Polka jest najszybsza na świecie! Celuje w złoto, a już prawie porzuciła sport dla psychiatrii

Łukasz Jachimiak
Jako Katarzyna Wilk trzy razy była na igrzyskach olimpijskich i nie wypływała poza eliminacje. Teraz ma nie tylko amerykańskie nazwisko - Wasick - ale też nastawienie. Czy na igrzyskach w Tokio Polka z Las Vegas może zdobyć złoto, a nawet pobić rekord świata? W tym roku jest najszybsza na świecie, niedawno osiągnęła szósty wynik w historii na 50 metrów kraulem. Jak to zrobiła?

Łukasz Jachimiak: Mówi Pani: "Chcę zdobyć medal olimpijski w Tokio", a kibice raczej Pani nie znają. Jeśli ktoś pamięta Katarzynę Wilk, to może kojarzy, że trzy razy była Pani na igrzyskach, ale wielkich sukcesów nie osiągnęła.

Katarzyna Wasick: Tak - pojechała na igrzyska, ale potem słuch o niej zaginął - wiem. Zwłaszcza gdy zmieniła nazwisko. Ale w marcu zdobyłam kwalifikacje na igrzyska w Tokio i wtedy pierwszy raz powiedziałam, że pojadę tam walczyć o medal, a nie, że się cieszę, że tam pojadę. Wiadomo, że wielu sportowców może tak powiedzieć - jadę na igrzyska po medal. Mówi się łatwo.

Zobacz wideo Katarzyna Wasick na nietypowym treningu pływackim podczas pandemii koronawirusa

Z polskich sportowców mówi tak niewielu.

- Moim zdaniem jeżeli ktoś tak nie myśli, jeśli codziennie rano nie wstaje z postanowieniem zrobienia kolejnego kroku do olimpijskiego medalu, to po prostu mija się z celem.

To Pani się przez lata mijała?

- Tak. Ja się tego celu bałam. Nie byłam odważną zawodniczką. Jak na międzynarodowych imprezach stawałam na słupku startowym i widziałam, że obok stają gwiazdy światowego pływania, to myślałam, że nie mam szans, że im nie dorównuję.

Czyli przez lata powinna Pani mieć czepek z klapkami na oczy.

- Ha, ha, jak u konia - dokładnie. Ale odkąd wróciłam do pływania, swój cel znam doskonale. I nie boję się o nim mówić. A nawet czuję, że mówiąc o nim, sobie pomagam. Bo jeszcze bardziej się motywuję. Wiem, że kibice czytają, że będą mnie śledzić. I też dzięki temu staję się coraz lepsza.

Stała się Pani zadziwiająco dobra. W 2008 roku w Pekinie wystartowała Pani tylko w olimpijskiej sztafecie, w 2012 roku w Londynie zajęła 27. miejsce na 100 m stylem dowolnym, w 2016 roku w Rio była Pani na tym dystansie 29., a teraz postawiła Pani na 50 m i w 2020 roku jest najszybsza na świecie. Jak to Pani zrobiła?

- Bardzo mi pomogły starty w lidze ISL. Oswoiłam się z wielkimi rywalkami. Raz i drugi z nimi popłynęłam i się przekonałam, że wcale nie są poza zasięgiem.

Ile razy Pani wystartowała i ile razy wygrała?

- Zależy o co pan pyta.

Skupmy się na 50 metrach kraulem, czyli na tym dystansie, na którym wystartuje Pani w Tokio.

- Na 50 m wystartowałam cztery razy, z czego trzy razy wygrałam i raz byłam druga.

Wygrywała Pani m.in. z Ranomi Kromowidjojo, czyli trzykrotną mistrzynią olimpijską i rekordzistką świata na krótkim basenie, na jakim ścigacie się w lidze ISL.

- Zgadza się.

A ta jedyna porażka, z Sarą Sjostrom, czyli mistrzynią olimpijską i siedmiokrotną mistrzynią świata, Panią zabolała czy strata zaledwie 0,06 s i tak potwierdza, że jest świetnie?

- Był niedosyt. I to duży. Po wyścigu kamera pokazała, jak się śmieję. Nawet mnie za to komentatorzy pochwalili, bo było jasne, co mój uśmiech znaczy.

Co znaczył?

- To było takie: "Jeszcze tym razem ci się udało". Świat czekał na nasz pojedynek, bo w tym roku zmierzyłyśmy się tylko ten jeden raz, a wcześniej obie byłyśmy niepokonane. Sarah mi to miano odebrała, ale okej, poradzę sobie z tym. Może nawet lepiej, że nie wygrałam wszystkiego. Jestem tylko najszybszą pływaczką roku, ale jeszcze nie jestem najlepsza. Budzę się i pamiętam, że przegrałam. Motywuję się, żeby w Tokio tak nie było. Chcę tam tak popłynąć, żeby już nie było żadnych wątpliwości. Już następnego dnia byłam na treningu. A teraz kilka tygodni spędzam w Katowicach na treningach z moim bratem. On świetnie pomaga pracować nad technicznymi detalami. A ja mam jeszcze sporo do zrobienia, żebym była perfekcyjna.

Ale mimo to już uzyskała Pani szósty najlepszy wynik w historii dystansu - 23,30 s.

- Tak, a kiedy przegrałam z Sjostrom o 0,06, to niektórzy mnie pytali, ile to jest. To tyle co paznokieć. Albo pół paznokcia. Dużo jeszcze możemy poprawić. I poprawimy, żeby to się już nie zdarzyło.

Swój rekord życiowy w tym roku poprawiła Pani nie o paznokieć albo pół paznokcia, tylko o co?

- Od roku idzie mi super, na dystansie 50 metrów robię bardzo duży progres. Rok temu w Las Vegas na koniec sezonu pobiłam rekord Polski wynikiem 23,88 s. Czyli w roku 2020 poprawiłam się o 0,58 s. Ponad pół sekundy na 50 metrów to jest przepaść.

Wracamy do pytania: jak to Pani zrobiła?

- W trakcie pandemii pracowałam na niesamowitych obrotach.

Miała Pani jakieś specjalne warunki, których innym brakowało?

- Nie. Za to mentalnie byłam absolutnie całkowicie gotowa. Wszystko poświęciłam. Startu ligi ISL nie mogłam się doczekać, bo na treningach pływałam takie czasy, które by mi dawały miejsca w pierwszej trójce każdych zawodów. A wiadomo, że na zawodach, z adrenaliną, popłynie się jeszcze szybciej. Wiedziałam, że będzie świetnie. I tak jest. Teraz, stając na słupku, wiem, że mam nad wszystkim kontrolę.

A jak Pani trenowała w ostatnich miesiącach? W Las Vegas nie zamykano basenów?

- Zamykano. Przez jakiś czas pływałam na sucho.

Zobacz wideo Katarzyna Wasick na treningu. Las Vegas 2020

Skupiłam się na mięśniach, których używam w pływaniu. Pracowałam tylko nad tymi partiami mięśniowymi, które mi pomagają w wodzie, a jedyną moją odskocznią była wspinaczka. Jeździliśmy z mężem w góry, znaleźliśmy świetny sposób na wspólne spędzanie czasu.

Długo Pani tak się wspinała i pływała na sucho?

- Ze trzy tygodnie byłam bez basenu i w końcu udało mi się zdobyć dostęp do domowego basenu. Znajomi z Vegas udostępnili mi swój 20-metrowy basen.

Katarzyna Wasick
Katarzyna Wasick Archiwum prywatne Katarzyny Wasick

Nie miałam tylko przy sobie trenera, bo nie mogłam przyprowadzać do znajomych kolejnej osoby. Wystarczy, że mi pozwolili przychodzić. Z trenerem byłam więc w kontakcie przez różne komunikatory. A w dniu, w którym ogłoszono, że igrzyska zostaną przełożone na 2021 roku, poczułam, że mam jeszcze większą szansę, żeby jechać do Tokio po coś wielkiego. Na igrzyskach byłam już trzy razy, więc na czwarte chcę jechać wreszcie po coś. Po to wróciłam do pływania. Mogłam się dalej rozwijać zawodowo w zupełnie innym kierunku.

Co Pani robiła?

- Pracowałam w przychodni badań klinicznych. W psychiatrii. To kierunek pokrewny do psychologii, którą skończyłam. Pozasportową pasję zostawiłam, bo mocno czułam, że mam jeszcze szansę zrobić coś w pływaniu. Nie pogodziłabym się z tym, że nie spróbowałam jej wykorzystać. Babcia mi zawsze powtarzała, że nie wolno zakopywać talentów, które się dostało. Chcę je pomnożyć.

Skończenie psychologii sprawiło, że przestała Pani być zawodniczką, która się boi? Studia rozwinęły Panią jako człowieka, a dzięki temu również jak sportowca?

- Tak, zdecydowanie jest tu zależność. Studia mnie zmieniły, nabrałam przekonania, że mogę walczyć o wielkie rzeczy, a nie o minimum. Chcę przejść do historii, być w pełni zadowoloną z kariery. Studia otworzyły mi umysł. Uświadomiły jedną bardzo ważną rzecz - że rację ma i ten, kto mówi "nie mogę", i ten, kto mówi "mogę". Ja mogę, ja nie mam nic do stracenia. Walczę tylko ze sobą. O to, żebym była zadowolona. I będę. Mam wspaniałą rodzinę, ona mnie wspiera i wiem, że będzie wspierać niezależnie od tego, jaki będzie rezultat w Tokio. Czyli tak czy inaczej już wygrałam.

Wasick to niepolskie nazwisko. Pani mąż jest Amerykaninem?

- On w 25 procentach jest Polakiem, bo jego pradziadek był Polakiem. Poznaliśmy się w Stanach, na studiach, na USC, czyli na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Stamtąd wywodzi się mnóstwo gwiazd pływania: Rebecca Soni [trzykrotna mistrzyni olimpijska], Władimir Morozow [multimedalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata], a przez sezon 2016 miałam okazję trenować u słynnego szkoleniowca Dave'a Salo razem z Anthonym Ervinem [trzykrotny mistrz olimpijski, w tym dwukrotny na 50 m stylem dowolnym].

Słyszę, że stała się Pani amerykańska w dobrym sensie, w podejściu mentalnym.

- Tak, zdecydowanie przejęłam od nich ten sposób myślenia. Ciągle się uśmiecham, wierzę, że mogę być najlepsza. Mieszkam tam już parę ładnych lat, od 2012 roku. Jeszcze w 2016 roku, pływając z Ervinem na jednym torze, byłam w niego wpatrzona, mniej wiedziałam, nie rozumiałam, co on robi, jaki ma sposób myślenia w treningu. Pytałam go o gotową odpowiedź co mam robić. Teraz ludzie ode mnie zaczynają oczekiwać gotowego przepisu na sukces. A nie da się go komuś dać. Trzeba otworzyć umysł. Na wiedzę i na wiarę w swoje możliwości.

A może dwuletnia przerwa od pływania też na Panią dobrze podziałała? Może organizm był już zmęczony?

- To na pewno też, ale przede wszystkim ta długa przerwa, od września 2016 do lutego 2018 roku, sprawiła, że uświadomiłam sobie, dla kogo powinnam pływać. Jako młodsza zawodniczka ciągle chciałam zrobić coś dla trenera i szłam z sezonu na sezon, nie widząc jakiegoś większego planu, konkretnego celu. Po przerwie czułam, że wracam z jedną, bardzo mocną myślą. Brzmiała: "Hej, ciesz się tym pływaniem!". Mam ostatnią szansę, żeby pokazać się na arenie światowej. Okej, na 50 metrów można pływać nawet do 40. roku życia i mogę być na wysokim poziomie.

Aha, czyli po trzech startach na igrzyskach bez medali teraz planuje Pani trzy starty z medalami.

- Ha, ha, chętnie! Ale, patrząc realistycznie, w marcu skończę 29 lat i to jest czas, żeby cieszyć już z każdego dnia treningu i wykorzystywać każdą możliwość rozwijania się. Nawet ta pandemia mi pomaga. Bo uświadamia, jak świetnie jest móc pływać. Kiedy nam baseny zamknięto, to wszyscy zrozumieliśmy, jak bardzo nam ich brakuje.

Jak długo Pani pływała tylko na sucho i u sąsiadów przed domem?

- Przez trzy miesiące: marzec, kwiecień i maj. To była długa przerwa od normalności. Ale czasami dobrze popracować inaczej, skupić się na rzeczach, których normalnie można nawet nie zauważyć. Skupiłam się wtedy na treningu mentalnym, ćwiczyłam jogę, nauczyłam się kontrolować swoje emocje. My wszyscy trenujemy na niesamowitych obrotach i to kosztuje. A jak ktoś sobie nie radzi z emocjami, to traci.

Proszę o szczerość - czy marzy się Pani nie tyle jakiś, co po prostu złoty medal olimpijski?

- Tak. Nikogo się nie boję. Wiem, że mogę płynąć z rekordzistką świata i dam jej radę, że Sarah Sjostrom choć mnie wyprzedziła, to już jest w moim zasięgu, a ja wiem, że jeszcze nie odkryłam wszystkich kart. Kiedy przyjdą starty na długim basenie, to moje nazwisko na pewno będzie wysoko, i wszyscy to wiedzą. Bo na basenie 50-metrowym czuję się jeszcze lepiej. Tylko proszę nie pytać jak sobie poradzę z krytyką, jeśli nie zdobędę medalu w Tokio.

A dlaczego miałbym Pani kazać się zastanawiać nad czymś, czego Pani nie zakłada?

- No dokładnie! Ale już takie pytanie dostałam od innego dziennikarza. To dlatego często sportowcy boją się mówić o swoich celach. Ja się nie boję. Ale tego mnie nauczył mąż. Przez długi czas jak tylko słyszał ode mnie cokolwiek negatywnego, to mówił, że od razu jestem przegrana i on ze mną nie rozmawia.

Poznaliście się podczas Pani, że tak to ujmę, pierwszej kariery?

- Tak. Widział, jak się przez lata męczę, jak trudną drogę przechodzę. I chociaż nie osiągałam wielkich sukcesów, nie zdobywałam medali, to zawsze mnie wspierał, był bardzo wyrozumiały. A gdy po dwuletniej przerwie postanowiłam wrócić i jeszcze mocniej pracować, jeszcze większy ból znosić, to dał mi jeszcze więcej wsparcia. Kiedyś przychodził na uczelniane zawody, pojechał na igrzyska do Rio i zawsze tak mi kibicował, że wręcz zakochiwali się w nim wszyscy moi trenerzy. Bo widzieli, że ma na mnie świetny wpływ. Jeśli będzie taka możliwość, to do Tokio na pewno też pojedzie i doda mi jeszcze więcej wiary w to, że jestem najlepsza. Głównie dzięki niemu udało mi się nasiąknąć tą pozytywną, amerykańską energią.

Wie Pani, kto i kiedy zdobył dla Polski ostatnie olimpijskie medale w pływaniu?

- Oczywiście: Otylia Jędrzejczak w 2004 roku.

Tak: tam miała złoto i dwa srebra, a w swojej karierze biła też rekord świata.

- Marzy mi się i złoto igrzysk, i rekord świata. Dołączyć do Otylii to by było coś. I dam z siebie nie 100, a 200 procent, żeby to zrobić.

Więcej o: