Do oferty Juventusu wiele się sprowadza - przejście do klubu seryjnie zdobywającego mistrzostwa Włoch, gra u boku Cristiano Ronaldo, za 5 milionów euro netto rocznie, była perspektywą realną. Juventus chciał Arkadiusza Milika, a Milik chciał do Juventusu i poinformował Napoli, że nie przedłuży wygasającego w przyszłym roku kontraktu. Zagrał odważnie, o sprawie dowiedziały się media, pisały o tym codziennie. Na początku sierpnia zwolniony został największy orędownik Polaka i jego były trener - Maurizio Sarri. U nowego - Andrei Pirlo, Polak nie był już tak wysoko na liście życzeń, ale ciągle się na niej znajdował i Juventus wciąż był nim zainteresowany. Wydaje się, że Milik o tym pamiętał i kolejne oferty z innych klubów porównywał do tej. Co jasne - wypadały blado.
Z Napoli trudno się odchodzi. Po pierwsze, prezes Aurelio De Laurentis jest twardym negocjatorem, a już sprzedanie piłkarza do Juventusu - znienawidzonego w Neapolu, jeszcze bardziej transferze Gonzalo Higuaina - to dla niego policzek. Gdy wyszło, że Milik dogadał warunki swojej umowy, sprawa stała się publiczna, a prezes Napoli potraktował ją honorowo i podyktował zaporową w czasach koronawirusa cenę 40 milionów euro. Wiedział, że Juventus nie wyłoży aż tyle, skoro Milikowi już za rok wygasa kontrakt.
Rozgłos bardzo temu transferowi zaszkodził i wpłynął na kolejne ruchy na rynku: Juventus, wobec trudności w negocjacjach z Napoli, zaczął spoglądać w stronę Romy i Edina Dżeko. Roma przed puszczeniem Bośniaka chciała jednak zabezpieczyć tę pozycję Milikiem. A ten przeciągał, odkładał, nie potwierdzał. I transfer przepadł. Tu kolejny dowód na to, że z Napoli trudno odejść - we Włoszech są tylko dwa kluby lepsze: Juventus i Inter. Z pierwszym Milikowi nie wyszło, drugi go nie chciał. Roma nie była dla Polaka tak atrakcyjna. Podobnie było z klubami z Niemiec - Milik czuł, że wykonałby krok w tył albo straciłby finansowo. W Anglii - zainteresowane były nim Everton i Tottenham - byłby tylko zmiennikiem. Wolał zostać w Napoli i zimą, gdy jego pozycja negocjacyjna będzie lepsza, spróbować odejść do mocniejszego klubu.
W tle tej historii pozostają jeszcze oczekiwania finansowe Napoli wobec Milika. Jego agent musiałby się zrzec części prowizji, jaką Napoli powinno mu jeszcze zapłacić w związku z transferem z Ajaksu, sam Milik natomiast powinien zrezygnować z pensji za sierpień i wrzesień oraz zapłacić karę 95 tys. euro, którą klub nałożył na niego i kilku innych piłkarzy w listopadzie 2019 roku za niestawienie się na karnym zgrupowaniu.
Arkadiusza Milika czeka więc kilka miesięcy bez gry. Aurelio De Laurentis nie pozwoli, by pojawił się na boisku, a trener Gennaro Gattuso nawet nie bardzo będzie miał powód, by go wpuszczać. Napoli znakomicie obsadziło pozycję napastnika. Wydało 70 milionów euro na Victora Osimhena, sprowadziło Andreę Petagnę, przedłużyło kontrakt z Driesem Mertensem, a w kadrze wciąż ma jeszcze doświadczonego Fernando Llorente.
Decyzja Milika o pozostaniu w Napoli i świadomej rezygnacji z gry pewnie dziwiłaby mniej, gdyby nie przeniesione na przyszły rok Euro. Siedząc na trybunach trudno mu będzie dobrze przygotować się do turnieju. Inni zawodnicy w tym czasie szukają wypożyczeń, gotowi są pójść na ustępstwa finansowe, byle znaleźć klub, w którym będą regularnie grać i budować formę na reprezentacyjny turniej. Milik wybrał inaczej. Najwyraźniej nie chciał podporządkowywać swojej kariery kadrze, w której i tak odgrywa już mniej znaczącą rolę niż za selekcjonera Adama Nawałki.
Inna sprawa, jak Napoli potrafi potraktować zawodników, których nie chce mieć w klubie, a na których jest skazana. Opowiedział o tym w "The Times" Jonathan de Guzman, który grał w Napoli od 2014 do 2017 roku.
Jego sytuacja była nieco inna - codziennie bolał go brzuch, ale klubowy lekarz nie potrafił postawić właściwej diagnozy, bagatelizował jego problemy i polecił jedynie zmienić dietę. De Guzman wciąż nie mógł jednak grać ani trenować na właściwych obrotach. Ból kazał mu odpuszczać. Trenerom oczywiście się to nie podobało, lekarz długo rozkładał ręce, ale w końcu stwierdził, że to problem psychiczny. W Napoli uznali, że de Guzman symuluje i trzeba się go pozbyć. Chcieli go wypożyczyć, ale on powtarzał, że nie odejdzie, bo i tak nie będzie w stanie odpowiednio trenować. Klub naciskał, on się wzbraniał. Napoli zabroniło mu konsultacji medycznych poza klubem. Mieli go po dziurki w nosie. Dyrektor sportowy Cristiano Giuntoli spoliczkował go podczas jednej rozmów. Holender został odsunięty od zespołu - mógł tylko biegać dookoła boiska, a gdy pierwszy zespół wychodził na trening, musiał wracać do szatni. Zero kontaktu z kolegami. Mobbing i zastraszanie.
Holender nie wytrzymał, wyleciał do swojego kraju i wbrew zakazowi skonsultował się ze specjalistą od kontuzji pachwin. Już na pierwszej wizycie usłyszał trafną diagnozę - przepuklina sportowa. Wystarczył prosty zabieg i ból zniknął. De Guzman odbudował się na wypożyczeniach w Carpi i Chievo, a później na stałe odszedł do Eintrachtu Frankfurt.
Nie sposób powiedzieć, co spotka Milika po powrocie do Neapolu, czy będzie traktowany podobnie jak Holender, ale po wielomiesięcznym przeciąganiu liny, na pewno nikt nie rozwinie przed nim czerwonego dywanu. Polski napastnik wiedział jednak, na co się decyduje, więc pozostaje mu uzbroić się w cierpliwość i czekać do zimy.