Zresztą Niemcy tę kategorię zdominowali - wszak trener VfL Wolfsburg, 46-letni Ralf Kellermann, został najlepszym szkoleniowcem w piłce nożnej kobiet. Wszystko do siebie pasowało, bo zeszłoroczne sukcesy ich reprezentacji oraz drużyn klubowych można wprost odnieść do wprowadzonego na przełomie wieków systemu szkolenia. Niemiecka federacja sama wyłożyła miliony marek oraz euro, zmuszając do tego kluby dwóch czołowych lig oraz ściśle współpracując z rządem.
Pierwszy był "Program Promocji Talentów" stworzony przez Bertiego Vogtsa. Niemiecki związek piłki nożnej (DFB) zatrudnił 400 trenerów, podniósł standard w 120 ośrodkach w całym kraju. Później ten projekt ewoluował, pojawiło się więcej inspiracji z systemów szkolenia we Francji czy Holandii. Jednak podstawowe założenie było oczywiste - nie wolno skupiać się na samym szczycie piramidy, ale zamiast tego poprawiać podstawy, szkolenie oraz jego standardy na poziomie lokalnym.
- To wisienka na torcie, którym było mistrzostwo świata - cieszył się na wczorajszej gali Loew. - Wiem, że ta nagroda nie jest tylko dla mnie, ale również tych, którzy pomagali. To konsekwencja wieloletniej ciężkiej pracy. Chciałbym podziękować wszystkim niemieckim trenerom, którzy codziennie prowadzą zajęcia z młodymi piłkarzami - dodawał, zanim wspomniał o swoich zawodnikach, którzy przecież w Brazylii decydowali o wynikach. Ale pewnie oni sami wiedzą, że bez tej rewolucji nie byłoby ich sukcesów.
W Belgii nikt nie dysponował takimi pieniędzmi jak Niemcy, ale i tak zmieniono system szkolenia - po części jego efekty oglądaliśmy na mundialu. Wszystkie ich zespoły od poziomu dwunastolatków muszą grać w systemie 4-3-3. - On najlepiej rozwija indywidualne umiejętności - opisywał to w wydawnictwie "Kopalnia" Michel Sablon, emerytowany dyrektor sportowy belgijskiej federacji. - Wszyscy trenerzy wiedzą dokładnie, jakie są zadania dla każdego rocznika na koniec każdego sezonu, jakie indywidualne cechy są przypisane do każdej pozycji. Tu nie chodzi o pieniądze. To nie jest niemiecki przypadek. Ale mieliśmy pomysł, chęć i pracę - dodawał. Z kolei Bob Browaeys, były selekcjoner reprezentacji U-17, dodawał, że federacja zrobiła darmowe kursy dla trenerów i nagle z 200 chętnych osób zrobiło się ich dwa tysiące. Przekazaną im wiedzę oraz priorytety w szkoleniu młodzieży można było rozprowadzić na znacznie szerszą skalę.
- W 2010 roku wydaliśmy dokument pod nazwą "Gra Przyszłości", ale w tym samym momencie, w którym takie dzieło zostaje opublikowane, to staje się nieważne - zauważył ostatnio Dan Ashworth, dyrektor sportowy angielskiej federacji piłki nożnej. Dlatego w ostatnich miesiącach 2014 roku w ośrodku treningowym St. George's Park ogłoszono stworzenie "Angielskiego DNA". - Zawsze czuliśmy, że naszym zespołom brakuje tożsamości - opowiadał wtedy Ashworth. - To program rozwoju drużynowego, więc gdy piłkarze będą przechodzić przez kolejne kategorie wiekowe, będą otrzymywać spójne informacje o tym, jak gramy, jak trenujemy, jak się wspieramy. Nie trzymamy się jednego systemu, ale mamy priorytety i filozofię gry - tłumaczył.
Rozpoczęcie programu odbyło się na konferencji dla tysiąca trenerów z całego kraju i różnych poziomów, którym rozdano nośniki danych z planami treningowymi oraz całą filozofią. - Chcemy, by program był interaktywny. Będziemy go aktualizować, może dorzucając kilka rzeczy, precyzując dla danego piłkarza czy drużyny - dodawał Ashworth.
W Polsce wciąż czekamy na model szkolenia. Były tylko próby - opublikowany w 2012 roku podręcznik dla trenerów pt. "Piłka nożna jutra" jest raczej małym i ogólnym zbiorem wskazówek dotyczących prowadzenia zajęć z młodzieżą, ale bez konkretów odnoszących się do tego, jak i w jakim systemie miałby grać polski piłkarz przyszłości. Zresztą to była książka stworzona jeszcze przez ekipę poprzedniego prezesa, Grzegorza Laty, i przeszła bez echa.
Z kolei PZPN Zbigniewa Bońka zaczął od opublikowania w zeszłym roku opracowania o "Unifikacji organizacji szkolenia i systemu współzawodnictwa dzieci i młodzieży", ale na dzieło na miarę tego Niemców, Belgów czy Anglików wciąż czekamy. We wrześniu w związkowym magazynie "Polska Piłka" tematem zajął się Łukasz Wiśniowski, który starał się przekonać, że system szkolenia istnieje. Ale nie polega on wyłącznie na tym, by zaostrzyć wymagania licencyjne dotyczące np. liczby boisk czy drużyn młodzieżowych, nie jest też unifikacją rozgrywek, nie możemy za takowy uznać np. Akademii Młodych Orłów, projektu ambitnego, ale i kropli w morzu potrzeb. Zresztą to też obrazuje błędne podejście do tematu - zajmowanie się wyłącznie wyselekcjonowaną grupą w kilku rocznikach, a nie, jak w Niemczech, Belgii, Francji czy Anglii, podejście do tematu od podstaw, i to nie tylko przez organizację ogólnopolskich turniejów.
Kolejnym punktem są Wojewódzkie Ośrodki Szkolenia Sportowego Młodzieży (WOSSM), ale nie są one należycie kontrolowane, pomimo efektów (trenowali tam m.in. Karol Linetty, Grzegorz Krychowiak, Tomasz Kupisz czy Mateusz Możdżeń) nie ma spójnego systemu, w jakim prowadzeni są uzdolnieni gimnazjaliści. Podkreśla to sam Wiśniowski w swoim artykule. Dodatkowo niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego przedsięwzięcia. Przemysław Zych opisuje ten problem w styczniowym "Magazynie Boisko": - Być może WOSSM-y nie zasługują obecnie na większą uwagę związku, bo prezes Zbigniew Boniek nie jest zwolennikiem centralnego szkolenia w stylu francuskim - tłumaczy dziennikarz "Gazety Wyborczej".
- W naszej rzeczywistości wielokrotnie zdarza się, że ta inicjatywa działania jest oddolna - tłumaczył mi Marek Śledź, dyrektor Akademii Lecha Poznań, jednej z najprężniej działających w kraju, zwracając również uwagę na istotę szkolenia trenerów. - Wysyłamy ich do wszystkich ośrodków w Europie, które dobrze szkolą młodzież. Natomiast wciąż budujemy własne DNA, własną tożsamość szkoleniową. Mamy swój wciąż rozwijający się szkoleniowy ogródek i z chęcią dzielimy się naszymi doświadczeniami - dodaje, opierając się na przykładzie organizowanej od kilku lat "Lech Conference", na której wykłady dla kilkuset trenerów z całego kraju prowadzą eksperci z uznanych piłkarskich marek zagranicznych.
- Żeby [efekty - przyp. red.] jednak przyszły, trzeba od wszystkich ludzi, zajmujących się w Polsce szkoleniem młodzieży, dyscypliny - pisał Wiśniowski w swoim artykule. To prawda, ale jak sam zauważył później, same regionalne władze związku mają z tym olbrzymi problem, choćby przy organizacji kursów trenerskich. Wiele ośrodków ani ich nie reklamuje, ani nie szuka chętnych, przeprowadzając je albo z musu, albo wcale. Co z tego, że PZPN stworzył Szkołę Trenerów w Białej Podlaskiej, gdy w ciągu roku przeszło przez nią jedynie 60 trenerów, choć znacznie więcej uczestniczyło w krótszych konferencjach. To wciąż bardziej instytucja dla elit - "wybitnych byłych profesjonalnych piłkarzy", jak reklamuje jeden z kursów związek, czy tych, których stać na wyłożenie kilku tysięcy złotych za udział w zajęciach UEFA Elite Youth.
W swoim tekście Wiśniowski sygnalizował już we wrześniu, że nowy model gry jest w trakcie opracowywania. Od tamtej pory więcej informacji w temacie się nie ukazało, choć jedną z osób, która jest w składzie przygotowującej rewolucję szkoleniową, jest Marcin Dorna, trener reprezentacji do lat 21. - Nie chcę powiedzieć, że to zasługa wyłącznie PZPN, bo coraz lepiej szkolą kluby, mamy też coraz bardziej świadomych trenerów - mówił w listopadowym wywiadzie w "Gazecie Wyborczej". - Jakość szkolenia w Polsce się podniosła. Chodzi o cały system: infrastrukturę, wykształcenie trenerów i podejście klubów, które zrozumiały, że wychowywanie się opłaca - dodawał, ale w kontekście decyzji PZPN wspomniał jedynie o szkole trenerów i stworzeniu Centralnej Ligi Juniorów. Zresztą jego słowa pokazują, że nawet utalentowana młodzież z juniorskich reprezentacji Polski nie jest efektem zmiany myślenia w federacji, ale samych klubach.
Już widać, że jednym z problemów może być wzajemne zaufanie we wprowadzaniu zunifikowanego systemu szkolenia. - Chodzi o to, żeby z takiego opracowania mógł korzystać każdy - bez wyjątku - trener w Polsce - pisze Wiśniowski w "Polskiej Piłce" - Tylko czy będzie na tyle zdyscyplinowany, żeby wdrażać wszystkie zalecenia krok po kroku? Tutaj rola federacji się kończy, a zaczyna odpowiedzialność akademii i klubów - wnioskuje. Jednak podobnych oporów czy wątpliwości nie było w innych krajach. Nie było też przerzucania odpowiedzialności - to związki przekonywały trenerów, kluby i ich akademie, by korzystały z tego, co opracowali specjaliści federacji. To, że przynosi to efekty, pokazują sukcesy indywidualne i zespołowe wspomnianych wcześniej reprezentacji i ich reprezentantów. Nawet jeśli uda się przekonać połowę czy trzecią część klubów oraz trenerów, to będzie wielki sukces związku. Wielu trenerów młodzieży z mniejszych klubów czy akademii czeka na taki podręcznik, wskazówki i model gry.
- My wykraczamy trochę poza pewne polskie niedostatki, bo w Polsce trudno mówić o jednolitym modelu gry, dzisiaj jeszcze funkcjonujemy w dość dużym deficycie standardów organizacji szkolenia - tłumaczy Marek Śledź z Akademii Lecha. - Więc skoro w tych fundamentalnych działaniach, które tworzą podstawę organizacyjną pod zunifikowany model gry, jesteśmy tak niedoskonali, to trudno mówić o szkoleniowym modelu gry w Polsce - dodaje, zaznaczając, że przede wszystkim nie chciałby, by Lechowi przeszkadzano w tym, co stara się stworzyć.
To pokazuje, że z każdym kolejnym dniem tworzenia się związkowego pomysłu nie tylko reszta Europy, ale też rozwijające się akademie w kraju uciekają. Informacja, że PZPN działa w kierunku stworzenia modelu gry oraz opublikowania czegoś na wzór angielskiego DNA, nie wspominając o wersjach niemieckiej, belgijskiej i innych, jest dobrym zwiastunem, ale przykładów, że już są lub mogą być problemy z wdrażaniem tej ideologii "polskiej gry", nie brakuje. Może symbolika trenerskiej "Złotej Piłki", którą stworzył sam Joachim Loew, będzie sygnałem do zintensyfikowania prac.