Pływanie tonie na rok przed Tokio 2020. Paweł Słomiński: Były kłótnie, będą kary. Zbyt wielu jest czarodziejów

- Jestem przekonany, że m.in. przez doping u rywali polscy pływacy nie osiągają sukcesów - mówi Paweł Słomiński, szef, Polskiego Związku Pływackiego, po pierwszych od lat mistrzostwach świata, z których wróciliśmy bez medalu. Trener Radosława Kawęckiego, a w przeszłości Otylii Jędrzejczak i Pawła Korzeniowskiego przyznaje, że powodów jest dużo więcej niż nieuczciwość dopingowiczów, na którą przyzwala Światowa Federacja Pływacka.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Dopingowicz Yang Sun wygrywający i wrzeszczący na rywali, którzy nie chcieli stanąć z nim na podium - to chyba obrazek podsumowujący ostatnie pływackie mistrzostwa świata przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio? Dlaczego Światowa Federacja Pływackiej robi swojej dyscyplinie taką antyreklamę?

Paweł Słomiński: Niestety, trudno się nie denerwować tym, jak FINA traktuje doping. Sun kilka lat temu byl zawieszony, ale wrócił i z tego, co słyszałem, jest rzadko kontrolowany. Korzysta z tego, że kontrolerom trudno wjechać do Chin, bo muszą mieć wizy, wyjaśnić powody wizyty, zapowiedzieć się z dużym wyprzedzeniem. A nawet jak już dotrą, to okazuje się, że Sun może ich nie wpuścić czy w końcu zniszczyć próbki krwi, które od niego pobrali. Nie dziwię się nerwom, jakie Sun wzbudza. Obserwowałem go z bliska, głównie ze względów szkoleniowych, bo cały czas jestem trenerem, mimo że pełnię funkcję prezesa Związku. Facet wychodzi z basenu, rzuca czepek i okulary, niczym się nie przejmuje, wszystko za niego robi sztab ludzi. Cały ten sztab, z australijskim trenerem na czele, świetnym, prowadzącym kiedyś do sukcesów Granta Hacketta [trzykrotny mistrz olimpijski] chodzi po pływalni jakby ten teren należał do Suna. Jasne, on jest gwiazdą, a gwiazdy mają swoje prawa. Ale nie dziwię się, że zachowanie jego i jego świty denerwuje innych. Zwłaszcza Australijczycy się złościli. Były kłótnie i teraz pewnie będą kary dla protestujących.

FINA będzie karała pływaków za to, że nie podoba im się dopingowa aura wokół jakiegoś zawodnika?

- Niestety, FINA nie chce pójść tą drogą, którą poszło IAAF [Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych]. Światowym pływaniem rządzą ludzie z krajów, które sportowo się nie liczą. Byłem na dwóch kongresach FINA i już wiem, że to zdecydowanie nie mój świat. Obecność ludzi znających się na pływaniu jest tam tolerowana, bo musi być, ale prezes z Urugwaju dobrał sobie do rządzenia działaczy z innych państw bez pływaków w szerokiej światowej czołówce. I realizowane są jakieś dziwne interesy. Kibice pamiętają, że po latach dopingowych wpadek federacja lekkoatletyczna w końcu zaczęła nakładać drakońskie kary. Zwłaszcza na tych, którzy mieli systemowo, państwowo zorganizowany program niedozwolonego wspomagania. Dlatego w ostatnich latach w międzynarodowych imprezach nie startuje choćby większość rosyjskich lekkoatletów.

A nasi zawodnicy, jak Paweł Fajdek czy Marcin Lewandowski, mówią wprost, komu i dlaczego nie będą podawali ręki.

- Nasi zawodnicy na walce z dopingiem korzystają. Absolutnie niczego sportowo im nie odbieram, nie twierdzę, że nie odnosiliby sukcesów, gdyby IAAF nie zmieniła swojej polityki wobec dopingowiczów. Widzę, że przede wszystkim cały czas poprawiają swój poziom, biją rekordy życiowe. Ale zazdroszczę lekkoatletom i jestem przekonany, że m.in. przez doping u rywali polscy pływacy nie osiągają sukcesów.

Rozumiem, ale uważam, że inaczej musimy oceniać mistrzostwa świata, z których wracamy nie tylko bez medalu, ale z zaledwie jednym rekordem życiowym. Przecież trener Robert Brus mówił przed wyjazdem do Gwangju, że minimum 75 procent startów naszych pływaków ma się skończyć "życiówkami".

- Tak, brak walki z dopingiem to tylko jeden z powodów naszych problemów. Ale z oceną startu kadry wstrzymam się do czasu uzyskania raportu od trenera Brusa.

Nie przyzna pan od razu, że było źle i że w kontekście przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio trudno mieć nadzieję na jakikolwiek medal?

- Jestem trenerem, który doskonale pamięta mistrzostwa świata, na których zdobywaliśmy po cztery medale i mieliśmy mnóstwo finałów. Dlatego muszę krytycznie oceniać to, co się dzieje teraz. Ale źle się dzieje z bardzo wielu powodów i jako prezes muszę o tych uwarunkowaniach pamiętać.

Alicja Tchórz, bodaj najostrzejsza krytyczka poczynań kierowanego przez pana związku, stwierdziła jakiś czas temu na Facebooku, że pan ciągle żyje sukcesami Otylii Jędrzejczak. Tymczasem minęło już 15 lat, świat poszedł do przodu, a pan nie chce tego zauważyć. Rzeczywiście chce pan pracować starymi metodami?

- Oczywiście używamy nowych rzeczy, jeśli chodzi o środki i metody treningowe, o urządzenia, z których można korzystać. Ale powiem tak: jeśli chodzi o podejście do pracy, to jestem zwolennikiem tego, co się sprawdzało. I proszę zauważyć, że moi zawodnicy, a więc Radosław Kawęcki, Wojciech Wojdak czy Zuzanna Herasimowicz, osiągnęli w Korei swoje najlepsze wyniki w tym sezonie. Czyli przygotowywani byli tak, że w głównej imprezie mieli najwyższą formę. Tymczasem coraz częściej pływacy trenowani w „nowy sposób” osiągają w głównych startach sezonu wyniki takie, jak w okresie przygotowawczym. Niestety, dzisiaj wielu zawodników pracuje tak, żeby cały czas startować i zarobić parę groszy. Kiedyś Otylia Jędrzejczak czy Paweł Korzeniowski parę groszy próbowali zarobić, będąc w ciężkim treningu. A byli w nim po to, żeby zbudować formę na główną imprezę i zdobyć medale dla naszego kraju.

Uważa pan, że naszym współczesnym pływakom brakuje wiary w siebie, że nie widzą wielkich szans na mistrzostwach świata i się rozdrabniają?

- Nie chcę wchodzić w oceny poszczególnych pływaków, ale na pewno świat się zmienił i zbyt wielu jest różnych czarodziejów, którzy obiecują nie wiadomo co. A młodzi ludzie im wierzą. Wystarczy, że przyjedzie zagraniczny trener, który stanie na słupku i powie trzy słowa, a już jest traktowany jak wyrocznia. Tymczasem nikt nie pyta, jak to zrobił Mirosława Drozda, który przecież doprowadził do złotych medali mistrzostw świata Mateusza Sawrymowicza i Przemysława Stańczyka. Nikt nie pyta Jacka Miciula, który wychował na światowej klasy pływaka Radka Kawęckiego. U nas bardzo łatwo się przekreśla ludzi, mówiąc, że są z dawnych czasów. Takie rzeczy niektórzy mówią nawet o Otylii Jędrzejczak i o Pawle Korzeniowskim. To jest brak szacunku. Przecież ze swoimi rekordowymi wynikami, powtarzanymi zresztą wielokrotnie, Otylia i Paweł nawet dzisiaj pływaliby w finałach mistrzostw świata, a pewnie gdyby teraz byli prowadzeni z wykorzystaniem różnych rzeczy, których wtedy nie było, to też zdobywaliby medale.

Piętnaście lat w pływaniu to epoka. Dlaczego dla nas ta nowa jest tak zła w porównaniu z tamtą, w której gwiazdą była Otylia?

- Po drodze potraciliśmy mnóstwo talentów przez błędy szkoleniowe. Straciliśmy też bardzo dużo pieniędzy, jeśli chodzi o finansowanie z ministerstwa sportu.

Nie macie dużych dotacji, bo nie zdobywacie medali na igrzyskach, to chyba zrozumiałe?

- Po igrzyskach w Rio finansowanie zmniejszono nam o połowę, a tak być nie powinno, bo pod uwagę bierze się również wyniki z innych imprez mistrzowskich, a my ze wszystkich mistrzostw Europy i świata aż do teraz wracaliśmy z medalami. Za Rio nas ukarano. Nie tylko za brak medalu.

Również za sprawy pozasportowe?

- Tak, ale o nich nie chcę opowiadać.

Po co pojedziecie do Tokio, tylko po naukę?

- Nie mogę powiedzieć, że na pewno nie po medal, ale dzisiaj rzeczywiście trudno typować kogoś do podium. Na MŚ w Korei tylko troje naszych pływaków wywalczyło indywidualne kwalifikacje olimpijskie, ale cieszy mnie, że zdobyło je aż pięć sztafet.

Tylko czy którakolwiek z nich ma szanse chociaż na olimpijski finał?

- Najważniejsze, że młodzi pływacy widzą szansę wyjazdu na igrzyska. Będzie rywalizacja o miejsca w tych sztafetach. To najprostsza droga do podnoszenia poziomu. Młodych pływaków mamy, niech się rozwijają.

Ale nie widzi pan u nas takich talentów, jak 14-letnia Benedetta Pilato z Włoch, która w Gwangju została wicemistrzynią świata na 50 m stylem klasycznym albo jak 19-letni Węgier Kristof Milak, który na 200 m delfinem o prawie sekundę pobił rekord świata Michaela Phelpsa?

- Dziękuję bardzo za to pytanie. Po pierwsze: jeszcze bardziej od rezultatów z Gwanju martwią mnie wyniki tegorocznych mistrzostw Europy juniorów. Z nich po raz pierwszy od 1986 roku Polska wróciła bez medalu. A trzon kadry stanowią zawodnicy z klubu, który wyznaje nową filozofię pływania. Czy to nie jest znamienne? Po drugie: Pilato jest z Włoch, a włoski sport od dawna jest znany jako ten, który mocno współpracuje z różnymi laboratoriami i korzysta ze wspomagania. Nie mówię, że dziewczyna jest na dopingu, ale bardzo możliwe, że korzysta z takich środków, które są dozwolone, a których my nie mamy. Może jest jakieś nowe meldonium i bogatsi je mają.

Na co jeszcze wam brakuje pieniędzy?

- Mamy walczyć ze światową czołówką, ale idziemy w stronę rywalizowania z nią tylko na zawodach mistrzowskich, o medale. Nasz pływak ma możliwość wyjechania na dwa zagraniczne zgrupowania w roku i na jeden-dwa starty inne niż mistrzostwa świata czy Europy. Dużo więcej od naszych seniorów jeżdżą juniorzy z Rosji, Szwecji, Węgier, Włoch czy Wielkiej Brytanii. Jak nasi pływacy mają nabrać pewności siebie? Jak mają się utwierdzić w przekonaniu, że mogą rywalizować z najlepszymi na świecie?

Dlaczego nie wspiera was żadna spółka skarbu państwa? Ministerstwo sportu sprowadzało je do poszczególnych związków, a dla was takiego sponsora zabrakło?

- Podejrzewam, że stało się tak dlatego, że pracowałem w resorcie sportu, kiedy ministrem był człowiek z innej opcji politycznej. A przecież ja z polityką zupełnie nie jestem związany, z żadną opcją.

Sami nie macie szans znaleźć dużego sponsora, bo pływanie nie ma wyników?

- Niestety, tak to wygląda. Na razie z zazdrością patrzymy na rywali. Taka federacja ze Szwecji ma budżet cztery razy większy od nas, a jest mała. Ale oczywiście oni opierają się głównie na gwieździe, Sarze Sjoestroem.

Pewnie jeszcze większym budżetem dysponują Węgrzy, którzy w wodzie i na wodzie żyją i pływanie jest jednym z ich sportów narodowych?

- Węgrzy nie chcieli się podzielić informacją o swoich finansach, ale w 2015 roku byłem w Gyor na ich krajowych mistrzostwach i zobaczyłem, że zupełnie inaczej organizują swoje pływanie. W zawodach  wystartowało 270 zawodników. U nas startuje 700. Ich kraj jest mały, nie mają takiej liczby pływaków jak my, ale mają jakość. W Polsce na mistrzostwach startuje wszystko, co się rusza, tam tylko elita. Świetnie pracują tam trenerzy, którzy od lat realizują sprawdzone i potwierdzone wynikami metody szkoleniowe. Dzięki temu ciągle są nowi mistrzowie. Znamienne są słowa Milaka, który przed swoim rekordowym wyścigiem w Gwangju w jednym z wywiadów rozważał odejście od pływania konkurencji 200 m motylkiem ze względu na ciężkie i żmudne treningi. Jak widać one jednak przyniosły efekt. Takie jest pływanie na światowym poziomie. Nie znosi kombinowania i dróg na skróty.

Trudno Węgrom nie zazdrościć, widząc, jak na zakończonych właśnie mistrzostwach złota zdobywali 30-letnia Katinka Hosszu i 19-letni Milak.

- Hosszu już nie prezentowała tak wysokiej dyspozycji jak kilka sezonów temu, ósme miejsce na 200 m grzbietem to dla niej naprawdę słaby wynik. Ale jej przykład pokazuje, że nieludzkie traktowanie przez trenera można wytrzymywać nawet przez kilka lat, ale nie wiecznie. Widziałem, jak bardzo eksploatował ją jej trener i zarazem mąż. I jak źle ją traktował. W końcu przyszło rozstanie, nie tylko sportowe, ale też rozwód.

To było za dużo nawet dla pana, trenera mającego zadatki na kata?

- To prawda, że w pewnym momencie Otylia Jędrzejczak i Paweł Korzeniowski odeszli, bo uznali, że za dużo od nich wymagam. Popsuły się nasze relacje. Ale ja nie zapominam, że sportowiec to człowiek, a nie maszyna. Może Radek Kawęcki miałby teraz medal, a nie czwarte miejsce, gdybym jeszcze bardziej go dociskał? Ale znamy się, ufamy sobie i wiem, ile mogę. Dla mnie cenniejsze od wyniku jest to, że on mówi do mnie "tatuś". To jest dla mnie naprawdę ważniejsze niż wyniki, które wierzę, że jeszcze zrobimy. Teraz w Korei pierwszy raz od igrzysk w Rio Radek poradził sobie z przejściem eliminacji, co było dla niego problemem emocjonalnym. I znów przypomniał sobie, że w ostatnich latach jest jedynym polskim pływakiem, który walczy o medale.

Wróćmy na Węgry, bo dobrze byłoby zrozumieć, dlaczego kilkanaście lat temu pływaliśmy na podobnym poziomie, a teraz tak bardzo odstajemy.

- Tam jest pomysł na finansowanie sportu, a u nas stosuje się inne rozwiązania.

Mówi pan o strategicznych dyscyplinach olimpijskich, które Węgrzy wyodrębnili i na ich rozwój przeznaczają duże pieniądze?

- Tak, jest ich kilka, to m.in. pływanie, kajakarstwo i szermierka. Te narodowe sporty finansowo wspierane są przez państwo poprzez odpisy z podatku CIT. Dzięki temu federacje mają jeszcze większe pieniądze do dyspozycji i możliwości organizacyjne. Pracując w ministerstwie sportu proponowałem wprowadzenie podobnych rozwiązań, ale bezskutecznie. Dlatego takie związki jak mój ciągle borykają się z problemem jak zorganizować szkolenie najzdolniejszym zawodnikom.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.