Katarzyna Wasick: Tak - pojechała na igrzyska, ale potem słuch o niej zaginął - wiem. Zwłaszcza gdy zmieniła nazwisko. Ale w marcu zdobyłam kwalifikacje na igrzyska w Tokio i wtedy pierwszy raz powiedziałam, że pojadę tam walczyć o medal, a nie, że się cieszę, że tam pojadę. Wiadomo, że wielu sportowców może tak powiedzieć - jadę na igrzyska po medal. Mówi się łatwo.
- Moim zdaniem jeżeli ktoś tak nie myśli, jeśli codziennie rano nie wstaje z postanowieniem zrobienia kolejnego kroku do olimpijskiego medalu, to po prostu mija się z celem.
- Tak. Ja się tego celu bałam. Nie byłam odważną zawodniczką. Jak na międzynarodowych imprezach stawałam na słupku startowym i widziałam, że obok stają gwiazdy światowego pływania, to myślałam, że nie mam szans, że im nie dorównuję.
- Ha, ha, jak u konia - dokładnie. Ale odkąd wróciłam do pływania, swój cel znam doskonale. I nie boję się o nim mówić. A nawet czuję, że mówiąc o nim, sobie pomagam. Bo jeszcze bardziej się motywuję. Wiem, że kibice czytają, że będą mnie śledzić. I też dzięki temu staję się coraz lepsza.
- Bardzo mi pomogły starty w lidze ISL. Oswoiłam się z wielkimi rywalkami. Raz i drugi z nimi popłynęłam i się przekonałam, że wcale nie są poza zasięgiem.
- Zależy o co pan pyta.
- Na 50 m wystartowałam cztery razy, z czego trzy razy wygrałam i raz byłam druga.
- Zgadza się.
- Był niedosyt. I to duży. Po wyścigu kamera pokazała, jak się śmieję. Nawet mnie za to komentatorzy pochwalili, bo było jasne, co mój uśmiech znaczy.
- To było takie: "Jeszcze tym razem ci się udało". Świat czekał na nasz pojedynek, bo w tym roku zmierzyłyśmy się tylko ten jeden raz, a wcześniej obie byłyśmy niepokonane. Sarah mi to miano odebrała, ale okej, poradzę sobie z tym. Może nawet lepiej, że nie wygrałam wszystkiego. Jestem tylko najszybszą pływaczką roku, ale jeszcze nie jestem najlepsza. Budzę się i pamiętam, że przegrałam. Motywuję się, żeby w Tokio tak nie było. Chcę tam tak popłynąć, żeby już nie było żadnych wątpliwości. Już następnego dnia byłam na treningu. A teraz kilka tygodni spędzam w Katowicach na treningach z moim bratem. On świetnie pomaga pracować nad technicznymi detalami. A ja mam jeszcze sporo do zrobienia, żebym była perfekcyjna.
- Tak, a kiedy przegrałam z Sjostrom o 0,06, to niektórzy mnie pytali, ile to jest. To tyle co paznokieć. Albo pół paznokcia. Dużo jeszcze możemy poprawić. I poprawimy, żeby to się już nie zdarzyło.
- Od roku idzie mi super, na dystansie 50 metrów robię bardzo duży progres. Rok temu w Las Vegas na koniec sezonu pobiłam rekord Polski wynikiem 23,88 s. Czyli w roku 2020 poprawiłam się o 0,58 s. Ponad pół sekundy na 50 metrów to jest przepaść.
- W trakcie pandemii pracowałam na niesamowitych obrotach.
- Nie. Za to mentalnie byłam absolutnie całkowicie gotowa. Wszystko poświęciłam. Startu ligi ISL nie mogłam się doczekać, bo na treningach pływałam takie czasy, które by mi dawały miejsca w pierwszej trójce każdych zawodów. A wiadomo, że na zawodach, z adrenaliną, popłynie się jeszcze szybciej. Wiedziałam, że będzie świetnie. I tak jest. Teraz, stając na słupku, wiem, że mam nad wszystkim kontrolę.
- Zamykano. Przez jakiś czas pływałam na sucho.
Skupiłam się na mięśniach, których używam w pływaniu. Pracowałam tylko nad tymi partiami mięśniowymi, które mi pomagają w wodzie, a jedyną moją odskocznią była wspinaczka. Jeździliśmy z mężem w góry, znaleźliśmy świetny sposób na wspólne spędzanie czasu.
- Ze trzy tygodnie byłam bez basenu i w końcu udało mi się zdobyć dostęp do domowego basenu. Znajomi z Vegas udostępnili mi swój 20-metrowy basen.
Nie miałam tylko przy sobie trenera, bo nie mogłam przyprowadzać do znajomych kolejnej osoby. Wystarczy, że mi pozwolili przychodzić. Z trenerem byłam więc w kontakcie przez różne komunikatory. A w dniu, w którym ogłoszono, że igrzyska zostaną przełożone na 2021 roku, poczułam, że mam jeszcze większą szansę, żeby jechać do Tokio po coś wielkiego. Na igrzyskach byłam już trzy razy, więc na czwarte chcę jechać wreszcie po coś. Po to wróciłam do pływania. Mogłam się dalej rozwijać zawodowo w zupełnie innym kierunku.
- Pracowałam w przychodni badań klinicznych. W psychiatrii. To kierunek pokrewny do psychologii, którą skończyłam. Pozasportową pasję zostawiłam, bo mocno czułam, że mam jeszcze szansę zrobić coś w pływaniu. Nie pogodziłabym się z tym, że nie spróbowałam jej wykorzystać. Babcia mi zawsze powtarzała, że nie wolno zakopywać talentów, które się dostało. Chcę je pomnożyć.
- Tak, zdecydowanie jest tu zależność. Studia mnie zmieniły, nabrałam przekonania, że mogę walczyć o wielkie rzeczy, a nie o minimum. Chcę przejść do historii, być w pełni zadowoloną z kariery. Studia otworzyły mi umysł. Uświadomiły jedną bardzo ważną rzecz - że rację ma i ten, kto mówi "nie mogę", i ten, kto mówi "mogę". Ja mogę, ja nie mam nic do stracenia. Walczę tylko ze sobą. O to, żebym była zadowolona. I będę. Mam wspaniałą rodzinę, ona mnie wspiera i wiem, że będzie wspierać niezależnie od tego, jaki będzie rezultat w Tokio. Czyli tak czy inaczej już wygrałam.
- On w 25 procentach jest Polakiem, bo jego pradziadek był Polakiem. Poznaliśmy się w Stanach, na studiach, na USC, czyli na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Stamtąd wywodzi się mnóstwo gwiazd pływania: Rebecca Soni [trzykrotna mistrzyni olimpijska], Władimir Morozow [multimedalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata], a przez sezon 2016 miałam okazję trenować u słynnego szkoleniowca Dave'a Salo razem z Anthonym Ervinem [trzykrotny mistrz olimpijski, w tym dwukrotny na 50 m stylem dowolnym].
- Tak, zdecydowanie przejęłam od nich ten sposób myślenia. Ciągle się uśmiecham, wierzę, że mogę być najlepsza. Mieszkam tam już parę ładnych lat, od 2012 roku. Jeszcze w 2016 roku, pływając z Ervinem na jednym torze, byłam w niego wpatrzona, mniej wiedziałam, nie rozumiałam, co on robi, jaki ma sposób myślenia w treningu. Pytałam go o gotową odpowiedź co mam robić. Teraz ludzie ode mnie zaczynają oczekiwać gotowego przepisu na sukces. A nie da się go komuś dać. Trzeba otworzyć umysł. Na wiedzę i na wiarę w swoje możliwości.
- To na pewno też, ale przede wszystkim ta długa przerwa, od września 2016 do lutego 2018 roku, sprawiła, że uświadomiłam sobie, dla kogo powinnam pływać. Jako młodsza zawodniczka ciągle chciałam zrobić coś dla trenera i szłam z sezonu na sezon, nie widząc jakiegoś większego planu, konkretnego celu. Po przerwie czułam, że wracam z jedną, bardzo mocną myślą. Brzmiała: "Hej, ciesz się tym pływaniem!". Mam ostatnią szansę, żeby pokazać się na arenie światowej. Okej, na 50 metrów można pływać nawet do 40. roku życia i mogę być na wysokim poziomie.
- Ha, ha, chętnie! Ale, patrząc realistycznie, w marcu skończę 29 lat i to jest czas, żeby cieszyć już z każdego dnia treningu i wykorzystywać każdą możliwość rozwijania się. Nawet ta pandemia mi pomaga. Bo uświadamia, jak świetnie jest móc pływać. Kiedy nam baseny zamknięto, to wszyscy zrozumieliśmy, jak bardzo nam ich brakuje.
- Przez trzy miesiące: marzec, kwiecień i maj. To była długa przerwa od normalności. Ale czasami dobrze popracować inaczej, skupić się na rzeczach, których normalnie można nawet nie zauważyć. Skupiłam się wtedy na treningu mentalnym, ćwiczyłam jogę, nauczyłam się kontrolować swoje emocje. My wszyscy trenujemy na niesamowitych obrotach i to kosztuje. A jak ktoś sobie nie radzi z emocjami, to traci.
- Tak. Nikogo się nie boję. Wiem, że mogę płynąć z rekordzistką świata i dam jej radę, że Sarah Sjostrom choć mnie wyprzedziła, to już jest w moim zasięgu, a ja wiem, że jeszcze nie odkryłam wszystkich kart. Kiedy przyjdą starty na długim basenie, to moje nazwisko na pewno będzie wysoko, i wszyscy to wiedzą. Bo na basenie 50-metrowym czuję się jeszcze lepiej. Tylko proszę nie pytać jak sobie poradzę z krytyką, jeśli nie zdobędę medalu w Tokio.
- No dokładnie! Ale już takie pytanie dostałam od innego dziennikarza. To dlatego często sportowcy boją się mówić o swoich celach. Ja się nie boję. Ale tego mnie nauczył mąż. Przez długi czas jak tylko słyszał ode mnie cokolwiek negatywnego, to mówił, że od razu jestem przegrana i on ze mną nie rozmawia.
- Tak. Widział, jak się przez lata męczę, jak trudną drogę przechodzę. I chociaż nie osiągałam wielkich sukcesów, nie zdobywałam medali, to zawsze mnie wspierał, był bardzo wyrozumiały. A gdy po dwuletniej przerwie postanowiłam wrócić i jeszcze mocniej pracować, jeszcze większy ból znosić, to dał mi jeszcze więcej wsparcia. Kiedyś przychodził na uczelniane zawody, pojechał na igrzyska do Rio i zawsze tak mi kibicował, że wręcz zakochiwali się w nim wszyscy moi trenerzy. Bo widzieli, że ma na mnie świetny wpływ. Jeśli będzie taka możliwość, to do Tokio na pewno też pojedzie i doda mi jeszcze więcej wiary w to, że jestem najlepsza. Głównie dzięki niemu udało mi się nasiąknąć tą pozytywną, amerykańską energią.
- Oczywiście: Otylia Jędrzejczak w 2004 roku.
- Marzy mi się i złoto igrzysk, i rekord świata. Dołączyć do Otylii to by było coś. I dam z siebie nie 100, a 200 procent, żeby to zrobić.