"To oni mają reprezentację?!". Maleńkie państwo zadziwia cały kontynent. Wyrzuciło już faworyta

Dawid Szymczak
Gdy kontuzjowanego bramkarza z 5. ligi francuskiej zastąpił bramkarz od półtora roku bezrobotny, można było zwątpić, że Komory pokonają Ghanę i nie odpadną ze swojego pierwszego Pucharu Narodów Afryki już w grupie. Ale żeby zwątpić, trzeba było w ogóle uwierzyć, że maleńkie i biedne państewko może sprawić tak gigantyczną sensację. Z sukcesu bardziej niż na Komorach cieszą się na obrzeżach Marsylii i Paryża.

Puchar Narodów Afryki to hurtownia niesamowitych historii. Magiczny turniej kontrastów, kolorytu i emocji. Bywa zabawny, nie do końca profesjonalny, gdy sędzia kończy mecz w 85. minucie lub gdy przez niedopompowane piłki odwleka się mecz. Ale to tutaj debiutant wyrzucił z turnieju jedną z najbardziej utytułowanych drużyn w historii i awansował jej kosztem do fazy pucharowej.

Zobacz wideo Biznes Lewandowskiego robi piorunujące wrażenie! "Świątynia sportu"

Komory po emocjonującym spotkaniu z wieloma zwrotami akcji pokonały Ghanę 3:2, choć są drugim najmniejszym krajem, jaki kiedykolwiek zagrał w PNA, prowadzonym przez selekcjonera z przypadku, bo federacji nie udało się dogadać z wymarzonym Francuzem. Kadrę mają tak ubogą, że trzeba wybierać między bramkarzem z piątej ligi a takim, który od półtora roku nie ma klubu. Żaden jednak nie zawodzi.

Bardziej niż na Komorach cieszą się na obrzeżach Marsylii i Paryża

- Po meczu z Ghaną po cały kraj imprezował. Całą noc świętowali młodzi i starzy. Wielu nie poszło następnego dnia do pracy. Ale ich szefowie muszą to zrozumieć. Komory to kraj, w którym futbol staje się coraz ważniejszy. Ludzie są spragnieni radości. Czuli dumę, widząc, że ich rodacy wygrywają z faworytami - mówi komoryjski dziennikarz Elie Djouma.  

- Gdy za kilka lat otworzymy podręczniki do historii, w środku będą ci wszyscy piłkarze - powiedział po zwycięstwie 3:2 Ahmed Mogni, strzelec dwóch goli. Patos? W przypadku każdego innego kraju byłaby to przesada, ale Komory nie mają swojej Curie-Skłodowskiej, swojego Chopina, Kopernika, Jana Pawła II czy szeregu wybitnych sportowców. Ludźmi, którym coś się udało, są Rohff i Soprano, znani we Francji raperzy.

I to też typowe - od lat Komory, trzy wyspy na Oceanie Indyjskim, leżące tuż przy wschodnim wybrzeżu Afryki, w pobliżu Tanzanii i Mozambiku, zmagają się z eksodusem wykształconych, ambitnych i zdolnych obywateli. Kto chce sukcesu, ucieka do Europy. Dlatego w 26-osobowej reprezentacji jest tylko jeden piłkarz urodzony na Komorach. W 1975 r. Komory stały się niepodległe od Francji, ale wzdychanie do wszystkiego co francuskie, trwa do dziś. Szacuje się, że z 300 tys. z 850 tys. Komoryjczyków żyje we Francji.

Tam - na obrzeżach Marsylii i Paryża, gdzie sporo gorszych dzieci Republiki - sukces reprezentacji jest jeszcze ważniejszy. Kassim Abdallah, wychowany w Marsylii prawy obrońca Komorów, opowiadał, jak śledzi się tam i przeżywa Puchar Narodów Afryki. Pamięta z młodości, że przez miesiąc nie było na podwórku innego tematu. Na betonowych boiskach zbierali się Senegalczycy, Algierczycy, Malijczycy i wystawiali swoje reprezentacje. Komoryjczycy też chcieli grać, ale nawet nie mogli się między sobą pokłócić, kto będzie, którym piłkarzem. Ich reprezentacja nie istniała. A skoro nie było ich kraju w Pucharze Narodów Afryki, to dla kolegów z osiedla nie istniał w ogóle. Przez ten miesiąc oni też nie istnieli.

W piątek dzieci Komoryjczyków wreszcie wyszły na osiedla z podniesionymi głowami. Ktoś był Alim Ahamadą, który znakomicie bronił, ktoś El Fardou Benem, który strzelił gola i asystował, a kto zaklepał Ahmeda Mogniego, zdobywcę dwóch bramek w historycznym meczu z Ghaną, dostąpił największego zaszczytu. I to właśnie jest największym zwycięstwem reprezentacji Komorów.  

Selekcjoner z przypadku zmienił wszystko. "To Komory mają reprezentację?!"

Dla kraju, który niepodległość odzyskał w 1975 roku, a do struktur FIFA dołączył dopiero 30 lat później, to historia jak z bajki. 132. drużyna światowego rankingu, która mocno ograniczone ma nie tylko zasoby ludzkie, ale też finansowe, bo Komory nie żyją z turystyki jak Madagaskar czy Seszele ze względu na niestabilność polityczną (20 razy dochodziło do zamachów stanu), wyszła z grupy na mistrzostwach, do których nawet nie miała szans awansować. Nie dość, że poprzednich 20 prób kończyło się klęską, a Komory do 2016 r. nie wygrały choćby jednego meczu o punkty, to jeszcze trafiły do silnej eliminacyjnej grupy z Egiptem, Kenią i Togo.

Ich losy zaczęły się zmieniać w styczniu 2014 r., gdy selekcjonerem przez przypadek został Amir Abdou. Trenował wtedy Entente Golfech-Saint-Paul d'Espis w szóstej lidze francuskiej i miał być asystentem Henriego Stambouliego, który dla Komorów wydawał się być gwiazdką z nieba, bo wcześniej prowadził m.in. Olympique Marsylia, reprezentację Mali oraz Gwinei. Ale federacja nie doszła z nim do porozumienia i oddała kadrę 40-letniemu Abdou, który brak doświadczenia nadrabiał zapałem. Bieda zmusiła go do bycia kreatywnym. Nie miał wielu piłkarzy do wyboru, bo liga w Komorach nie grała, infrastruktura była beznadziejna, a federacja ledwie rok wcześniej została wykluczona z eliminacji PNA ze względu na problemy finansowe.

Abdou stwierdził, że przyszłych reprezentantów znajdzie we Francji. Szukał młodych piłkarzy z komoryjskimi korzeniami. Głównie wokół Paryża i Marsylii. Działał jak skaut - oglądał mecze i po nich podchodził do zawodników. "Dzień dobry, Amir Abdou, jestem selekcjonerem Komorów. Możemy umówić się na kawę?". Większość reagowała zdziwieniem: "To Komory mają reprezentację?!".

- Kiedy jesteś małym krajem i proponujesz piłkarzom taki projekt, trudno jest ich przekonać. Mówisz, że musieliby przylatywać na Komory, oni pytają o bezpieczeństwo, a ty nie wiesz, co powiedzieć. Najważniejsze było zbudowanie relacji z tymi piłkarzami. Wzajemne zaufanie było kluczowe - opowiadał Abdou w rozmowie z "CNN Sport".

Selekcjoner wiedział, że wiarygodności dodadzą mu piłkarze, których zdoła przekonać. Gdy Kassim Abdallah, wówczas obrońca Olympique Marseille, Chaker Alhadhur, z pierwszoligowego Nantes i bramkarz Ali Ahamada, bramkarz Toulouse, zgodzili się grać dla jego reprezentacji, z resztą zawodników poszło już łatwiej. "Zobacz, oni mi zaufali. To będzie niezły zespół" - argumentował.

Kiedy drużyna przybywała na Komory na mecze, kraj zatrzymywał się dwa tygodnie wcześniej

Nadjim "Jimmy" Abdou ma porównanie. Były zawodnik Millwall i AFC Wimbledon grał dla Komorów od 2010 r. - Na początku byłem w reprezentacji jedynym profesjonalnym piłkarzem. Pojawienie się Abdou było przełomem, którego nikt się nie spodziewał. Nawet ja nie do końca wierzyłem w jego projekt. Wydawał mi się zbyt naiwny. Ale jego determinacja była decydująca. Potrafi rozmawiać z ludźmi, jest szczery, inteligentny. Zaczął dołączać kolejnych zawodowych piłkarzy i zmieniać wszystko nie tylko w reprezentacji, ale w całej federacji. Był profesjonalny, więc tego samego oczekiwał od piłkarzy i działaczy - wspomina. - Zaczynaliśmy z samego dołu. Byliśmy ze 198. miejsca w rankingu FIFA! Za nami było tylko 12 drużyn! Byliśmy najgorsi na świecie! Minęło kilka lat, a my jedziemy na Puchar Narodów Afryki! - ekscytował się 37-letni kapitan Komorów w rozmowie z "BBC" jeszcze przed turniejem.

Kolejne argumenty Amir Abdou zebrał na boisku. Gdy w 2014 r. jego zespół zremisował 1:1 z Burkina Faso, finalistą PNA 2013, piłkarze z komoryjskimi korzeniami sami zaczęli się do niego odzywać, by uczestniczyć w tym obiecującym projekcie. Dla każdego dobrego piłkarza znalazło się miejsce w kadrze. Fouad Bachirou urodził się we Francji, mieszkał też w Szwecji, Szkocji i USA, ale zapewniał, że czuje się Komoryjczykiem i regularnie bywał na wyspie, by odwiedzić dalszą rodzinę. Rafidine Abdullah natomiast wprost mówi, że jest Francuzem, grał w młodzieżowych reprezentacjach do lat 18, 19 i 20, ale czegoś mu zabrakło, by przebić się do seniorskiej kadry. O Komorach wyraża z sympatią, zna ich historię, dzięki opowieściom dziadka i rodziców, ale do niedawna nie wiedział nawet, że mają swoją reprezentację. Dzisiaj w niej gra, bo na Francję był za słaby. Niewielu jest tym oburzonych.

- Kiedy drużyna przybywała na Komory na mecze, kraj zatrzymywał się już dwa tygodnie wcześniej. Ludzie kochają ten zespół. Każdy mecz to święto. Niezależnie od wyniku, kibice cieszą się, że mogli zobaczyć swoich reprezentantów u siebie w kraju. Po kluczowym zwycięstwie z Togo, które zapewniło nam awans na PNA, rządzący znieśli na jeden wieczór wszelkie restrykcje związane z koronawirusem, by obywatele mogli w pełni cieszyć się tym sukcesem. Jesteśmy małym, biednym krajem, więc wywoływanie uśmiechu i niesienie radości ludziom, to nasza najważniejsza misja - opowiada selekcjoner Amir Abdou, który w kwestiach taktycznych inspiruje się Diego Simeone, trenerem Atletico Madryt, a pozaboiskowym wzorem jest dla niego Carlo Ancelotti z Realu Madryt.

"Yes, we can"

- Nie jestem ani defensywnym, ani ofensywnym trenerem. Zawszę dostosowuję moją taktykę do rywala - mówi Abdou, który jest najdłużej pracującym selekcjonerem w całej Afryce. Od listopada 2020 r. trenuje również FC Nouadhibou, klub z Mauritiusu. Gdy wypada reprezentacyjna przerwa, klubem zajmuje się jego asystent, a sam Abdou rusza do Francji na obóz treningowy. Nie ma sensu ściągać piłkarzy na Komory, skoro wszyscy grają w Europie, a większość w niższych ligach we Francji.

W wyjściowym składzie na mecz z Ghaną było trzech piłkarzy z 3. ligi francuskiej, bramkarz z 5. ligi, który ze względu na kontuzje musiał zostać zastąpiony bramkarzem od półtora roku bezrobotnym. Tylko pięciu piłkarzy gra natomiast na najwyższym poziomie - dwóch w Waalwijku, a reszta w Kortrijku, Omonii i Crvenie Zvezdzie. Komory opierają się na dwóch piłkarzach - Youssoufie M’Changamadze, jednym z najbardziej kreatywnych zawodników Ligue 2 i El Fardou Benie, który od lat jest w czołówce najlepszych strzelców ligi serbskiej. 

- Nie mamy indywidualności, ale jesteśmy rodziną - podkreśla selekcjoner. - W drużynie wciąż są piłkarze, którzy zaufali mi i przyjechali na pierwsze zgrupowanie w 2014 r. Zmian w kadrze jest niewiele, bo to zaburza harmonię i dyscyplinę na boisku. Reprezentację prowadzi się inaczej niż klub. W klubach wszyscy piłkarze są w jakiejś mierze samolubni i myślą o własnej karierze. W kadrze indywidualne ambicje schodzą na dalszy plan i najważniejszy jest zespół. Każdy walczy nie dla siebie, ale dla kraju, dla swojej rodziny, dla swoich przodków. Chce dać radość ludziom, których kocha - uważa Abdou.

Nakibou Aboubakari, defensywny pomocnik, opowiedział "Comoros Football", jak ważna w czasie przygotowań do Pucharu Narodów Afryki, które odbyły się w Arabii Saudyjskiej, była dla całej drużyny podróż do Mekki. - Wspólne przeżycie czegoś tak ważnego z kolegami z zespołu, może dać więcej niż nawet pięć treningów. Jesteśmy braćmi - mówi.

Jeszcze przed turniejem drużynę odwiedził wiceprezydent Nourdine Bourhane. Na koniec płomiennej przemowy wykrzyczał pożyczone od Baracka Obamy hasło - "Yes, we can!". Zostało z drużyną na stałe. Piłkarze wykrzykują je podczas treningów i przed meczami, w chwilach radości i gdy idzie gorzej. Przed spotkaniem 1/8 finału PNA z Kamerunem, gospodarzem turnieju, krzykną raz jeszcze. A później? - Tę drużynę stać na wszystko - podkreśla Amir Abdou.

Więcej o: