Końcówka października 2020 r. Selekcjoner Sebastien Migne przegrywa dwa mecze eliminacji PNA - z Tanzanią i Tunezją. Mieszka u siebie - we Francji. Do Gwinei Równikowej przeprowadzić się nie chce. Zawód jest spory. Wkrótce pandemia koronawirusa wstrzymuje futbol na całym świecie. Migne prowadzi reprezentację przez Zooma. Restrykcje utrudniają mu podróżowanie do Afryki. Federacja w końcu traci do niego cierpliwość, zarzuca lenistwo i kończy współpracę za porozumieniem stron.
Do kluczowych eliminacyjnych pozostaje raptem 13 dni. Reprezentacja nie ma selekcjonera. Federacja nie bardzo ma nawet pomysł, kto mógłby nim zostać. Czasu jest mało, więc tymczasowo kadrę przejmuje Juan Micha. Jest pod ręką, pracuje z kadrą do lat 17. Jego doświadczenie? Prowadził zespół kobiet i drużyny juniorskie. Przez trzy lata był też asystentem w sztabie selekcjonera dorosłej reprezentacji. Ale pierwszy raz w karierze zaczyna samodzielną pracę z dorosłymi piłkarzami. Nie ma miejsca na pomyłkę - porażka odbiera szanse na awans.
Na początek - dwa mecze z Libią. 1:0 i 3:2. Sześć punktów, ale sporo emocji. Tabela układa się tak, że następny mecz z Tanzanią będzie kluczowy. Kto wygra, pojedzie do Kamerunu na PNA. W 90. minucie, po golu z rzutu karnego, wygrywa Gwinea Równikowa. Po meczu piłkarze ściskają i podrzucają Juana Michę, a federacja oferuje mu nową umowę. Koniec z tymczasowością. Zostaje na stałe.
Trudno uniknąć porównania do reprezentacji Polski. Też miała selekcjonera, który niezbyt chętnie opuszczał swój kraj i co tylko się dało, robił zdalnie. Współpraca również nie była długa i też federacja została na lodzie krótko przed najważniejszymi meczami. Juan Micha miał jeszcze mniej czasu na przygotowanie kadry, niż będzie miał nowy selekcjoner Polaków, ale dał radę i został bohaterem. Oby Cezary Kulesza dokonał równie dobrego wyboru, jak prezes gwinejskiej federacji.
Juan Micha ma 46 lat, urodził się w Gwinei Równikowej, ale licencję trenerską zdobył w Hiszpanii. Jego największą zaletą jest znajomość rodzimego futbolu. W przeszłości pracował niemal ze wszystkimi zawodnikami, których powołał na PNA. Z częścią spotykał się na zgrupowaniach młodzieżówek, z innymi miał kontakt jako asystent Argentyńczyka Esteban Beckera, który pracował z kadrą Gwinei Równikowej od stycznia 2015 do czerwca 2017 r. Nikt w federacji nie widział w nim jednak materiału na selekcjonera najważniejszej reprezentacji. Prezesi przez wiele lat woleli zagranicznych selekcjonerów - głównie z Hiszpanii.
- Dla mnie zaszczytem jest prowadzenie Gwinei Równikowej. To mój kraj, więc podchodzę do tego inaczej. Uważam, że trenerzy z Afryki powinni mieć takie same, a może nawet większe szanse na pracę ze swoimi reprezentacjami, jak trenerzy z Europy. My najlepiej znamy tych piłkarzy. Mamy w Afryce dużo talentów, których selekcjonerzy z Europy nie potrafią rozpoznać lub odpowiednio docenić. Ci chłopcy u nich giną. Niestety, federacje z zasady nie doceniają rodzimych trenerów. Dopiero w ostatnich latach nieco się to zmienia. Głównie za sprawą sukcesów Algierii trenowanej przez Djamela Belmadiego. Gdy sam zostałem selekcjonerem, od początku czułem, że nikt w federacji za bardzo mi nie ufa. Na wszystko musiałem zapracować dwa razy ciężej niż trener z Europy. Dopiero sukces w eliminacjach był jasnym sygnałem, że mam talent i nadaję się do tej pracy. Udało mi się wywalczyć kontrakt - opowiadał Juan Micha "Marce".
Los połączył Belmadiego i Michę podczas PNA. Gwinea Równikowa trafiła do grupy z Sierra Leone i dwoma wielkimi faworytami - Wybrzeżem Kości Słoniowej i właśnie Algierą, która miała nadzieję przejść przez fazę grupową bez porażki i wyrównać historyczny rekord reprezentacji Włoch - 37 meczów bez porażki. Ale już drugie spotkanie - z niedocenianą Gwineą Równikową - skończyło się porażką 0:1. Gola strzelił Esteban Orozco, grający na co dzień w hiszpańskiej czwartej lidze. I to najlepiej oddaje skalę sensacji. Gwinea Równikowa, która w składzie miała piłkarzy z amatorskich lig, pokonała "niezwyciężoną" reprezentację gwiazd Premier League, Serie A, Bundesligi i Ligue 1.
- Nie wiem, jak wytłumaczyć to, co czułem, gdy pokonaliśmy Algierię. To był dla mnie zaszczyt. Nie docenili nas. A to błąd, bo w Afryce nie ma bezbronnych zespołów. Byłem przede wszystkim dumny z moich piłkarzy. Im należą się brawa za pracę i za ten sukces. Jako trener rosnę razem z nimi - przyznał Juan Micha.
Sukces Gwinei Równikowej ma jeszcze jednego ojca - Josele Gonzaleza, który od czterech lat jest dyrektorem technicznym federacji. Tegoroczny PNA jest pierwszym, na który Gwinea Równikowa dotarła poprzez eliminacje. Dwa poprzednie występy miała zagwarantowane, jako gospodarz. - Moim najważniejszym zadaniem jest wyszukiwanie w Hiszpanii piłkarzy, którzy mają gwinejskie korzenie i mogą grać dla reprezentacji - mówi "Marce" Gonzalez.
To dość naturalne. Gwinea Równikowa jest bowiem jednym z najmniej zaludnionych krajów w Afryce. Szacuje się, że ma zaledwie dwa miliony mieszkańców, więc mniej jest też piłkarzy. Ale nawet znacznie większe i gęściej zaludnione kraje, jak Algieria czy Nigeria, szukają utalentowanych zawodników za granicą. Największe sukcesy Francuzów i Algierczyków przyszły w tym samym momencie. Kilka lat temu, gdy w Europie liczyli się Portugalczycy, to w Afryce silny był Mozambik i Wyspy Zielonego Przylądka. Sukcesy Gwinei Równikowej zbiegają się z sukcesami Hiszpanów. Nie ma w tym przypadku. To kwestia skautingu w byłych metropoliach.
W 24-osobowej kadrze, którą Juan Micha powołał na mistrzostwa, jest aż piętnastu piłkarzy urodzonych w Hiszpanii, a czternastu gra w hiszpańskich klubach. - Warunek jest jeden: matka lub ojciec takiego piłkarza muszą być Gwinejczykami, a sam zawodnik musi chcieć dla nas grać. Musimy widzieć u niego entuzjazm. Nie namawiamy i się nie licytujemy. Nie chcemy najemników. Te czasy już minęły. W poprzednich latach, gdy Gwinea była gospodarzem PNA, pojawiła się presja na osiągnięcie dobrego wyniki ze strony dyktatora Teodoro Obianga Nguema Mbasogo. Federacja wzmacniała się więc Kolumbijczykami, Argentyńczykami, Hiszpanami i Portugalczykami, którym wyszukiwała korzenie. U nas by to nie przeszło - zaznacza Gonzalez.
- Nasz klucz do sukcesu? Jesteśmy rodziną bez gwiazd, a na czele wszystkich stoi Juan Micha, który jest przede wszystkim dobrym człowiekiem. Jego zatrudnienie było strzałem w dziesiątkę. Ludzie się z nami identyfikują. Każdy lubi bajkę o Kopciuszku. Nie zapomnę drogi ze stadionu do hotelu po zwycięstwie z Algierią. Ulice były pełne dopingujących nas ludzi. Dochodziliśmy w przeszłości do ćwierćfinału i półfinału, ale to były turnieje rozgrywane u nas. Ma to inny wymiar. Teraz pisali do mnie znajomi i nieznajomi. Tysiące gratulacji i życzeń - opowiada Gonzalez.
- Do czego jesteśmy zdolni? Nie zastanawiam się nad tym. Dostosowuję taktykę do każdego następnego rywala i przed każdym meczem wiem, że stać na zwycięstwo. Inaczej gramy z WKS, a inaczej z Mali czy Sierra Leone. Każda drużyna ma swoją specyfikę. Moim zadaniem jest znalezienie słabych punktów i ograniczenie największych zalet. To się udaje. Nie jesteśmy zespołem, który narzuci swoje warunki, niezależnie z kim gra. Musimy mieć pomysł na każdy mecz. Idziemy krok po kroku przez ten turniej. Zobaczymy, dokąd nas to doprowadzi. Na pewno nigdy nie przestaniemy walczyć - mówi Juan Micha "Marce". - Dużo rozmawiamy o sukcesach. Wiesz, czego naprawdę chcę? - pyta hiszpańskiego dziennikarza na koniec. - By każdy kibic Gwinei Równikowej był dumny z zespołu, który jest szkolony i prowadzony do chwały przez trenera urodzonego i wychowanego w Afryce. To mój największy cel.