Strzelił 42 gole i został zapomniany przez świat. "Mecze były manipulowane"

Gdyby o Złotego Buta chciał powalczyć piłkarz z ekstraklasy, musiałby dokonać niemożliwego i wbić w jednym sezonie 70-80 goli. Ale przelicznik tej prestiżowej nagrody jest nieubłagany nie bez powodu. W przeszłości nagrodę w Monako odbierali oszuści, śmiejąc się organizatorom w twarz.

Tony Bird nigdy nie wybił się ponad przeciętność. Nie wystąpił w dorosłej reprezentacji Walii, raczej tułał się po niższych ligach, niż zdobywał laury. Ale na chwilę wspiął się na lokalny szczyt. W sezonie 1996/97 z Barry Town zdobył mistrzostwo Walii, a sam wbił rekordowe 42 gole, czyli niemal połowę tego, co uciułał w ciągu całej kariery. W tamtym sezonie nikt nie strzelił więcej – ani w Walii, ani i Europie! Bird miał jednak gigantycznego pecha – jego rekordowe osiągnięcie przeszło niemal niezauważone, bo przypadło akurat w pierwszym roku, gdy o nagrodzie Złotego Buta nie decydowały strzelone gole, a przepisy. 

Zobacz wideo "Spadłem z krzesła". Robert Lewandowski pędzi pod szklany sufit [SEKCJA PIŁKARSKA #92]

"Chcieli utrudnić zdobycie tej nagrody graczom z niższych lig"

Każde trafienie Birda – co istotne: uzyskane na boiskach 39. w europejskiej hierarchii ligi walijskiej – liczyło się za jeden punkt. Bramki, które w tym samym czasie w Hiszpanii wbijał Ronaldo Luis Nazario de Lima (a  uzbierał ich 34) były już liczone podwójnie. I to dlatego w 1997 r. Złotego Buta zdobył napastnik Barcelony. A nie snajper z Barry Town. Tony Bird musiał zadowolić się nagrodą "walijskiego Złotego Buta".

To w plebiscycie, którego pierwszym laureatem w 1968 r. był sam Eusebio, było coś nowego. Nazwano to przywilejem pięciu najmocniejszych lig. Gole strzelane na szczycie europejskiej piłki zaczęto bowiem liczyć podwójnie. W ligach z miejsc 6-22 miały już przelicznik 1,5 punktu za gola. A jeszcze niżej – punkt za gol.

To dlatego w 1997 r. Złotego Buta z 34 trafieniami Brazylijczyk z Barcy, a nie Walijczyk z Barry Town. Bird nie był zresztą jedynym Walijczykiem, który strzelał najwięcej, ale bił brawo innym. 40 goli Rhysa Griffithsa Llanellego w sezonie 2007/08 zostało przyćmione przez 31 trafień Cristiano Ronaldo, za które Portugalczyk zgarnął 62 punkty. Gdy w 2002 r. Marc Lloyd Williams zdobył 47 (!) bramek dla Bangor City, nie stanął nawet na podium plebiscytu.

- Zasłużyłem na nagrodę, bo strzeliłem najwięcej goli w lidze w Europie – mówił w rozmowie z The Athletic. - Faktem jest jednak to, że organizatorom Złotego Buta zależało na prestiżu. Chcieli - pewnie ze względów marketingowych - utrudnić zdobycie tej nagrody graczom ze słabszych lig - dodawał Williams.

Argumenty, że w niższych ligach jest łatwiej o gole, Williamsa nie przekonują. - A wtedy, gdy Messi strzelał 50 goli w sezonie 2011/12, a Ronaldo 48 w sezonie 2014/15 to oznacza, że wtedy strzelanie w La Liga było prostsze? - odbija piłeczkę.

Podobne odczucia miało zresztą więcej piłkarzy, którzy bili rekordy w lokalnych lidze. Liczbowo byli najlepsi w Europie, ale cierpieli przez matematykę Złotego Buta. Wśród nich był Ormianin Ara Hakobyan.

"To nie jest formuła wyciągnięta z kosmosu"

- To prawda, że mistrzostwa Armenii są gorsze od czołowych lig europejskich, ale strzelenie 45 goli w 24 meczach to poważny wynik. Nie zostałem uznany za najlepszego strzelca Europy tylko z powodu pewnych reguł matematycznych - wspominał rekordzista ligi w barwach Banants Yerevan.

Keir Radnedge, były redaktor World Soccer, magazynu należącego do European Sports Media (ESM), europejskiego stowarzyszenia, które posiada prawa do Złotego Buta, broni formatu. – System punktów jest tak rozsądny, jak to tylko możliwe. Również dlatego, że jest powiązany ze współczynnikami UEFA. To nie jest formuła wyciągnięta z kosmosu – twierdził w rozmowie z The Athletic.

O znaczeniu i mocy tej formuły najmocniej przekonał się Brazylijczyk Mario Jardel, jedyny Brazylijczyk, który Złotego Buta zdobywał dwukrotnie. Mógł więcej, ale po strzeleniu 36 goli dla Porto w sezonie 98/99, liga portugalska spadła na dziewiąte miejsce w rankingu UEFA. Gole Jardela nie były już liczone za dwa punkty, ale półtora. To dlatego Kevin Phillips z Sunderlandu (Premier League), który strzelił w 2000 r. o osiem goli mniej niż Jardel, wygrał rywalizację.

Co ciekawe, odkąd w konkursie wprowadzono bramkowe przeliczniki (1997 r.), tylko dwa razy na 25 plebiscytów zdarzyło się, by w rywalizacji triumfowali piłkarze z ligi, której gole mnożone były przez 1,5 (ligi z miejsc 6-22), a nie przez dwa. W praktyce niemożliwe jest obecnie, by konkurs wygrał ktoś z lig notowanych niżej niż na 22 miejscu (w tym z Polski). Przy najlepszych piłkarzach z najlepszych lig Europy (angielskiej, włoskiej, hiszpańskiej, niemieckiej i francuskiej), którzy uzyskują po 35-40 goli w sezonie i za które dostają ok. 70-80 punktów, gracz ekstraklasy musiałby strzelić w sezonie ok. 70-80 goli. Drogę do strzeleckiej nagrody słabsze ligi mają zatem zamkniętą. Ale nie było tak zawsze.

Manipulacje i nabijanie liczników

Na początku plebiscytu po nagrodę sięgały piłkarskie gwiazdy z Eusebio i Gerdem Muellerem na czele. Organizatorzy (wówczas "L'Equipe") mogli tylko cieszyć się z prestiżu zabawy. Potem jednak pojawiły się pewne problemy.

- Stało się jasne, że w niektórych krajach Europy Wschodniej mecze były manipulowane. Często po to, by nabić licznik najlepszemu snajperowi. Małe ligi produkowały anonimowych graczy, którzy konkurowali z wielkimi gwiazdami - tłumaczył to Radnedge. To właśnie od drugiej połowy latach 70. na liście zwycięzców pojawili się gracze z Rumunii, Cypru czy Bułgarii. Do najbardziej kuriozalnej sytuacji doszło w 1987 r. Gdy w barwach Austrii Wiedeń jak szalony strzelał Toni Polster (39 goli w 34 meczach), w Rumunii system rozbijał Rodion Camataru. Strzelał tak skandalicznie dużo goli i w tak zdumiewających okolicznościach, że - oględnie mówiąc - budziło to podejrzenia. Zdobył wtedy 44 bramki.

- Nie zaprzeczam, że wśród tamtych meczów mogło być kilka ustawionych – oświadczył po jakimś czasie. - Wtedy jednak o tym nie wiedziałem - dodał z rozbrajającą szczerością. Na wręczeniu nagród w Monako Camataru uśmiechał się szeroko. Polstera nie było. Austriak zbojkotował imprezę, nie chciał odznaczenia za drugie miejsce, czuł się oszukany. Po latach wynik Rumuna ze statystyk po cichu wymazano, nagrodę przyznano Polsterowi.

W następnych latach Złoty But trafił do Turcji i znów do Rumunii, ale prestiż nagrody się zmniejszał. Do absurdu doszło w 1991 r. Wtedy nagrodę za 34 gole miał otrzymać Darko Panczew z Crvenej zvezdy Belgrad, ale dyrektorzy ligi cypryjskiej oznajmili, że ich najlepszy strzelec zdobył 40 bramek no i doszło do sporu. Z dalszego prowadzenia plebiscytu zrezygnowano. W latach 1992-96 nagrody nie dostał nikt.

Wróciła ona w 1997 r. w formule sprzyjającej gwiazdom najmocniejszych lig. Warto jednak zauważyć, że w ostatniej dekadzie triumfator plebiscytu zostałby najlepszym europejskim strzelcem nawet gdyby jego gole nie podlegały punktowemu przelicznikowi. Argentyńczyk w 2011 r. ustanowił zresztą rekord ligowych trafień, zdobył ich 50 w sezonie. Otrzymał za to 100 punktów. Do tej liczby w 2015 r. zbliżył się też CR7.

Przed Robertem Lewandowskim, który w poprzednim sezonie trafił 41 razy, są jeszcze pewne wyzwania. Bilans Polaka i tak uprawniałby go do odebrania Złotego Buta, nawet gdyby odpuścić wszelkie przeliczniki. W poprzednim sezonie nikt w żadnej lidze Europy nie strzelił więcej razy niż snajper Bayernu. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA