- Byłem w ścisłym gronie ludzi, którzy prowadzili kampanię wyborczą Laty w 2008 roku, kiedy został wybrany na prezesa PZPN. Podczas zjazdu siedziałem dwa metry od niego. Pokazywałem opracowaną przez siebie jego multimedialną prezentację jako kandydata, a on teraz twierdzi, że mnie nie zna - mówi Janusz Pytel. - Na kwotę 50 tys. składają się nie tylko materiały, które drukowałem u siebie, czyli pisma, papiery firmowe, ulotki itd., ale także, a może przede wszystkim, dobra intelektualne. Chodzi o prezentację, wzory pism do delegatów, opracowanie graficzne i merytoryczne ulotek, hasła wyborcze i loga. Pracowałem nad tym ponad trzy miesiące w dzień i w nocy. Uczestniczyłem we wszystkich naradach sztabu wyborczego Laty - dodaje Pytel. Przyznaje, że nie podpisał żadnej umowy, ale uważał zapewnienia prezesa za formę umowy ustnej.
- Lato jeszcze wiosną 2009 roku obiecywał, że ze wszystkich zobowiązań się wywiąże, ale prosił, żeby mu dać trochę czasu. Mówił, że musi uporządkować sprawy w związku, ma kłopoty z Leo Beenhakkerem, musi wszystko ogarnąć. Przyjąłem to za dobrą monetę i czekałem - opowiada Pytel. Czas płynął, a prezes PZPN się nie odzywał. Właściciel drukarni utrzymuje, że dzwonił, prosił, pisał pisma, ale bez skutku. Na kilka dni przed upływem dwuletniego okresu przedawnienia skierował pozew do Sądu Rejonowego w Mielcu. Pełnomocnik Laty odpowiedział m.in., że prezes PZPN nie zna Pytla i nigdy nie utrzymywał z nim jakichkolwiek kontaktów, a tym bardziej nie ma wobec niego żadnych zobowiązań. Dodał, że żadna z wymienianych usług nie została wykonana.
- To bzdury - oburza się Pytel. Na dowód, że osobiście się z szefem PZPN kontaktował, pokazuje kilkanaście prywatnych zdjęć Laty, które ten miał mu przekazać na potrzeby kampanii.
Prezes w rozmowie z "Gazetą" już nie twierdzi stanowczo, że nie zna Pytla. - Po prostu mało go znam - mówi. - Widziałem go może ze trzy razy w życiu. Żadnych umów z nim nie zawierałem, żadnych upoważnień mu nie dawałem. Moje prywatne zdjęcia to on może mieć z książki. A po dwóch latach do mnie dzwoni i mówi, że ja jestem mu coś winien. Niech nie żartuje - denerwuje się Lato. Dodaje, że jeżeli ktoś z jego sztabu mógł coś u Pytla zamawiać, to jedynie Kazimierz Greń, prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej, który był szefem kampanii. - A ja z Greniem rozliczyłem się co do złotówki. Cała ta afera to jego robota - dodaje Lato.
Greń w piątek składał zeznania przed sądem. - Powiedziałem wszystko. Pan Grzegorz Lato dobrze zna Janusza Pytla, był przed wyborami w Boguchwale podczas prezentacji przygotowanego przez niego materiału multimedialnego. Razem grali z drużynie oldbojów w meczach pokazowych. Pytel dodrukowywał jego książkę. Kopertę z prywatnymi zdjęciami sam mu przekazywałem, a Lato napisał na niej, do kogo ma trafić. Można zrobić ekspertyzę grafologiczną. Jak mogą się nie znać? To kłamstwo - mówi Greń. Według niego prezes PZPN ciągle nie rozliczył się z kampanii. - Przekazał 60 tysięcy złotych. To zaspokoiło tylko niewielką część należności. Ludziom, którzy dawali pieniądze i dla niego pracowali, nawet nie podziękował. Teraz ich nie zna. Człowiekowi, który wykorzystywał w kampanii Laty swój prywatny samochód, prezes nawet ręki nie uścisnął. Ze mną też się nie rozliczył.
Kolejna rozprawa 25 listopada.
Szef sędziów Ekstraklasy - może zostać zwolniony ?