Kto zawalił transfer de Gei?

Dwa największe kluby świata ośmieszone, dwóch świetnych bramkarzy - potężnie sfrustrowanych. Kto zawalił sprawę transferu Davida de Gei do Realu, tłumaczy Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Najkrócej mówiąc: wina leży po wszystkich stronach, i nie chodzi o to, która wcześniej zarejestrowała stosowne dokumenty w FIFA (na czym skupia się dzisiejsze oświadczenie Realu Madryt) albo w jakim formacie pliku zostały dostarczone. O tym, że hiszpański bramkarz chciałby wrócić do ojczyzny, mówiło się od wielu miesięcy, od wielu miesięcy spekulowano również nad znalezieniem przez Manchester United godnego następcy - dyskutowano np. o Hugo Llorisie z Tottenhamu, potem na Old Trafford pojawił się Sergio Romero, a po tym, jak Argentyńczyk w pierwszych spotkaniach nie zachwycił - stanęło na wymianie i przejściu do Anglii Keylora Navasa. Nic nie stało na przeszkodzie, by Real złożył formalną ofertę nie 31 sierpnia rano, ale np. w czerwcu, gdy szykujący się do przeprowadzki David de Gea wystawiał na sprzedaż swój dom w Cheshire, na początku lipca, kiedy rozpoczął się okres przygotowawczy, albo podczas późniejszego tournée MU po Stanach Zjednoczonych, gdy stało się jasne, że chłopak ma "głowę gdzie indziej", a Iker Casillas stał się tymczasem zawodnikiem Porto. Nic nie stało również na przeszkodzie, by klub z Madrytu uczynił to w sierpniu, gdy Czerwone Diabły rozpoczęły już sezon, a de Gea oglądał mecze swojej drużyny z wysokości trybun. Zaiste, Real zrobił wszystko, co w jego mocy, by kupić de Geę - oprócz, bagatela, złożenia oferty wystarczająco wcześnie. Prezesowi Perezowi wydawało się, że ktoś tak potężny jak on zawsze zdąży? Uwierzył agentowi bramkarza, wszechpotężnemu Jorge Mendesowi, że tak czy inaczej sprawę uda się załatwić? O tym, że liczył na jakąś ekstra zniżkę przecież tu nie mówimy: raczej chodzi o pychę wielkorządcy, ujawniającą przy okazji, jak mało profesjonalny jest w gruncie rzeczy futbolowy biznes.

Inna sprawa, że Manchester United, po wczesnych zakupach Depaya, Schneiderlina, Schweinsteigera i Darmiana, w końcówce okienka transferowego również działał na rynku niezwykle chaotycznie: po tygodniach rojeń o Neymarze, Muellerze, Pedro czy Bale'u (to miał być ten właściwy łączony transfer z de Geą?) skończyło się na potężnie przepłaconym Martialu przy równoczesnym wypożyczeniu do Borussii Januzaja - piłkarza, który skądinąd w ostatnich meczach wychodził w pierwszym składzie. Jeśli wierzyć oświadczeniu Realu, na Old Trafford analizowano umowę transferową ponad osiem godzin, a porozumienie ze wspomnianym Navasem dopinano kilka minut przed północą... Naprawdę nie było innych możliwości zabezpieczenia się na wszelki wypadek, posiadania przysłowiowych planów A, B i C? Naprawdę nie można było pogodzić się z nieuniknionym i przystać na wcześniejsze rozpoczęcie formalnych rozmów (nie bądźmy dziećmi - nieformalne odbywały się choćby dzięki pośrednictwu Mendesa, mającego z oboma klubami mnóstwo wspólnych interesów)?

Niewątpliwie oba kluby toczyły przy okazji wizerunkowy bój: czyje będzie na wierzchu, kto okaże się zwycięzcą (bo zyskał upragnionego piłkarza, względnie bo kazał rywalowi czekać do ostatniej chwili i wycisnął z niego ogromną przecież, jak na zawodnika mającego rok do końca kontraktu, sumę). Przegrały oba - i oba mają teraz niezły pasztet z ponownym zintegrowaniem w drużynie piłkarzy, którzy siedzieli już na walizkach. Jeszcze jeden argument za tym, żeby transferowy cyrk zamykać przed rozpoczęciem sezonu w największych ligach Europy.

Zobacz wideo

De Gea nie przechodzi z MU do Realu, świat się śmieje [MEMY]

Kto bardziej zawinił w sprawie transferu de Gei?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.