Gerard Cieślik, legendarny piłkarz niebieskich, pamięta czasy, gdy kawiarenka nie była jeszcze... kawiarenką. - Za moich czasów to była po prostu wielka sala. Trenowali tam pingpongiści, grało się też w skata. Swój kąt mieli też koledzy, którzy grali w piłkę rowerową! Tak, tak! Co sobotę odbywały się tam niezapomniane mecze. W rogu stał stary kaflowy piec, przy którym można było się ogrzać w chłodne dni - opowiada.
Edward Herman wspomina, że przed laty to pomieszczenie służyło też gospodarzowi obiektu. - Wpadało się tam na kubek gorącej herbaty - mówi 71-letni dziś Herman - znakomity napastnik, który strzelił dla Ruchu 79 goli. - Herbaty? Koledzy nieraz golnęli sobie coś mocniejszego. Ja nie! Za młody byłem - śmieje się Cieślik.
Kawiarenka stała się tak ważna dla życia klubu, gdy w latach 60. kierowała nią Lidia Dejowa (spokrewniona z żoną późniejszego prezesa Ruchu Krystiana Rogali), dziś mieszkająca pod Dortmundem. Za jej czasów atrakcją kawiarenki była szafa grająca. Z czasem lokal stał się dla piłkarzy wręcz niezastąpiony. - To tutaj zawodnicy poznawali swoje żony. Organizowali wigilię, bawili się na urodzinach, świętowali sylwestra. Byłem też w kawiarence na chrzcinach i komunii dziecka jednego z piłkarzy - śmieje się Jerzy Wyrobek, trzykrotny mistrz Polski w barwach Ruchu, a dziś szkoleniowiec GKS-u Jastrzębie.
- Przy okazji świąt kawiarenka zawsze była odświętnie udekorowana. Długo dbał oto Heniek Hadasik, który nie tylko świetnie grał w piłkę rowerową, ale na dodatek był dekoratorem wnętrz - zdradza Cieślik.
Herman: - Spotkaliśmy się tam przed meczem, spotykaliśmy po meczu. Ruch to był wtedy śląski klub. Grali chłopcy z Chorzowa Batorego, Dębu, Lipin czy Świętochłowic - dla nas ta kawiarenka to był wtedy drugi dom.
- W powietrzu było czuć tę chorzowską atmosferę. Dla mnie zawsze miała ona coś z przedwojennego Lwowa. Przyjaźń, zrozumienie - wtedy każdy był z Ruchem na dobre i na złe - mówi Jan Rudnow, piłkarz i trener niebieskich. Warto dodać, że te wartości pielęgnował Józef Bon - kolejny zawodnik Ruchu, który zarządzał kawiarenką przez 11 lat.
Kilka lat temu, za czasów prezesury Krystiana Rogali, nie było dnia, by w kawiarence nie siedzieli nad szklanką piwa starzy piłkarze, działacze i sympatycy klubu, którzy toczyli zażarte dyskusje o ostatnim meczu Ruchu i kreślili scenariusze na najbliższą kolejkę. Ale to już przeszłość. - Kawiarenka może i ładna, ale atmosfery nie ma - wzdycha Herman. - Nie zaglądam tam zbyt często, ale gdy przychodzę, to jest najczęściej zamknięta - martwi się Wyrobek.
- Niektórzy działacze Ruchu lubią obnosić się za swoim poszanowaniem dla tradycji, tymczasem w pogoni za profesjonalizmem zapomnieli o tym, co najważniejsze. To duży błąd - podkreśla Mariusz Śrutwa. - Gdy ja przychodziłem do Ruchu, to kawiarenka na Cichej była słynna na całą Polskę. Zazdrościli nam jej piłkarze innych drużyn. To było mityczne miejsce także dzięki ludziom, którzy je odwiedzali. Dziś członkowie niebieskiej rodziny są tam traktowani jak intruzi - dodaje.
- Nie zgadzam się. Przecież nikt nikomu nie zabrania przychodzić do kawiarenki. Nie słyszałem, żeby klub wprowadzał jakieś zakazy. Fakt, że to miejsce straciło na znaczeniu, to raczej znak czasów. Wielu starych piłkarzy i sympatyków klubu wyjechało z Chorzowa. Ci młodsi nie przywiązują takiej wagi do tradycji i wygląda to tak, że kawiarenka świeci pustkami. Na dodatek w obiekcie trwa remont. Widok koparek i budowlańców też nie zachęca do odwiedzin tego miejsca - odpowiada Mirosław Mosór, dyrektor klubu.
Grzegorz Śliwa, który zarządza kawiarenką od czterech lat, przyznaje jednak ze smutkiem, że to miejsce nie jest już tak ważne dla życia klubu jak kiedyś. - Zaczęło się od Marka Wleciałowskiego, który, w czasie gdy prowadził Ruch, zabronił postronnym osobom chodzić po klubowym korytarzu - jedynej drodze do kawiarenki [teraz można się tam dostać drugim wejściem, z zewnątrz, ale tylko wtedy gdy nie jest zamknięte na kratę, a to często się zdarza - przyp. red.]. Na dodatek okratowano nas z każdej strony i prezentujemy się niczym twierdza, a nie miejsce przyjazne sympatykom klubu. Kawiarenka często jest zamknięta, bo w dniu, kiedy stołują się tam piłkarze, to trenerzy chcą mieć salę na wyłączność, a to się zdarza nawet cztery razy w tygodniu. W sumie to się nawet trenerom nie dziwię. Nikt nie chce, by profesjonalny zespół jadł obiad w towarzystwie tytoniowego dymu i pobrzękujących kufli - tłumaczy Śliwa.
- Teraz jak chcę spotkać się z kolegami, to najpierw dzwonię i pytam, czy kawiarenka jest otwarta. Została nas garstka - ja, Walter Sklepowicz, Heniek Fornalak, Eugeniusz Lerch. Czasami wpadnie Antek Piechniczek. Mamy swój stolik w rogu. Najczęściej siedzimy jednak sami, bo nikt tam nie zagląda - nawet działacze. Młodzi piłkarze jak już tam wejdą, to czasami nawet "dzień dobry" nie powiedzą. Większość po meczu czy treningu szybko wsiada do auta i ucieka do domu. Takie czasy - macha ręką Herman.
- Ja tam myślę, że piłkarze boją się tam wchodzić. Szczególnie po przegranych meczach. Kibice tylko na nich ryczą - przyznaje Śliwa.
były piłkarz Ruchu
zarządzał kawiarenką w latach 1983-1993
Miejsca, które znam sprzed lat, już nie ma! Nawet nie pamiętam, kiedy tam byłem Na pewno nie w tym roku. Gdy ostatni raz tam zajrzałem, to było zamknięte. Za moich czasów to było nie do pomyślenia. Kawiarenka otwierała się o godz. 9 i pracowała do późnego wieczora, a jak się zebrała grupa rozgadanych przyjaciół, to i dłużej. To były inne czasy. Każdy piłkarz Ruchu - który opuszczał Chorzów i wyjeżdżał w świat - jeżeli tylko wracał na Śląsk, to można było stawiać w ciemno, że spotka się go w kawiarence. Moim zdaniem to miejsce zaczęło tracić na znaczeniu już za prezesa Rogali. Rogala często tam zaglądał i trzeba przyznać, że wiele złego na swój temat się nasłuchał. Zapłaciłem za to ja, bo to właśnie na wniosek prezesa straciłem kawiarenkę.
not. todGłodny? Sprawdź w serwisie Co Jest Grane gdzie można coś zjeść. Jaka kuchnia Cię interesuje? amerykańska | europejska | francuska | meksykańska | orientalna | polska | śląska | wegetariańska | włoska |