, że masz problem - powiedział. Nic nie odrzekłem, po prostu nie mogłem".

Przez kolejne sześć tygodni Bowerman biegał codziennie.

Jego kondycja poprawiła się radykalnie, zrzucił blisko pięć kilogramów. Gdy wrócił do Ameryki, do liczącego sto tysięcy mieszkańców Eugene, musiał szybko podzielić się swoimi nowozelandzkimi doświadczeniami z całym światem. Zadzwonił więc do znajomego dziennikarza lokalnej gazety. - Tam wszyscy biegają, kobiety, a nawet dzieci! - emocjonował się podczas rozmowy. - Myślisz, że u nas też by biegali? - zapytał w końcu reporter. - Dlaczego nie, przekonajmy się!

Sport dla każdego

W niedzielę, 3 lutego 1963 r., w odpowiedzi na apel lokalnej gazety stawiło się kilkanaście osób. Tydzień później, było ich już 50, w tym 17 kobiet. Dwa tygodnie później - ponad 200. W pierwszą niedzielę marca przyszły już ponad dwa tysiące. Bowerman podkreślał, że spokojny półgodzinny bieg to wysiłek, któremu może podołać każdy, a niesie on z sobą same korzyści - pozwala w szybki sposób zrzucić zbędne kilogramy, kształtuje sylwetkę, wzmacnia kondycję, umożliwia odreagowanie stresu. Jednym słowem: przedłuża życie. W krótkim czasie grupy biegaczy pojawiły się w Central Parku w Nowym Jorku, nad zatoką San Francisco, nad rzeką Charles w Bostonie, nad Zatoką Meksykańską, wokół pomnika Lincolna w Waszyngtonie.

W 1967 r. Bowerman we współpracy z kardiologiem napisał podręcznik dla tych, którzy chcą rozpocząć swoją amatorską przygodę z bieganiem. Tygodnik "Newsweek" reklamował książkę: "Biegnijcie po zdrowie!". Tych sto kilkadziesiąt stron szybko rozeszło się w ponadmilionowym nakładzie. Jogging zaczął podbijać świat. Bowerman uświadomił wszystkim, że bieganie (i w ogóle sport) może być zabawą dla każdego.

W 1963 r. w maratonie bostońskim wystartowało 285 biegaczy W 1963 r. w maratonie bostońskim wystartowało 285 biegaczy fot. Nike

Izotonik w kotle

W 1963 r. w maratonie bostońskim wystartowało 285 biegaczy (tyle samo, co w 1928 r.). W 1978 r. było ich już prawie 5 tysięcy.

Zmieniając ludzkość w biegaczy amatorów, Bowerman nie zapomniał o wyczynowcach. Przygotował do olimpiad 33 sportowców, ustanawiając z nimi 13 rekordów świata.

"Bowerman był wyjątkowy" - pisał po latach jego wychowanek Phil Knight. "Nie pił piwa z zawodnikami ani nie pił w ich obecności. Nie miał swojego asystenta ani sekretarki. Każdego tygodnia, rok w rok, opracowywał indywidualne ćwiczenia oraz cele dla każdego z 35 zawodników na ręcznie kreślonych formularzach".

Bowerman objął stanowisko trenera biegaczy na Uniwersytecie Oregonu w 1948 r., miał wtedy 37 lat. W ciągu ćwierćwiecza z akademickiego klubu uczynił najważniejszy ośrodek lekkiej atletyki w USA. Jako jeden z pierwszych wprowadził treningi interwałowe, które dzisiaj są podstawową zasadą ćwiczeń nawet dla rzadko uczęszczających na siłownię amatorów. Mierzył puls po ukończonym biegu, określając, ile więcej mógłby dać z siebie zawodnik podczas treningu, kontrolował międzyczasy, by taktycznie rozgrywać bieg.

Częstował codziennie produkowanymi przez siebie napojami izotonicznymi na bazie herbaty, lemoniady i miodu. "Każdego sobotniego ranka" - dodaje Knight - "można było go spotkać na stadionie, gdzie mieszał ogromny kocioł nad ogniem". Przez wiele lat Bowerman pracował nad uzyskaniem nowej formuły podłoża lekkoatletycznej bieżni. "Smoła była zbyt lepka, asfalt zbyt twardy, guma zbyt delikatna. Zastanawiałem się, czy jak zmieszam wszystkie te substancje, to czy nie uzyskam czegoś pożytecznego?" - tłumaczył trener swoje ekstrawaganckie zachowanie. Ostatecznie firma 3M stworzyła tartan, który jest dzisiaj niemal na każdym stadionie, a biegacze Bowermana zaczęli sięgać po tytuły mistrzowskie i ustanawiać rekordy.

Wytrzymać z Billem

Cieszył się poważaniem zawodników również ze względu na swoje wojenne losy, choć te obrosły wieloma legendami. Tak naprawdę 8 tysięcy niemieckich żołnierzy nie złożyło broni osobiście przed nim w północnych Włoszech. Bowerman nie walczył też przez całą wojnę, od Pearl Harbor po Berlin. W rzeczywistości Niemców było tylko 4 tysiące, zaś Bill - choć wcielono go do armii w 1941 r. - na front trafił dopiero w grudniu 1944 r. Wcześniej był odpowiedzialny między innymi za... muły, podstawowy środek transportu w jego górskiej dywizji. W ostatnich miesiącach wojny otrzymał stopień majora oraz kilka odznaczeń, w tym prestiżową Srebną Gwiazdę. On sam półroczny pobyt na europejskim froncie kwitował dwoma słowami: ciekawe doświadczenie.

Był nieobliczalny, niektórzy wspominają go nawet jako socjopatę. Jeden ze studentów zastrzegał jednak: "Zawsze go szanowałem, nawet wtedy, gdy go nienawidziłem." Sam o sobie mówił, że jest nauczycielem - profesorem od ambitnej reakcji, pewności siebie i wytrwałości. "Wierzył w ciebie, jeśli pokładałeś całą wiarę w niego" - wspominają zawodnicy. Powtarzał na okrągło, że to nie on, to oni sami siebie trenują. Przypominał im przed zawodami, że zwycięstwo oznacza danie z siebie wszystkiego. Knight wspomina: "To był uparty, nieprzenikniony mężczyzna, który wyciskał ze mnie wszystko, kazał mi robić rzeczy, których ja nie chciałem robić albo nie wierzyłem, że potrafię". Prowadzone przez niego zajęcia z lekkoatletyki były tak naprawdę szkoła życia.

Sam nie był grzecznym chłopcem. Wielokrotnie uciekał z domu, ze szkoły, wdawał się w liczne bójki. Urodził się w 1911 r., jego ojciec był cenionym politykiem, gubernatorem stanu Oregon. Rodzice rozwiedli się w dwa lata później, w tym samym roku zginął w wypadku, przygnieciony windą, jego brat bliźniak. Kilkunastoletniego Billa roznosiła energia, samotna matka nie była w stanie ujarzmić konfliktowego temperamentu.

Dopiero posłanie na treningi drużyny futbolowej wyciszyło nastolatka. Na studiach był gwiazdą sportu. Po ukończeniu biologii i dziennikarstwa został trenerem futbolu w szkole średniej. W wieku 25 lat wziął ślub. Potem będzie powtarzał, że człowiek ma większe szanse na wygraną w życiu jako członek zespołu niż jako samotny indywidualista. Barbara i Bill przeżyli razem 63 lata. Przyjaciel rodziny komentował: "Trzeba być niezwykłą osobą, by móc wytrzymać z Billem przez tyle lat".

Bill Bowerman: facet od joggingu i Nike Bill Bowerman: facet od joggingu i Nike fot. Nike

Podeszwa z gofrownicy

Barbara okazała się być żoną doskonałą. Gdy w 1963 r. przyszedł do Bowermana jego były student Phil Knight z propozycją objęcia 49 proc. udziałów w nowo powstałej firmie o nazwie Nike, okazało się, że odkładała w tajemnicy przed mężem zarobione przez niego pieniądze. Bill był bowiem wierny zasadzie: jeśli masz pieniądze, to je wydaj.

Knight pragnął zagospodarować rynkową lukę, którą dostrzegał również jego trener - brak wyprodukowanego w USA obuwia sportowego z prawdziwego zdarzenia. To, które sprzedawano, było fatalnej jakości, szybko się rozpadało, kaleczyło stopy. Sportowcy musieli sięgać po zawrotnie drogie, importowane z Niemiec adidasy. Bowerman któregoś dnia poszedł do pobliskiego szewca z pytaniem, jak się robi obuwie. Ten zaskoczony, odpowiedział: "Nie możesz od tak zrobić buta. Musisz mieć do tego całą fabrykę. Zaufaj mi".

Trener nie zaufał, później jeszcze kilkakrotnie odwiedzał pobliski punkt usługowy, zadając pytania o cholewkę, wyściółkę czy klejenie. Następny etap miał miejsce w kuchni Barbary, gdzie Bowerman wykorzystał gofrownicę żony do formowania podeszwy. Po wielu próbach i błędach powstał but, który Knight i Bowerman postanowili sprzedawać pod nazwą Nike Cortez.

W 1972 r., podczas olimpiady w Monachium, wszyscy biegacze amerykańskiej reprezentacji mieli na sobie cortezy, a Bowerman był ich trenerem. Jego zawodnicy w 13 konkurencjach zdobyli 5 złotych medali, 4 srebne i 1 brązowy. Amerykańscy lekkoatleci stali się z dnia na dzień celebrytami. W ciągu niespełna roku cortezy sprzedano w liczbie 800 tysięcy par. A nieznana szerzej nikomu marka zagroziła światowej hegemonii Adidasa i Pumy. W 1980 r., gdy Nike wchodził na giełdę, udziały Bowermanów, kupione z 500 dol. zaskórniaków Barbary, były warte 9 milionów.

Co teraz?

Wygrana w monachijskim maratonie przystojnego absolwenta Uniwersytetu Yale Franka Shortera dała impuls tysiącom osób do przejścia z niezobowiązującego joggingu na długodystansowe biegi. Kolejne miasta na całym świecie zaczęły organizować masowe wyścigi na dystansie 42 195 m: od Paryża (1976), przez San Francisco, Chicago (1977) i Melbourne (1978), aż po Warszawę, Sztokholm czy Montreal (1979).

Bowerman nigdy nie wierzył w ostateczne zwycięstwo, odrzucał spoczęcie na laurach. Mimo że po monachijskiej olimpiadzie przeszedł na trenerską emeryturę, to wciąż aktywnie angażował się w rozwój Nike'a, wspierał też swoim doświadczeniem wielu zawodników lekkoatletycznych, pochłaniała go działalność charytatywna i społeczna. Z funkcji członka zarządu koncernu Nike zrezygnował dopiero w lipcu 1999 r., po 35 latach pracy w firmie. Powiedział wówczas z uśmiechem: "Jestem w końcu wolny!", po czym rozejrzał się po zgromadzonych wokół niego menedżerach i cicho zapytał: "Co teraz?". Umarł pół roku później.

Aktywność - to była jego karma. "Bill był nieustannie zdeterminowany" - tłumaczy jego żona. "Po prostu musiał coś robić. Buty, cokolwiek. To mnie fascynowało, (...) to była jakby nieustanna kreacja". Bowerman wykreował modę na sport, poprzez popularyzację joggingu mówił wszystkim, że najważniejsza w życiu jest aktywność. Przy każdej okazji powtarzał: "Jeśli masz ciało, to jesteś sportowcem".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.