Afera korupcyjna. Czesia niszczą tylko plotki?

Jeszcze niedawno trener Czesław Michniewicz nie ukrywał, że jest gotów poprowadzić reprezentację, ale od 18 miesięcy jest bezrobotny. Dziś, choć nie ma zarzutów korupcyjnych, nie da się ukryć jego setek kontaktów z oskarżonym o kierowanie piłkarską mafią ?Fryzjerem?

Nazywano go żartobliwie "Polskim Mourinho". Nie prostował - dobrze mu było z tym przydomkiem. Miał 34 lata, kiedy z Lechem Poznań zdobył Puchar Polski i Superpuchar. Trzy sezony później z Zagłębiem Lubin sięgnął po mistrzostwo kraju. Ambitny do bólu, stały bywalec telewizji, ma własną stronę internetową.

- Trenerów mamy słabych, ale Michniewicza umieściłbym w trójce najciekawszych obok Probierza i Ulatowskiego. Ambitny, chce się uczyć, jeździ na staże do zachodnich klubów. Dlaczego wciąż jest bez pracy? Kluby się boją - mówi prezes z ekstraklasy.

Gdy jesienią zeszłego roku trwała dyskusja, kto zastąpi Leo Beenhakkera, i spytaliśmy w PZPN o Michniewicza, prominentny działacz rzucił krótko: "Niech najpierw Czesio wyjaśni swoje sprawy we Wrocławiu".

Dobra passa skończyła się, gdy w 2007 roku gładko przegrał z Zagłębiem walkę o Ligę Mistrzów. Nie dał też sobie rady w słabej Arce Gdynia, z której zdymisjonowano go w kwietniu minionego roku.

Michniewicz jedzie do Wrocławia

Jest zima 2009. Do aresztu we Wrocławiu trafiają działacz Lecha Przemysław E. oraz piłkarze "Kolejorza" - Zbigniew W. i Waldemar K. Gdy policja zatrzymuje legendę klubu Piotra R., 3 lutego do prokuratury dzwoni prawnik Michniewicza i zapowiada wizytę swojego klienta. Dzień później trener Arki wsiada w pociąg. - Przez kilka godzin składał obszerne zeznania dotyczące afery korupcyjnej w polskim futbolu - mówił prokurator Edward Zalewski.

- Sprawa jest prosta. Ponieważ podstawą zarzutów dla Piotra R. i Waldemara K. były mecze, kiedy prowadziłem Lecha, uznałem, że moja wiedza może przysłużyć się wyjaśnieniu całej sprawy. [...] Nie mam się czego wstydzić - tłumaczył Michniewicz w wywiadzie dla "Gazety".

Minęło półtora roku, ale plotki nie milkną. Najpierw spekulowano, że szkoleniowiec ma zarzuty korupcyjne. A jeśli nie ma, to tylko dlatego, że współpracuje z organami ścigania.

- Panu Michniewiczowi nie postawiliśmy żadnego zarzutu - zapewnia Jerzy Kasiura, szef prokuratorów prowadzących śledztwo. W aferze korupcyjnej nie ma też skruszonych świadków koronnych. Albo ktoś ma zarzuty i jest oskarżony, albo jest uznany za niewinnego.

Dlaczego więc Michniewicz wciąż jest bezrobotny?

W czerwcu przysłał do "Gazety" list pełnomocnik trenera Krzysztof Kropielnicki. Czytamy: "Cz. Michniewicz żadnego zarzutu nie otrzymał, za to ponosi konsekwencje swojej dobrowolnej wizyty we Wrocławiu w postaci plotek w środowisku o charakterze zeznań, które składał. Jeśli zastanawiamy się nad przyczynami" bezrobocia "trenera, w tych plotkach należy upatrywać jeden z głównych problemów".

Zeznania Michniewicza są objęte tajemnicą śledztwa. Jawne są jednak akty oskarżenia. Pierwszy dotyczy ustawiania meczów przez Górnik Polkowice i trafił do sądu pod koniec kwietnia. Drugi - zorganizowanej grupie przestępczej Ryszarda F. "Fryzjera" - przesłano do sądu dwa tygodnie temu.

My wam teraz, wy nam później

Jeden z oskarżonych przedstawicieli Górnika Polkowice mówi "Gazecie", że jesienią 2003 roku odpuścili Lechowi ćwierćfinał Pucharu Polski: - Dogadaliśmy się, że oni na wiosnę oddadzą nam punkty, przegrywając w lidze w Polkowicach, bo nam zależało przede wszystkim na utrzymaniu się.

Michniewicz: - Z nikim na ten temat nie rozmawiałem. To był początek mojej pracy w Poznaniu, Lech miał tylko 7, a Polkowice 5 punktów. Nikt rozsądny w takiej sytuacji nie umawiałby się na oddawanie punktów wiosną w lidze, bo przecież sami mogliśmy ich potrzebować do utrzymania.

- Puchar nie był ważny. Ostatecznie zdobyliśmy go, ale czysto. Co dałoby nam ustawienie meczu z Polkowicami, skoro później czekały nas kolejne, trudniejsze mecze? - tłumaczy Michniewicz.

- Obydwa kluby miały się ułożyć na zasadzie umowy bezgotówkowej. Dlatego za ten mecz nikogo w procesie karnym nie oskarżymy. Jednak od strony ducha sportowej rywalizacji to skandal, którym powinny zająć się organy dyscyplinarne PZPN - twierdzi prokurator Kasiura.

"Fryzjer" ustala skład Lecha?

Wiosną 2004 roku walczące o utrzymanie Świt Nowy Dwór i Górnik Polkowice próbowały kupić prawie wszystkie spotkania. Także od Lecha prowadzonego przez Michniewicza.

Pierwszy był mecz ze Świtem. Oskarżony dziś o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą "Fryzjer" skontaktował trenera Świtu - byłego selekcjonera Janusza W. - z dyrektorem "Kolejorza" Przemysławem E. Z aktu oskarżenia wynika, że "Fryzjer" twierdził, iż 100-150 tys. zł za sprzedanie meczu zażyczyli sobie... członkowie zarządu Lecha! Człowiek ze Świtu zawiózł pieniądze w dwóch paczkach do Poznania i przekazał kasę osobie wysłanej tam przez Przemysława E.

Ale trener Janusz W. niepokoił się, że w układ nie są wtajemniczeni piłkarze Lecha. Dlatego E. poinformował "starych" zawodników. Kapitan Lecha Piotr R. miał zachęcać Waldemara K. i Zbigniewa W. do sprzedania meczu, bo "jest na to zgoda prezesów". Mieli dostać po 10 tys. zł. "Fryzjer" zadzwonił do obrońcy W. i pochwalił go, że zgodzili się sprzedać mecz.

Ale Janusz W. jeszcze nie wierzył w zwycięstwo, więc pytał "Fryzjera", czy o wszystkim wie trener Michniewicz. Podczas rozmowy z byłym selekcjonerem "Fryzjer" miał zadzwonić z drugiego telefonu do Michniewicza. Z rozmowy wynikało, że Michniewicz wie o wszystkim, a "Fryzjer" miał dyktować szkoleniowcowi Lecha, jaki skład ma wystawić na mecz ze Świtem.

- To jakieś bzdury. Dziś każdy może mówić, co chce. Świt miał wyjątkowe szczęście, bo mecz z nami wypadł między dwoma naszymi finałowymi pojedynkami o Puchar Polski z Legią - mówi dziś Michniewicz. - Ze względu na kontuzje i groźbę wyeliminowania za kartki w rewanżu finału Polski nie mogłem wystawić czterech podstawowych zawodników: Bosackiego, Świerczewskiego, Golińskiego i Scherfchena. Nie wierzę, że niektórzy zawodnicy sprzedali ten mecz - podkreśla.

Do sprzedania meczu przyznał się w śledztwie obrońca Zbigniew W. Waldemar K. twierdzi, że jest niewinny, Piotr R. potwierdza niektóre fakty, ale minimalizuje swój udział.

Z akt wynika, że przed meczem ze Świtem "Fryzjer" wielokrotnie rozmawiał z Michniewiczem (w czasie objętym śledztwem rozmawiali nie mniej niż 711 razy!), Przemysławem E. i Januszem W. Intrygujące, że co najmniej cztery razy rozmawiał też z sędzią tego pojedynku Robertem Małkiem, który do dziś prowadzi mecze w ekstraklasie. Dzień po spotkaniu do arbitra dzwonił także Michniewicz, rozmawiali sześć minut.

22 maja Świt wygrał z Lechem 1:0. "Fryzjer" znów pochwalił obrońcę Zbigniewa W. - tym razem za to, że podczas gry nie było widać, iż mecz został sprzedany.

Po ratunek do "Fryzjera"

Po meczu ze Świtem po "oddanie" swojego długu zgłosili się do Lecha działacze Górnika Polkowice. W akcie oskarżenia czytamy: "Mecz był przedmiotem intensywnych działań korupcyjnych rywalizujących ze sobą działaczy i piłkarzy Górnika, Świtu oraz kooperujących z nimi pośredników. Korupcyjnymi beneficjantami okazali się przede wszystkim piłkarze Lecha i sędzia Krzysztof S.".

W Górniku byli pewni, że Lech wywiąże się z jesiennej umowy i bez łapówki zgarną trzy punkty. Dyrektor Lecha Przemysław E. szybko sprowadził ich na ziemię. Za porażkę zażądał 150-200 tys. zł.

W desperacji Górnik zgłosił się po pomoc do "Fryzjera", który często pomagał im w załatwianiu przychylności sędziów. Ale "Fryzjer" też nie okazał się bezinteresowny i stwierdził, że "jedyną gwarancją zwycięstwa w meczu z Lechem jest zdeponowanie u niego właśnie 150-200 tys. zł". Kierownik Górnika powiedział "Fryzjerowi", że ma tylko 60 tys.

Kierownik Górnika Mariusz J. oraz drugi trener Andrzej S. negocjowali jeszcze w mieszkaniu obrońcy Lecha Zbigniewa W. z Piotrem R. i Waldemarem K. Z aktu oskarżenia: "Piłkarze Lecha powiedzieli, że nie ma mowy o odpuszczeniu spotkania za darmo jako formy rewanżu za Puchar Polski. Chcieli 150 tys. zł".

Wysłannicy Górnika dotarli do szkoleniowca Lecha. Czesław Michniewicz: - To była sobota albo niedziela. Świętowaliśmy triumf w Pucharze Polski. Byłem w centrum Poznania z rodziną na obiedzie, gdy dwaj przedstawiciele z Polkowic podeszli do mnie. Chcieli rozmawiać o naszym meczu, ale konsekwentnie odmawiałem. Wszystko trwało nie więcej niż 30 s.

Michniewicz zapewnia, że nie miał pojęcia, iż doszło do spotkania jego piłkarzy z rywalami. Nie potrafi wytłumaczyć, skąd ludzie z Polkowic wiedzieli, że właśnie był w centrum na obiedzie. Na pytanie, czy to etyczne, aby profesjonalni sportowcy rozmawiali z przeciwnikami, którzy koniecznie potrzebują punktów i będą namawiać do odpuszczenia meczu, mówi krótko: "Nie chcę tego oceniać".

Z analiz billingów wynika, że przed i w dniu meczu "Fryzjer" rozmawiał z Michniewiczem. Do "Fryzjera" dzwonił też Michniewicz. Po co?

- Nie wiem, nie pamiętam. Naprawdę cały czas mówiłem, że z Polkowicami będziemy grać normalnie, aby wygrać - zarzeka się.

Trener nie pamięta też, jak wyglądała rozmowa, którą "Fryzjer" na dwa telefony prowadził z nim i kierownikiem Górnika.

O 22.20, już po meczu, "Fryzjer" jeszcze raz zatelefonował do Michniewicza. - Nie wiem, po co, może żeby mi pogratulować zwycięstwa - zastanawia się szkoleniowiec.

Lech nie chciał przegrać z Górnikiem, bo Świt płacił lepiej. Na przedmeczowcze zgrupowanie do hotelu Green w Komornikach przyjechał z Nowego Dworu Ireneusz J. i przekazał 34 tys. dol. Piotrowi R. oraz Zbigniewowi W. Z aktu oskarżenia wynika, że policzyli pieniądze i natychmiast sprawdzili aktualny kurs dolara.

W drodze do Polkowic trener Michniewicz zrobił wszystko, aby już nie doszło do żadnych kontaktów pomiędzy jego zawodnikami i przedstawicielami Górnika. - Postanowiłem, że na stadion w Polkowicach przyjedziemy już przebrani - wspomina. - 15 kilometrów od celu zatrzymaliśmy autokar w lesie i zrobiliśmy rozgrzewkę. Pamiętam, że masażysta wyjął swój stół i rozłożył go między drzewami - mówi Michniewicz.

Gdy do przerwy w Polkowicach było 0:0, przedstawiciel Lecha zadzwonił do działacza Świtu z żądaniem większych pieniędzy. Padła kwota 30-50 tys. zł. Przedstawiciel Świtu po konsultacji ze swoim prezesem zgodził się. Lech strzelił dwa gole w końcówce, jednego zdobył przeliczający w hotelu dolary Zbigniew W.

- To nie jest tajemnica, że dostaliśmy specjalną premię od Świtu. Pieniądze sprawiedliwie podzieliliśmy pomiędzy piłkarzy, masażystów i trenerów - mówi dziś Czesław Michniewicz. Zapewnia jednak, że przed spotkaniem nikt z Lecha nie rozmawiał o tym z ludźmi z Nowego Dworu.

Czy "Polski Mourinho" nie widzi nic niestosownego w tym, że 711 razy rozmawia z "Fryzjerem" - uchwałą Prezydium PZPN z 2000 roku uznanym za persona non grata naszego futbolu? - Najważniejsze, że prokuratura sprawdzała billingi różnych osób z polskiego futbolu, ale mnie zarzutów nie postawiła.

711

rozmów telefonicznych Michniewicza z "Fryzjerem" naliczyli prokuratorzy, ale zarzutów trenerowi nie postawili

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.