Gdybyśmy chcieli o tej historii nakręcić film, mógłby się zacząć od dramatycznego zdarzenia z maja 2013 roku. W meczu Lokeren z Brugią Barry przy próbie interwencji zderzył się ze słupkiem. Uderzył w niego głową tak mocno, że stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero, gdy opuszczał stadion na noszach.
Miał wówczas 33 lata. Wielu mówiło mu, że może już czas na zakończenie przygody z piłką. Ale nie chciał, marzył o kolejnym występie na mistrzostwach świata. I zagrał, zapisując się w ich historii jedną z najbardziej niesamowitych "cieszynek". Po golu z Grecją upadł na ziemię i zaczął gryźć trawę.
Był to jego trzeci występ na mundialu. I trzeci rozczarowujący. Wybrzeże Kości Słoniowej znów pożegnało się z turniejem już po fazie grupowej. Wtedy Barry nie wiedział, że na swoje pierwsze trofeum z reprezentacją będzie musiał poczekać jeszcze pół roku.
Przed finałem z Ghaną na pewno wspominał wydarzenia sprzed trzech lat. WKS z Barrym w bramce starło się wtedy w finale mistrzostw Afryki z Zambią. Przegrało po rzutach karnych, z czym Barry długo nie mógł się pogodzić. Teraz miał w ogóle nie zagrać, był rezerwowym. Wyszedł od pierwszej minuty tylko dzięki kontuzji Sylvaina Gbohouo. I przypadkowo został bohaterem narodowym.
Przez 120 minut nie puścił bramki, dwa razy ratował go słupek. Gdy doszło do rzutów karnych, znalazł się w ogromnych tarapatach. Jego koledzy Wilfried Bony i Gadji Tallo nie wykorzystali dwóch pierwszych jedenastek i Barry natychmiast musiał wziąć się do roboty. Najpierw dał nadzieję "Słoniom", odbijając uderzenie Afriyie Acquaha, a kolejnego strzału Ghańczyków już nie musiał bronić - Frank Acheampong sam przestrzelił. Od tego momentu rozpoczął się jego show.
Zdania są podzielone - albo Barry'ego naprawdę łapały silne skurcze, albo udawał, by wytrącić z równowagi rywali. Pewne jest jedno - czy tego chciał, czy nie - zawsze skupiał na sobie uwagę. Także w Polsce. To za obraźliwe gesty pod adresem Barry'ego UEFA nałożyła na Legię Warszawa karę dwóch meczów bez kibiców w Lidze Europy.
Wróćmy jednak do karnych, które trwały w nieskończoność. Barry przedłużał je dyskusjami z zawodnikami i sędzią, ale Ghańczycy byli bezbłędni. Przy remisie 8:8 stało się jasne - Barry sam będzie musiał uderzać na bramkę.
Zanim jednak podszedł do piłki, obronił strzał golkipera Ghany Brimaha Razaka. Po wybuchu radości padł na murawę, kolejny raz narzekając na silne skurcze. Razak nalegał, żeby wstał, ale Barry długo się nie podnosił. W końcu po interwencji medyków postanowił zakończyć ten finał. Yaya Toure pocałował go na szczęście i Barry stanął oko w oko ze swoim przeciwnikiem.
Nie był to jego pierwszy rzut karny w życiu. Cztery lata temu strzelił jedenastkę dla Lokeren w wygranym 4:0 meczu z Westerlo. Kopał piłkę zresztą zawsze bardzo dobrze i to obiema nogami. Do dziś tzw. piątki wybija prawą nogą, ale gdy wprowadza ją do gry z ręki, uderza lewą. Tym razem wybrał prawą.
Futbolówka ugrzęzła w siatce. "Słonie" po 23 latach zdobyły swój drugi tytuł mistrza Afryki.
Tak właściwie ten film mógłby się kończyć. Cieszący się Barry jeszcze raz upadł, ponownie walcząc ze skurczami. Ale potem już zapłakany opowiadał przed kamerami o swoim najszczęśliwszym dniu w życiu. - Ani nie mam dobrych warunków, ani dużego talentu. Przed karnymi pomyślałem o mojej mamie. O tym, jak bardzo mnie kocha - mówił, ocierając łzy.
Prawdopodobnie tym występem zakończył reprezentacyjną karierę.