Nazwisko Czesława Michniewicza, czyli obecnego selekcjonera reprezentacji Polski, w aferze korupcyjnej pojawia się wielokrotnie, ale tylko czasami w kontekście zeznań. Janusz Wójcik, nieżyjący były selekcjoner kadry, zeznał w prokuraturze o kulisach meczu Lecha ze Świtem. Poznaniacy pod wodzą Michniewicza mieli za 100 tys. zł. odpuścić mecz z prowadzonym przez Wójcika i walczącym o utrzymanie w ekstraklasie Świtem.
"Fryzjer zadzwonił z drugiego telefonu do Michniewicza i puścił mi go na głośnomówiący. Słyszałem rozmowę Fryzjera z Michniewiczem. Z rozmowy wynikało, że Michniewicz wie o tym układzie (…) przytakiwał tylko Fryzjerowi. Było wiadome, że Michniewicz chodzi na pasku u Fryzjera" - brzmiały zeznania Wójcika.
Nazwisko obecnego selekcjonera pojawiło się również w zeznaniach Mariusza Juraka, byłego kierownika Górnika Polkowice. Ten powiedział, że Michniewicz i trener Górnika "umówili się, że Polkowice odpuszczą mecz w Pucharze Polski, a Lech w przyszłości odda te punkty w lidze".
Ale to oczywiście częste połączenia Michniewicza z "Fryzjerem" budzą najwięcej kontrowersji. Prokuratura odnotowała ich 711. Szymon Jadczak w artykule dla WP naliczył ich 591. Dokładnie opisał przed i po jakich meczach następowały, naniósł na wydarzenia, których prawdopodobnie dotyczyły. Podał, że obaj panowie łącznie rozmawiali przez 27 godzin, a według billingów Michniewicz był trzecią najczęściej rozmawiającą z "Fryzjerem" osobą. Jedyną z "podium", której nie postawiono zarzutów w związku z korupcją.
Przenieśmy się na chwilę do maja 2004 r. Wówczas prokuratura wzięła się za rozliczanie korupcji w polskiej piłce. Rok później dokonano pierwszych aresztowań. Dopiero z czasem tematem zajął się Wydział Dyscypliny PZPN, na którego czele w 2007 r. stanął Michał Tomczak.
- Zaprosiłem ludzi z zewnątrz, takich, którzy z klubami nie mieli nic wspólnego. A przede wszystkim dobrych prawników. Dla prokuratury nie więc było niebezpieczeństwa niekontrolowanego wycieku. Myślę, że prokuratorzy, przesyłając swoje materiały, zaufali nam - mówi Sport.pl Michał Tomczak.
- Oni też zdawali sobie sprawę, że w swojej jurysdykcji prawno-karnej nie mają klubów. Postępowanie karne dotyczy przecież osób fizycznych. Wiedzieli, że musi nastąpić pewien podział obowiązków. Dlatego, gdy prokuratura stawiała zarzuty konkretnym osobom, my koncentrowaliśmy się na klubach. To wydawało nam się zresztą wtedy najważniejsze, bo to klub jest istotą funkcjonowania w świecie futbolu - relacjonował początki karania za korupcję Tomczak. Swą funkcję sprawował nieco ponad rok. Jednym z jego następców był Artur Jędrych, który współpracę z prokuraturą wspomina już trochę inaczej.
- Pewien stopień braku zaufania prokuratury do WD PZPN wówczas istniał. Dla mnie było to normalne, prokuratura chciała zapewne zabezpieczyć swoje czynności procesowe. Materiał dowodowy zebrany przez nasz wydział był zatem i musiał być autonomiczny. Jeśli pozyskaliśmy kopię jakichś zeznań czy wykaz billingów np. z prokuratury, to było to raczej uzupełnieniem naszych ustaleń. My musieliśmy przeprowadzać postępowanie dyscyplinarne sami, a nie bazować na materiale dowodowym innego organu – opisuje.
Jędrych, który przewodniczącym WD był do listopada 2012 r., relacjonuje, że za jego czasów wydział zajmował się zarówno karaniem klubów jak i konkretnych osób. - Zajmowaliśmy się wszystkimi sprawami przekazanymi od rzecznika dyscyplinarnego - mówi, przypominając, że sam wydział nie miał możliwości wszczynać jakiekolwiek postępowanie. Rzecznik dyscyplinarny wnosił do wydziału przeważnie te sprawy, którymi zajmowała się prokuratura. Czasem próbowano się zajmować tematami mocno wybrzmiewającymi w mediach, rzadziej dodatkowymi wątkami pojawiającymi się przy przesłuchaniach stawiających się przed wydziałem osób. Dlaczego?
- Samego materiału z prokuratury było tyle, że pochłaniał on mnóstwo czasu. Wątki się dzieliły, a sprawy ciągnęły. Z 600 postępowań do tej pory na Komisji Dyscyplinarnej jest 20 niezakończonych spraw! - mówi nam jedna z osób będąca blisko dawnego Wydziału Dyscypliny, który teraz istnieje jako Komisja Dyscyplinarna PZPN. Jak dodaje nasz rozmówca, w prowadzeniu takich spraw komplikacje są zawsze podobne: ktoś wyjechał za granicę i nie ma z nim kontaktu, ktoś przewlekle choruje, inny zasłania się tajemnicą trwającego śledztwa.
Wracając jednak do sprawy obecnego selekcjonera. Zapytaliśmy kilka osób związanych niegdyś w WD PZPN, czy prowadząc korupcyjne sprawy często natykali się na nazwisko Michniewicza i czy jest go sporo w związkowej dokumentacji.
- Z uwagi na upływ czasu nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Spraw było naprawdę wiele. Liczba ukaranych przez nas osób szła w setki - mówi nam Jędrych. - Pamiętam oczywiście, że zajmowaliśmy się takimi postaciami jak Łukasz Piszczek czy Dariusz Wdowczyk, ikonami piłki. Wątków związanych z Michniewiczem po prostu nie pamiętam, zapadły mi w pamięci inne nazwiska budzące wówczas większe zainteresowanie – dodaje.
Inaczej na tę sprawę patrzy osoba, która z WD była związana później. - Nazwisko Michniewicza pojawiało się na posiedzeniach WD w związku z analizą dokumentów innych klubów, osób, czy spraw, które akurat były przedmiotem postępowania - mówi nam anonimowo. Chodziło tu choćby o sprawę Piotra Reissa, ale też klubów z Polkowic, czy Nowego Dworu Mazowieckiego. Z relacji osób, z którymi rozmawiamy, wynika, że w żadnym momencie procedowania afery korupcyjnej nazwisko Michniewicza nie zostało zaznaczone czerwonym flamastrem z adnotacją, że tą osobą warto zająć się w sposób szczególny. Według naszych informacji WD nie dysponował też zapisem zeznań Michniewicza złożonych w prokuraturze 4 lutego 2009 r.
O to przesłuchanie zapytaliśmy też dawnych przewodniczących WD, którzy z jego zapisem zapoznali się niedawno, przy okazji materiału, który ukazał się w Wirtualnej Polsce. Przypomnijmy, że Michniewicz do prokuratury zgłosił się sam, pojechał tam w towarzystwie swojego adwokata, złożył zeznania jako świadek. To, co mówił, nie wniosło za wiele do prowadzonej przez prokuratorów sprawy, ale - jak ocenił to Szymon Jadczak - prokuratorzy "nie zadali wielu pytań, o które aż się prosiło".
- Każdy podejrzany ma prawo do nieograniczonej odmowy składania wyjaśnień, to prawo konstytucyjne. Świadek ma prawo odmowy składania zeznań tylko w określonych okolicznościach – jeśli to zeznanie jemu lub osobie jemu najbliższej mogły zagrażać odpowiedzialnością karną. Michniewicz podczas przesłuchania być może nie został tak dociśnięty, że chciałby uniknąć komentarza w jakiejś sprawie – ocenia Tomczak. Adwokat zwraca też uwagę na specyfikę postępowania osób prowadzących śledztwo.
- Wtedy osób podejrzanych, czy takich, które mogłyby być o coś podejrzane, było bardzo dużo. Prokuratorzy nie szli za każdą poszlaką. Mieli taki system pracy, że analizowali konkretne informacje od różnych osób, które wskazywały im konkretne nazwiska i fakty – dodaje.
- Wydaje się, że w tym przesłuchaniu rzeczywiście zabrakło skrupulatności. Dlaczego tak to wyglądało, trzeba jednak zapytać prokuratora. Nie znam strategii działania prokuratury i zawartości całej dokumentacji. Wspomniałem o potencjalnym wpływie Euro 2012 na możliwe szybsze zakończenie śledztwa i hipotetycznej presji politycznej, ale to są tylko moje przypuszczenia - mówi nam Jędrych. Tomczak zwraca uwagę na kolejną rzecz. 591 czy nawet 711 połączeń Michniewicza z Fryzjerem jest chwytliwe medialnie i wzbudza podejrzenia, ale dla sądu samo w sobie nie mają one wartości.
- Billingi były tylko poszlaką łączącą Michniewicza z "Fryzjerem". Gdyby to była sprawa w Stanach Zjednoczonych przed ławą przysięgłych, to może wyglądałoby to inaczej. Bo ława przysięgłych często kieruje się pewną emocjonalnością, można jej wiele rzeczy zasugerować. Sędzia zawodowy musi mieć twarde dowody. Postępowanie dowodowe w sprawie korupcji w polskiej piłce oparte było głównie na zeznaniach świadków, czy świadków koronnych. Ostatecznie w sprawach korupcyjnych rzadko kiedy podstawą skazania są inne dowody, niż zeznania świadków. Nagrania czy dowody na piśmie były praktycznie nieosiągalne – punktuje, sugerując, że przy zeznaniach świadków nazwisko Michniewicza nie "zalało" kolejnych stron akt, tak jak zalało je choćby przy billingach "Fryzjera".
- W ogólnym rozrachunku, prawnym i ludzkim, rozumiem dobrze, dlaczego nie wszystkie wątki w sprawie korupcji zostały zbadane tak, jakbyśmy teraz chcieli. Prokuratorzy wykonali tytaniczną pracę. Na końcu musieli przedstawić sądowi materiał, dotyczący konkretnych osób, którego musieli być pewni. Postępowanie dowodowe jest sformalizowane. To, co wiemy z pełnym przekonaniem, nie jest równe temu, co sąd przyjmie za prawdę. Relacje, czy układ Fryzjera z Michniewiczem, to nie było coś typowego. Poza tym kim był wtedy Michniewicz? - pyta retorycznie Tomczak. - Śledczy położyli akcenty przede wszystkim na sędziów i działaczy - dodaje.
Potwierdzają to też liczby i te z prokuratury, i te z WD PZPN. Z niemal 600 osób oskarżonych o korupcję tylko 38 było trenerami. Dla porównania: sędziów w tej grupie było ok. 130, a piłkarzy 250. Dwa razy liczniejszą grupę niż trenerzy stanowili też działacze. Aby ustawić mecz, najprościej było po prostu zapłacić arbitrowi. Kolejną powszechną metodą było przekupienie kapitana danej drużyny, jednego z jej obrońców i bramkarza. Wpływ trenera na wynik meczu nie był wówczas postrzegany jako znaczący lub dający pewność odpowiedniego rozstrzygnięcia. To dlatego szkoleniowców na czarnej liście polskiej piłki jest relatywnie niewielu.
- Uważam, że zasada domniemania niewinności jest konwencjonalnym rozwiązaniem na użytek postępowania karnego, ale we własnym przekonaniu, na podstawie wiedzy o faktach, każdy może mieć swoje zdanie na temat stopnia winy poszczególnych osób. Tak jak prezes Cezary Kulesza powinien zdawać sobie sprawę jakie znaczenie dla reputacji polskiej piłki miała relacja Michniewicza z Forbrichem. Żaden sąd nie zrobi tego za niego - kończy Tomczak.