Nazywano go żartobliwie "Polskim Mourinho". Nie prostował - dobrze mu było z tym przydomkiem. Miał 34 lata, kiedy z Lechem Poznań zdobył Puchar Polski i Superpuchar. Trzy sezony później z Zagłębiem Lubin sięgnął po mistrzostwo kraju. Ambitny do bólu, stały bywalec telewizji, ma własną stronę internetową.
- Trenerów mamy słabych, ale Michniewicza umieściłbym w trójce najciekawszych obok Probierza i Ulatowskiego. Ambitny, chce się uczyć, jeździ na staże do zachodnich klubów. Dlaczego wciąż jest bez pracy? Kluby się boją - mówi prezes z ekstraklasy.
Gdy jesienią zeszłego roku trwała dyskusja, kto zastąpi Leo Beenhakkera, i spytaliśmy w PZPN o Michniewicza, prominentny działacz rzucił krótko: "Niech najpierw Czesio wyjaśni swoje sprawy we Wrocławiu".
Dobra passa skończyła się, gdy w 2007 roku gładko przegrał z Zagłębiem walkę o Ligę Mistrzów. Nie dał też sobie rady w słabej Arce Gdynia, z której zdymisjonowano go w kwietniu minionego roku.
Jest zima 2009. Do aresztu we Wrocławiu trafiają działacz Lecha Przemysław E. oraz piłkarze "Kolejorza" - Zbigniew W. i Waldemar K. Gdy policja zatrzymuje legendę klubu Piotra R., 3 lutego do prokuratury dzwoni prawnik Michniewicza i zapowiada wizytę swojego klienta. Dzień później trener Arki wsiada w pociąg. - Przez kilka godzin składał obszerne zeznania dotyczące afery korupcyjnej w polskim futbolu - mówił prokurator Edward Zalewski.
- Sprawa jest prosta. Ponieważ podstawą zarzutów dla Piotra R. i Waldemara K. były mecze, kiedy prowadziłem Lecha, uznałem, że moja wiedza może przysłużyć się wyjaśnieniu całej sprawy. [...] Nie mam się czego wstydzić - tłumaczył Michniewicz w wywiadzie dla "Gazety".
Minęło półtora roku, ale plotki nie milkną. Najpierw spekulowano, że szkoleniowiec ma zarzuty korupcyjne. A jeśli nie ma, to tylko dlatego, że współpracuje z organami ścigania.
- Panu Michniewiczowi nie postawiliśmy żadnego zarzutu - zapewnia Jerzy Kasiura, szef prokuratorów prowadzących śledztwo. W aferze korupcyjnej nie ma też skruszonych świadków koronnych. Albo ktoś ma zarzuty i jest oskarżony, albo jest uznany za niewinnego.
Dlaczego więc Michniewicz wciąż jest bezrobotny?
W czerwcu przysłał do "Gazety" list pełnomocnik trenera Krzysztof Kropielnicki. Czytamy: "Cz. Michniewicz żadnego zarzutu nie otrzymał, za to ponosi konsekwencje swojej dobrowolnej wizyty we Wrocławiu w postaci plotek w środowisku o charakterze zeznań, które składał. Jeśli zastanawiamy się nad przyczynami" bezrobocia "trenera, w tych plotkach należy upatrywać jeden z głównych problemów".
Zeznania Michniewicza są objęte tajemnicą śledztwa. Jawne są jednak akty oskarżenia. Pierwszy dotyczy ustawiania meczów przez Górnik Polkowice i trafił do sądu pod koniec kwietnia. Drugi - zorganizowanej grupie przestępczej Ryszarda F. "Fryzjera" - przesłano do sądu dwa tygodnie temu.
Jeden z oskarżonych przedstawicieli Górnika Polkowice mówi "Gazecie", że jesienią 2003 roku odpuścili Lechowi ćwierćfinał Pucharu Polski: - Dogadaliśmy się, że oni na wiosnę oddadzą nam punkty, przegrywając w lidze w Polkowicach, bo nam zależało przede wszystkim na utrzymaniu się.
Michniewicz: - Z nikim na ten temat nie rozmawiałem. To był początek mojej pracy w Poznaniu, Lech miał tylko 7, a Polkowice 5 punktów. Nikt rozsądny w takiej sytuacji nie umawiałby się na oddawanie punktów wiosną w lidze, bo przecież sami mogliśmy ich potrzebować do utrzymania.
- Puchar nie był ważny. Ostatecznie zdobyliśmy go, ale czysto. Co dałoby nam ustawienie meczu z Polkowicami, skoro później czekały nas kolejne, trudniejsze mecze? - tłumaczy Michniewicz.
- Obydwa kluby miały się ułożyć na zasadzie umowy bezgotówkowej. Dlatego za ten mecz nikogo w procesie karnym nie oskarżymy. Jednak od strony ducha sportowej rywalizacji to skandal, którym powinny zająć się organy dyscyplinarne PZPN - twierdzi prokurator Kasiura.
Wiosną 2004 roku walczące o utrzymanie Świt Nowy Dwór i Górnik Polkowice próbowały kupić prawie wszystkie spotkania. Także od Lecha prowadzonego przez Michniewicza.
Pierwszy był mecz ze Świtem. Oskarżony dziś o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą "Fryzjer" skontaktował trenera Świtu - byłego selekcjonera Janusza W. - z dyrektorem "Kolejorza" Przemysławem E. Z aktu oskarżenia wynika, że "Fryzjer" twierdził, iż 100-150 tys. zł za sprzedanie meczu zażyczyli sobie... członkowie zarządu Lecha! Człowiek ze Świtu zawiózł pieniądze w dwóch paczkach do Poznania i przekazał kasę osobie wysłanej tam przez Przemysława E.
Ale trener Janusz W. niepokoił się, że w układ nie są wtajemniczeni piłkarze Lecha. Dlatego E. poinformował "starych" zawodników. Kapitan Lecha Piotr R. miał zachęcać Waldemara K. i Zbigniewa W. do sprzedania meczu, bo "jest na to zgoda prezesów". Mieli dostać po 10 tys. zł. "Fryzjer" zadzwonił do obrońcy W. i pochwalił go, że zgodzili się sprzedać mecz.
Ale Janusz W. jeszcze nie wierzył w zwycięstwo, więc pytał "Fryzjera", czy o wszystkim wie trener Michniewicz. Podczas rozmowy z byłym selekcjonerem "Fryzjer" miał zadzwonić z drugiego telefonu do Michniewicza. Z rozmowy wynikało, że Michniewicz wie o wszystkim, a "Fryzjer" miał dyktować szkoleniowcowi Lecha, jaki skład ma wystawić na mecz ze Świtem.
- To jakieś bzdury. Dziś każdy może mówić, co chce. Świt miał wyjątkowe szczęście, bo mecz z nami wypadł między dwoma naszymi finałowymi pojedynkami o Puchar Polski z Legią - mówi dziś Michniewicz. - Ze względu na kontuzje i groźbę wyeliminowania za kartki w rewanżu finału Polski nie mogłem wystawić czterech podstawowych zawodników: Bosackiego, Świerczewskiego, Golińskiego i Scherfchena. Nie wierzę, że niektórzy zawodnicy sprzedali ten mecz - podkreśla.
Do sprzedania meczu przyznał się w śledztwie obrońca Zbigniew W. Waldemar K. twierdzi, że jest niewinny, Piotr R. potwierdza niektóre fakty, ale minimalizuje swój udział.
Z akt wynika, że przed meczem ze Świtem "Fryzjer" wielokrotnie rozmawiał z Michniewiczem (w czasie objętym śledztwem rozmawiali nie mniej niż 711 razy!), Przemysławem E. i Januszem W. Intrygujące, że co najmniej cztery razy rozmawiał też z sędzią tego pojedynku Robertem Małkiem, który do dziś prowadzi mecze w ekstraklasie. Dzień po spotkaniu do arbitra dzwonił także Michniewicz, rozmawiali sześć minut.
22 maja Świt wygrał z Lechem 1:0. "Fryzjer" znów pochwalił obrońcę Zbigniewa W. - tym razem za to, że podczas gry nie było widać, iż mecz został sprzedany.
Po meczu ze Świtem po "oddanie" swojego długu zgłosili się do Lecha działacze Górnika Polkowice. W akcie oskarżenia czytamy: "Mecz był przedmiotem intensywnych działań korupcyjnych rywalizujących ze sobą działaczy i piłkarzy Górnika, Świtu oraz kooperujących z nimi pośredników. Korupcyjnymi beneficjantami okazali się przede wszystkim piłkarze Lecha i sędzia Krzysztof S.".
W Górniku byli pewni, że Lech wywiąże się z jesiennej umowy i bez łapówki zgarną trzy punkty. Dyrektor Lecha Przemysław E. szybko sprowadził ich na ziemię. Za porażkę zażądał 150-200 tys. zł.
W desperacji Górnik zgłosił się po pomoc do "Fryzjera", który często pomagał im w załatwianiu przychylności sędziów. Ale "Fryzjer" też nie okazał się bezinteresowny i stwierdził, że "jedyną gwarancją zwycięstwa w meczu z Lechem jest zdeponowanie u niego właśnie 150-200 tys. zł". Kierownik Górnika powiedział "Fryzjerowi", że ma tylko 60 tys.
Kierownik Górnika Mariusz J. oraz drugi trener Andrzej S. negocjowali jeszcze w mieszkaniu obrońcy Lecha Zbigniewa W. z Piotrem R. i Waldemarem K. Z aktu oskarżenia: "Piłkarze Lecha powiedzieli, że nie ma mowy o odpuszczeniu spotkania za darmo jako formy rewanżu za Puchar Polski. Chcieli 150 tys. zł".
Wysłannicy Górnika dotarli do szkoleniowca Lecha. Czesław Michniewicz: - To była sobota albo niedziela. Świętowaliśmy triumf w Pucharze Polski. Byłem w centrum Poznania z rodziną na obiedzie, gdy dwaj przedstawiciele z Polkowic podeszli do mnie. Chcieli rozmawiać o naszym meczu, ale konsekwentnie odmawiałem. Wszystko trwało nie więcej niż 30 s.
Michniewicz zapewnia, że nie miał pojęcia, iż doszło do spotkania jego piłkarzy z rywalami. Nie potrafi wytłumaczyć, skąd ludzie z Polkowic wiedzieli, że właśnie był w centrum na obiedzie. Na pytanie, czy to etyczne, aby profesjonalni sportowcy rozmawiali z przeciwnikami, którzy koniecznie potrzebują punktów i będą namawiać do odpuszczenia meczu, mówi krótko: "Nie chcę tego oceniać".
Z analiz billingów wynika, że przed i w dniu meczu "Fryzjer" rozmawiał z Michniewiczem. Do "Fryzjera" dzwonił też Michniewicz. Po co?
- Nie wiem, nie pamiętam. Naprawdę cały czas mówiłem, że z Polkowicami będziemy grać normalnie, aby wygrać - zarzeka się.
Trener nie pamięta też, jak wyglądała rozmowa, którą "Fryzjer" na dwa telefony prowadził z nim i kierownikiem Górnika.
O 22.20, już po meczu, "Fryzjer" jeszcze raz zatelefonował do Michniewicza. - Nie wiem, po co, może żeby mi pogratulować zwycięstwa - zastanawia się szkoleniowiec.
Lech nie chciał przegrać z Górnikiem, bo Świt płacił lepiej. Na przedmeczowcze zgrupowanie do hotelu Green w Komornikach przyjechał z Nowego Dworu Ireneusz J. i przekazał 34 tys. dol. Piotrowi R. oraz Zbigniewowi W. Z aktu oskarżenia wynika, że policzyli pieniądze i natychmiast sprawdzili aktualny kurs dolara.
W drodze do Polkowic trener Michniewicz zrobił wszystko, aby już nie doszło do żadnych kontaktów pomiędzy jego zawodnikami i przedstawicielami Górnika. - Postanowiłem, że na stadion w Polkowicach przyjedziemy już przebrani - wspomina. - 15 kilometrów od celu zatrzymaliśmy autokar w lesie i zrobiliśmy rozgrzewkę. Pamiętam, że masażysta wyjął swój stół i rozłożył go między drzewami - mówi Michniewicz.
Gdy do przerwy w Polkowicach było 0:0, przedstawiciel Lecha zadzwonił do działacza Świtu z żądaniem większych pieniędzy. Padła kwota 30-50 tys. zł. Przedstawiciel Świtu po konsultacji ze swoim prezesem zgodził się. Lech strzelił dwa gole w końcówce, jednego zdobył przeliczający w hotelu dolary Zbigniew W.
- To nie jest tajemnica, że dostaliśmy specjalną premię od Świtu. Pieniądze sprawiedliwie podzieliliśmy pomiędzy piłkarzy, masażystów i trenerów - mówi dziś Czesław Michniewicz. Zapewnia jednak, że przed spotkaniem nikt z Lecha nie rozmawiał o tym z ludźmi z Nowego Dworu.
Czy "Polski Mourinho" nie widzi nic niestosownego w tym, że 711 razy rozmawia z "Fryzjerem" - uchwałą Prezydium PZPN z 2000 roku uznanym za persona non grata naszego futbolu? - Najważniejsze, że prokuratura sprawdzała billingi różnych osób z polskiego futbolu, ale mnie zarzutów nie postawiła.
rozmów telefonicznych Michniewicza z "Fryzjerem" naliczyli prokuratorzy, ale zarzutów trenerowi nie postawili