Zawodnik sam przyznaje, że brał udział w tzw. zrzutkach na sędziów.- Słyszę tłumaczenia osób zatrzymanych, że to był standard. Wiadomo, że był, tylko żadne to usprawiedliwienie. Przecież wiedzieliśmy, że robimy źle. Może to zło nie było aż tak kłujące w oczy, bo w tamtych czasach ustawiało się nie pojedyncze mecze, lecz całe kolejki. A im bliżej było końca sezonu, tym aktywność była większa - zdradza Kosmalski.
Przez długi czas piłkarz zachowywał milczenie. Mimo, że wielokrotnie myślał o tym, żeby sam zgłosić się do prokuratury na taki krok się nie zdecydował. Teraz żałuje.
- Pamiętam, jak zatrzymano trenera Dariusza Wdowczyka. Byłem wtedy w Polonii Warszawa, on nas prowadził. Myślałem sobie: zgłoszę się sam, opowiem i będę miał spokój. Prokuratura obiecywała wtedy łagodne kary dla tych, którzy przyjdą na spowiedź. Pamiętałem, co robiłem. Ale w pewnym momencie olałem temat: skoro biorą takie grube ryby jak Wdowczyk, to po takiego pionka jak ja nigdy nie przyjdą - pomyślałem.
Kosmalski nie zaprzecza, że największymi ofiarami afery korupcyjnej byli kibice i to ich jest jemu najbardziej szkoda.
- Nie przychodzili na mecze, tylko na cyrk. Wiele ze spotkań było wyreżyserowanych. Pamiętam mecz z Polarem Wrocław. Wiedziałem wcześniej, że jak będzie rzut karny, to mam podejść i strzelić w prawy róg. Oczywiście w pewnym momencie sędzia gwizdnął. Wziąłem piłkę, strzeliłem w prawy, bramkarz rzucił się w lewy - wspomina.
Czytaj więcej o aferze korupcyjnej w polskiej piłce ?