Na czerwcowo-lipcowe mistrzostwa świata w pływaniu w Budapeszcie Polacy jechali z klarowną misją: zmazać złe wspomnienia z czempionatu sprzed trzech lat. Wtedy nie tylko nie udało się zdobyć choćby jednego medalu, ale pozostałe wyniki były rozczarowujące. W Gwangju do finałów awansowali tylko Radosław Kawęcki i Paweł Juraszek. Padła raptem jedna życiówka, która dała dopiero 32. miejsce. W środowisku powiedziano: dość.
Jak się dziś okazuje, nie były to słowa rzucone na wiatr. Wiemy już, że ze stolicy Węgier nasza ekipa wróci z dwoma krążkami. Wicemistrzynią świata została Katarzyna Wasick, która na dystansie 50 m stylem dowolnym uległa tylko genialnej Sarze Sjoestroem. Jednak to, co polskim kibicom szczególnie zapisało się w pamięci, to rewelacyjne osiągnięcia Ksawerego Masiuka. Polak, który w grudniu skończył ledwie 17 lat, zrobił furorę. Najpierw na 100 m stylem grzbietowym. Błysnął już w eliminacjach, bo sprinterski dystans pokonał w czasie 53,33 s, dzięki czemu ustanowił nowy rekord Polski. W półfinale jeszcze się poprawił i z wynikiem 52,58 s (poprawa o 0,75 s!) awansował do pierwszego finału MŚ w karierze. I zajął szóste miejsce (52,75 s).
- Jestem szósty na świecie. To jest wspaniały występ - mówił Polskiemu Związkowi Pływackiemu. Przyznał, że emocji przed startem było sporo. - Ostatnia noc był ciężka. Wyszło inaczej, niż zakładałem. Pojawiły się problemy ze snem, więc i tak jestem zadowolony z występu - dodawał. Ba, niewielu jest siedemnastolatków na świecie, którzy w debiucie na tak poważnej imprezie, mogliby liczyć na takie wyniki. A to nie był koniec.
Pozostał jeszcze start na 50 m stylem grzbietowym. I scenariusz się powtórzył, choć tylko po części. W eliminacjach Ksawery uzyskał czas 24,64 s, dzięki czemu znów poprawił rekord Polski. W półfinale jeszcze się poprawił i z czasem 24,48 s znów zameldował się w finale. Tym razem wszystko ułożyło się inaczej. 17-latek popłynął wyśmienicie, a jego czas był o tylko 0,01 s słabszy od tego z półfinału. To wystarczyło do brązowego medalu.
- Podszedłem do finału już bardziej profesjonalnie. Poprosiłem fizjoterapeutę, aby wymyślił masaż, który pozwoli mi spać w nocy. I udało mu się, bo spałem bardzo dobrze i w dzień finału czułem się lepiej. Można powiedzieć, że fizjoterapeuta jest cichym bohaterem tego medalu - mówi teraz Sport.pl Masiuk, który stając na podium, został najmłodszym medalistą MŚ w historii polskich startów na 50-metrowej pływalni. Kilka miesięcy młodsza była tylko Otylia Jędrzejczak, która w grudniu 1999 roku skończyła 16 lat, a trzy miesiące później sięgnęła po brąz na 200 m stylem motylkowym na krótszej pływalni w Atenach.
Masiuk cieszy się z życiowego sukcesu, ale celuje wyżej. - Marzy mi się medal z pięcioma kółkami - mówi otwarcie. A najlepiej, gdyby był to ten z najcenniejszego kruszcu. Za dwa lata w Paryżu na 50 m nie będzie mógł popłynąć, bo tej konkurencji w olimpijskim programie nie ma. W Budapeszcie pokazał jednak, że już teraz należy do światowej czołówki na 100 m. - Zająłem szóste miejsce, więc być może w Paryżu powalczę, ale nie chcę rzucać słów na wiatr. Mam świadomość, że nie mam wpływu na innych i chcę po prostu się rozwijać. Lepiej, żeby nie było niepotrzebnej presji - podkreśla rekordzista Polski.
Jednak teraz, kiedy jest już w gronie medalistów MŚ, będzie musiał liczyć się z tym, że przed igrzyskami na pewno będzie wymieniany w gronie polskich nadziei olimpijskich. - Będę na to gotowy, bo odcinam się od świata mediów społecznościowych, czy artykułów prasowych. Nie czytam komentarzy. Nie wiem, jakie są oczekiwania wobec mnie i wolę nie wiedzieć. Dla mnie liczy się zdanie moje i mojego trenera - zapewnia trzykrotny mistrz Europy juniorów z ubiegłego roku. A tego miały go nauczyć sesje z psycholog Joanną Budzis, kiedy był jeszcze dzieckiem. - Ćwiczyliśmy to, aby nie przejmować się zdaniem innych. Pływanie to jest sport indywidualny i powinno mnie obchodzić tylko moje zdanie i trenera - wyznał pływak.
Ksawery na poważnie trenować zaczęła dziesięć lat temu. Wcześniej próbował sił w karate. - Mnóstwo dzieciaków to trenowało - przypomina sobie. Ostatecznie okazało się, że najlepiej czuje się w wodzie. - Rodzice stwierdzili, że trzeba mnie na coś zapisać, bo byłem bardzo energicznym dzieckiem. Moje rodzeństwo trenowało pływanie i rodzice stwierdzili, że skoro umiem pływać, to powinienem się w tym odnaleźć. Mieli jakieś przeczucie. Polubiłem treningi i jak widać, udało się - opowiada Ksawery.
A wszystko zaczęło się w Tarnowie, skąd pochodzi. Zaczął pod okiem Henryka Iwańca w tamtejszym Starcie. Jak teraz wspomina, to była jednak dobra zabawa pływaniem, która miała zachęcić do uprawiania tego sportu. On już wtedy wiedział, że chce dążyć do rywalizacji na największych pływalniach świata. Dlatego przeniósł się do Marcina Kacera, który polskim kibicom może być znany z prowadzenia Wojciecha Wojdaka. Tam pięć lat ciężkich treningów pozwoliły Masiukowi się rozwinąć. Jak mówi, była to trudna praca, która przyniosła efekty. Później przeprowadzka do Warszawy, a od trzech lat treningi pod okiem Pawła Wołkowa.
I chociaż Ksawery ma dopiero 17 lat, to nie ukrywa, że zdążył już w trakcie kariery mieć chwile zwątpienia. - Kiedy miałem 13 lat i do naszego klubu BOSiR Brzesko wracał Wojtek Wojdak, pojawił się u mnie lekki kryzys. Nie byłem wtedy w centrum uwagi trenera, bo skupiał się na tym bardziej doświadczonym zawodniku. Spadły mi wówczas wyniki i reszta Polski mi trochę odjechała. Przeniosłem się wtedy do Warszawy i zacząłem odrabiać straty - przyznaje szczerze. I dodaje, że w marcu tego roku krwi napsuły mu jeszcze zatoki. Chorował i prawie przez dwa miesiące nie mógł trenować. - To może trochę mi przeszkodziło w przygotowaniach, ale wyszło całkiem dobrze - dodaje z uśmiechem Masiuk.
Eksperci, którzy obserwowali Ksawerego podczas czempionatu w stolicy Węgier podkreślali, że mimo młodego wieku i debiutu na imprezie tej rangi, nie widać było po Polaku żadnych kompleksów. A obok niego startowały same największe gwiazdy światowego sportu. - Nie działało to na mnie hamująco, a motywująco - potwierdza polski talent. I dodaje: - Jak popatrzyłem, że obok mnie płyną rekordziści świata, jak Ryan Murphy czy Thomas Ceccon, to było takie uczucie podobne, jak z medalem. Niedowierzanie, że mogę w ogóle płynąć obok takich osób. Oni dotąd byli moimi idolami, a nie rywalami. Teraz rola się trochę zmieniła.
W przeszłości nasz pływak wzorował się na trzech postaciach. To legenda tego sportu Michael Phelps, Japończyk Ryosuke Irie (trzykrotny medalista olimpijski) oraz Radosław Kawęcki, czyli czterokrotny mistrz świata na krótkim basenie i dwukrotny wicemistrz świata na 50-metrowej pływalni. Kiedy Kawęcki zajmował czwarte miejsce na igrzyskach w Londynie, Masiuk miał osiem lat. I już wtedy podziwiał starszego kolegę. - To taki polski Cristiano Ronaldo czy Leo Messi. Jest na naszej scenie kilkanaście lat i cały czas jest w czołówce. Nie znam drugiego takiego pływaka, który tak długo utrzymywałby wysoki poziom. No, może za wyjątkiem Pawła Korzeniowskiego. Radek jednak od początku ubiegłej dekady cały czas potrafi zdobywać medale mistrzostw świata - opowiada z podziwem 17-latek.
Respekt Ksawerego do urodzonego w Głogowie pływaka widać na każdym kroku. Od roku razem trenują. - Na początku była to relacja uczeń-mistrz - przyznaje Masiuk. A po chwili namysłu dodaje: - Nie no, to dalej jest relacja uczeń-mistrz. To, czym od dzieciństwa mi szczególnie inspiruje, to pływanie pod wodą. Pod tym względem jest idolem.
Mało brakowało, a pochodzący z Tarnowa pływak dorównałby Kawęckiemu w sukcesie na mistrzostwach świata. Ba, przez moment wydawało się, że właśnie tego dokonał. W rywalizacji na 50 m pierwotnie pokazano, że zajął trzecie miejsce. Później sędziowie zdecydowali o dyskwalifikacji złotego medalisty - Justina Ressa. Po tym szybko najlepszą trójkę udekorowano, a Polak odebrał srebro. Sztab Amerykanina odwołał się jednak od decyzji sędziów, protest został uznany i wyniki znów zmieniono.
- Sytuacja była strasznie dziwna. Najpierw padła jedna decyzja, a 20 minut później została zmieniona. Pierwotnie zauważono jedno, a potem coś innego. Każdy interpretuje to, jak chce. Natomiast nie chcę za bardzo wypowiadać się na ten temat, bo nie jestem jeszcze tak duży w sporcie, żeby oceniać organizację, czy ruchy sędziowskie. Uważam jednak, że jesteśmy poszkodowani. Zostaliśmy udekorowani, a potem zmieniono decyzję. Teraz tak naprawdę nie możemy za bardzo pochwalić się zdjęciami z medalami, bo są nieaktualne. Tracę zatem możliwość na powiększenie grona osób śledzących moje poczynania, nie wspominając już o tym, że byłaby to też szansa na dostrzeżenie mnie przez sponsorów - opowiada szczerze Ksawery Masiuk.
A po tym wszystkim wie, czego potrzeba, aby w przyszłości móc reagować na takie sytuacje. - Musimy spróbować zbudować tak silną polską kadrę, abyśmy mogli konkurować z nimi. Dzięki temu nasza pozycja w sporcie byłaby wyższa i gdyby oni protestowali, moglibyśmy dawać kontr-protest i wtedy mielibyśmy równiejsze szanse. Na razie nie możemy z nimi dyskutować - twierdzi reprezentant klubu UKS G-8 Bielany Warszawa. Zabrzmiał, jak przyszły lider polskich pływaków. Ale sam twierdzi jednak, że na razie nie widzi siebie w tej roli.
- Jestem introwertykiem, więc może być z tym trudno. Nie jestem nawet kapitanem w kadrze juniorów, bo chwilowo się w tym nie odnajduję. Ale nigdy nie mów nigdy. Może jak pobędę trochę w kadrze seniorskiej, bo na razie jestem jednym z najmłodszych, zdobędę trochę doświadczenia, to będę gotowy. Byłoby fajnie.
Ksawery po pierwszym seniorskim sukcesie udowodnił, że ma potencjał na więcej. Pojechał do Rumunii, gdzie wywalczył trzy złote medale mistrzostw Europy juniorów. Wszystkie w swoim ulubionym stylu grzbietowym (50 m, 100 m i 200 m). Media nazwały go królem medalowego polowania. I wszystko wskazuje na to, że narodził nam się talent, który w przyszłości może dać tyle radości kibicom pływania, co dawniej Otylia Jędrzejczak. A może nawet i więcej.