Alicja Tchórz: Ale czego?
- Napisałam prawdę i nie mam czego żałować. Jestem trochę wybuchowa, ale wszystko potoczyło się w miarę pozytywnie.
- Słowa dezaprobaty ze strony związku, wylądowałam na dywaniku u trenera kadrowego, miałam też rozmowę z prezesem. Usłyszałam: "Coś ty narobiła?!". Odebrali to jako atak na nich, a nie tak miało być.
- Mówiłam to, co uważałam za słuszne: że musimy się pokazywać i walczyć o swoje. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, ile poświęcenia, godzin, potu wymaga zaangażowanie się w sport i jak się nas wynagradza. Jestem świadoma, że działacze dostali po głowie, ale też był to chyba bodziec do zmian. Pokazałam, że moje działanie jest odbierane pozytywnie, chcę coś zrobić dla polskiego pływania. Nie wiem, czy to efekt wpisu, ale na MP w Lublinie było więcej reklam wokół basenu i więcej konkurencji sponsorowanych. O to walczę i chcę, żeby to było normą, a nie świętem. Teraz trener i prezes są już bardziej ze mną niż przeciw mnie. Wzrosło też zainteresowanie, dziennikarze pytają o następne zawody.
- Zdecydowana większość komentarzy była pozytywna. Odezwało się do mnie wielu sportowców, np. dwukrotny olimpijczyk, wioślarz Piotr Hojka, ale też kolarze, rugbiści, triatloniści, lekkoatleci. Mówili, że borykają się z tymi samymi problemami, i jeśli tylko będzie potrzeba, to mnie wesprą.
- Piękne słowa, tak wybitna zawodniczka wstawiła się za mną i zaczęła tłumaczyć ludziom, o co mi właściwie chodziło. Dziękuję bardzo za wsparcie, bo jak zobaczyłam ten wpis, poczułam się zdecydowanie pewniej. Mam silną osobowość, wspiera mnie rodzina, ale miałam chwile zwątpienia, takie: "Jezu, co to się narobiło".
- Irytowały mnie takie głosy, ale nie wdawałam się w dyskusje.
- Zdecydowanie tak. Jeżeli nie będziemy mówili, że coś nam się nie podoba, to będzie na to takie ciche pozwolenie, akceptacja. Walczę o prostą sprawę - żeby zamiast kolejnego odcinka serialu paradokumentalnego "Dlaczego ja" albo "Szpital" w telewizji wyemitowali zawody sportowe, niekoniecznie pływackie. To przykre, że o sukcesach innych zawodników dowiaduję się, będąc na plebiscycie "Gazety Wrocławskiej". A nie zamykam się tylko na pływaniu, zawsze kibicuję Polakom. Chciałabym, żeby to było w mojej domowej telewizji, w internecie. Startowanie z orzełkiem na piersi to dla mnie zaszczyt i chciałabym, żeby te pozytywne i negatywne emocje ludzie przeżywali razem ze mną.
- Zamieszanie po wpisie odblokowało mnie trochę psychicznie, bo myślałam o czymś innym, nie tylko o pływaniu. Jeszcze bardziej chciałam udowodnić wszystkim, że jestem coś warta. To była trampolina do tego wszystkiego. Pokazałam w końcu, że potrafię.
- Przede wszystkim rekordy życiowe, a jak będę je bić, to będą atrakcyjne miejsca, bo to są aktualne rekordy Polski. Ale najpierw muszę wyzdrowieć i nadrobić stracone treningi. Miałam anginę, potem zapalenie jamy ustnej.
- Oczywiście. Marzy mi się medal, jakby się nie marzyło, toby się nie miało motywacji do pracy. Rywalki nie śpią i pewnie nie chorują, ale udowodniłam sobie ostatnio, że mogę rywalizować z najlepszymi.
- Wybrałam plan opracowany i proponowany przez związek, ponieważ obfituje w wiele zgrupowań na 50-metrowej pływalni, do której nie mam dostępu na co dzień, gdy trenuję w MKS-ie Juvenia Wrocław. Klub istnieje 70 lat, ale nie ma własnych obiektów i musi je wynajmować odpłatnie.
- Głównie ze stypendiów: uczelnianego, ministerialnego, marszałkowskiego i miejskiego. Bardzo pomagają mi również rodzice.
- Trochę więcej. Nie są to kosmiczne kwoty, ale jako oszczędna Wielkopolanka daję sobie radę. Na dodatek takie rzeczy jak odżywki w większości zabezpieczają związek, klub, a od niedawna także pozyskani sponsorzy. Grupa Astra Plus opłaciła wyjazd na MP - transport, noclegi. Do tego zaczynamy współpracę sprzętową z firmą Head.
- Tak, zarządzanie i inżynierię produkcji na Uniwersytecie Ekonomicznym. Tytuł inżyniera obroniłam w zeszłym roku, w pracy dyplomowej opisałam strukturę działania Juvenii jako firmy. Teraz jestem na studiach magisterskich, radzę sobie, choć lekko nie jest. Zawsze chciałam udowodnić, że da się skończyć studia i trenować. Powoli się udaje.
- Wzięłam, ale z możliwością zaliczeń. Połowę przedmiotów zaliczę w przyszłym roku, bo inaczej musiałabym się bronić już w czerwcu. To by było już ponad moje siły i jak rok odczekam, to nic nie stracę, bo i tak rok wcześniej poszłam do szkoły. A nie chciałam tak całkiem rezygnować, żeby ten mózg czasem sobie odpoczął i pomyślał o czymś innym.
- Mamy taki model treningu, że dużo pływamy stylem zmiennym. Odpowiada mi to, bo nie jest nudno. Jak mam przez pięć kilometrów płynąć kraulem, trafia mnie szlag. No i przez to, że trenuję różne style, później mogę też startować nie tylko w grzbietowym. Ale w roku olimpijskim przygotowuję się do konkretnych dystansów właśnie grzbietem.
- Po zakończeniu kariery przez Otylię Jędrzejczak nastała dominacja mężczyzn, bo oni cały czas mieli wewnętrzną rywalizację. U kobiet była zdecydowanie mniejsza, często po zdobyciu medalu MP trochę spoczywałyśmy na laurach zadowolone, że jesteśmy najlepsze w kraju. Odkąd poziom kobiecego pływania się podniósł i o medal trzeba walczyć, od razu pokazujemy, że można rywalizować międzynarodowo.
- Coś takiego. W pływaniu kobiecym jest parę dystansów, na których - nie chcę użyć słowa "łatwo", bo to źle zabrzmi, ale w porównaniu z mężczyznami - dużo prościej zdobyć medal MP. U mężczyzn często pierwsza piątka mieści się w sekundzie, więc rywalizacja jest dużo większa.
Wozniacki, Vonn i Rousey mają na sobie tylko farbki! [SPORTS ILLUSTRATED]