- New England Revolution ma w ataku trzygłowego potwora. Do Gustavo Bou i Carlsea Gila dołączył Adam Buksa. Czy z takim potencjałem drużyna Bruce'a Areny może zdobyć mistrzostwo? - pisał kilka dni temu Nick Goss z nbc.com. Amerykański dziennikarz oddawał w ten sposób nastroje panujące po transferze Buksy do MLS.
Te nastroje, bardzo podniosłe, widoczne były od pierwszej minuty sobotniego meczu New England z Montreal Impact. Kibice gości liczyli na to, że w wyjazdowym starciu z - przynajmniej teoretycznie - jedną z najsłabszych drużyn w Major League Soccer, to właśnie polski napastnik będzie postacią kluczową. I rzeczywiście - na początku meczu Buksa pokazał, że w układance Areny może być kimś ważnym. Od pierwszych minut był pod grą, często wracał się do środka boiska, by pomagać w konstruowaniu akcji. Numer "9" na plecach w jego przypadku nie oznaczał przywiązania do pola karnego rywala - były piłkarz Pogoni Szczecin schodził w boczne sektory, ściągając na siebie uwagę obrońców.
Po jednym z takich zejść w boczną strefę, sam w polu karnym został Teal Bunbury. Lewoskrzydłowy New England świetnie wbiegł pod bramkę rywali i wykorzystał dośrodkowanie Christiana Penilli, zamieniając je na bramkę.
Bramka tylko napędziła gości. Zaczęli oni atakować z większym animuszem i wiele wskazywało na to, że strzelenie drugiego gola będzie kwestią czasu. Szczególnie, że współpraca Buksy z Bou z minuty na minutę wyglądała coraz lepiej. Zresztą chemia między tą dwójką wytworzyła się już podczas okresu przygotowawczego. Świetnie określił to bramkarz Revolution, Matt Turner. - Jakość zawsze znajdzie jakość - przyznał w jednym z wywiadów. Swoją jakość Buksa pokazał w 16. minucie. Tuż po upływie pierwszego kwadransa meczu polski napastnik wygrał pojedynek główkowy z obrońcą gospodarzy i oddał mocny strzał na bramkę Clementa Diopa. Ten wykazał się jednak znakomitym refleksem i odbił piłkę. - Buksa będzie jedną z rewelacji MLS. A współpraca z Bou będzie przerażająca - pisali kibice po tej sytuacji.
Pierwsza połowa należała do gości, wśród których prym wiódł 23-latek. Według algorytmu portalu statystycznego SofaScore, w jego zespole lepszy od niego był tylko wspominany wyżej Bou. W drużynie rywali wyższe noty otrzymali natomiast Maximiliano Urruti i Romell Quioto (kolejno 7.3 i 7.5 przy 7.0 Buksy).
Quioto wysoką notę za pierwsze 45 minut otrzymał dlatego, że w 37. minucie strzelił gola wyrównującego. To, co najgorsze, na gości czekało jednak dopiero w drugiej połowie. Po zmianie stron zespół Buksy z rywalami prowadzonymi przez Thierry'ego Henry'ego zupełnie przestał sobie radzić. Oddał inicjatywę i został zepchnięty pod własne pole karne. Próbował co prawda kontrować, ale na próbach zazwyczaj się kończyło. Po upływie godziny gry swoich sił spróbował Buksa, który uderzył lewą nogą zza pola karnego. Piłka po jego uderzeniu minęła jednak bramkę.
W drugiej połowie Buksa, podobnie jak wielu jego kolegów, stał się niewidoczny. Kontaktów z piłką paradoksalnie zaliczył więcej niż w pierwszej połowie (20 przy 16 przed przerwą), ale niewiele z nich wynikało.
Słabsza gra w drugiej części spotkania przyniosła fatalne efekty. W 80. minucie Saphir Taider dograł do Urrutiego, a ten sprytnym lobem przeniósł piłkę nad Turnerem. I na tym strzelanie w sobotnim meczu się skończyło - Buksa w debiucie wypadł solidnie, choć z pewnością nie zachwycił tak, jak oczekiwali kibice. Nie zachwyciła cała jego drużyna, bo w końcu przegrała z zespołem uznawanym za jeden z najsłabszych w całej lidze.
Debiut Adama Buksy w MLS w liczbach: