Ekstraklasa. Co powiedzieć o Lechu? Katastrofa!

Czy koszmarna druga połowa meczu z Legią może oznaczać, że piłkarze Lecha stracą entuzjazm przywieziony z Turynu po remisie 3:3 z Juventusem? W czwartek czeka ich pucharowy mecze z Red Bullem Salzburg.

Do przerwy piątkowego meczu z Legią wydawało się, że remis z Juve dał mistrzom Polski solidnego "kopa" i pozwolił wrócić na właściwe tory, których nie mogli znaleźć od początku sezonu. Jednak fatalna druga część meczu, w której lechici byli gorsi od grających w dziesiątkę gospodarzy, znów każe się zastanowić nad przyczynami słabszych wyników obrońców tytułu.

'Legioniści wygrali, bo jechali na d...' Skąd ta niemoc Lecha?

 

Teoretycznie w Lechu nie ma powodów do paniki. Rok temu po wizycie na Łazienkowskiej Lech miał na koncie już trzy ligowe porażki, był poza europejskimi pucharami, a parę dni później wyleciał także z Pucharu Polski. Wszystko to doprowadziło do największego przesilenia, od czasu, gdy w 2006 r. Lech znalazł się w rękach Jacka Rutkowskiego. Jednak świetna runda wiosenna i szczęśliwy finisz sezonu dały "Kolejorzowi" mistrzostwo. Teraz wszystko może skończyć się podobnie, ale od połowy lipca, gdy Lech zaczął sezon, dostał już wystarczająco dużo sygnałów ostrzegawczych, że tym razem wcale nie musi być happy endu.

W zdumiewającą metamorfozę w Warszawie trudno byłoby uwierzyć, gdyby nie fakt, że w tym sezonie Lech grał już wiele spotkań takich, w których spisywał się lepiej, niż wskazywałby na to wynik. Po szturmie na bramkę Interu Baku z pierwszych minut rewanżu nic nie wskazywało, że sprawę z Azerami trzeba będzie załatwiać w rzutach karnych, po przegranej 0:1. Na taką samą porażkę, tyle że w Pradze ze Spartą, nie zanosiło się przez 70 min całkiem przyzwoitej gry. W piątek Lech grał z Legią do przerwy na tyle dobrze, że już wtedy powinien prowadzić kilkoma bramkami, zamiast zaledwie remisować, by ostatecznie przegrać. Skąd bierze się ta niemoc?

Poznaniacy byli faworytami ligi także ze względu na to, że latem ich kadra zmieniła się najmniej spośród wszystkich kandydatów do tytułu. Doświadczenie i zrozumienie miały być atutami na tle Wisły, Legii czy Polonii Warszawa, które mocno przebudowały drużyny. Tymczasem zagraniem imponuje Jagiellonia Białystok, która niedawno jako pierwsza z krajowych ekip jak najbardziej zasłużenie wygrała z Lechem.

Problem mistrzów Polski sięga głębiej niż tylko do sprzedaży Roberta Lewandowskiego. Do Borussii Dortmund odszedł jeden z liderów drużyny, a po jego transferze o wiele słabiej zaczęli grać inni kluczowi do niedawna piłkarze. Tę listę otwiera Sławomir Peszko, który w nijakość popadł, jeszcze zanim na jaw wyszła jego przygoda ze zgrupowania reprezentacji. Gdy po słabym początku rozgrywek ogarnął się Semir Stilić, błyskawicznie na listę rozczarowań wdarł się w ostatnich dniach Manuel Arboleda. Zawalił pierwszą bramkę dla Legii, a w Turynie miał "udział" przy dwóch golach Giorgio Chielliniego. Te proste, niczym niewytłumaczalne błędy były niczym wyciągnięcie ręki do rywala, który słaniał się na nogach. Na dodatek Kolumbijczyk w ostatnim miesiącu dostał dwie czerwone kartki (w Białymstoku i Tychach). Gdy Legia zdobyła drugą bramkę, zrezygnowany chciał iść do szatni, mimo że do końca było jeszcze kilka minut. - Co mam powiedzieć? Katastrofa - rzucił tylko po meczu w Warszawie.

Kryzys liderów to jedno, a forma pozostałych graczy z pierwszej jedenastki to druga sprawa. Tak się składa, że Lech najlepsze mecze w tym sezonie rozgrywał, gdy podstawowi gracze z poprzednich rozgrywek siedzieli na ławce rezerwowych lub leczyli kontuzje. Próby Zielińskiego, by odtworzyć mistrzowski skład, są na razie nieudane. W Warszawie Lechowi nie pomógł powrót do drużyny Bartosza Bosackiego i Jasmina Buricia, a w kolejce czekają zdrowy już Seweryn Gancarczyk i kontuzjowany Tomasz Bandrowski.

Te częste zmiany w składzie, nieumiejętna rotacja piłkarzami mogą być przyczyną tego, że stał się zespołem bardzo mało regularnym. Gdy zagra dobry mecz, w którym pojawiają się zwiastuny przełomu, kolejny występ natychmiast każe o przełomie jak najszybciej zapomnieć. Nierówna forma zespołu tak doświadczonego jest czymś niezwykłym. Tak jak fakt, że Lechowi łatwo dziś strzelić gola, a każda stracona bramka zamazuje obraz solidnej defensywy, którą wiosną oszukało zaledwie czterech piłkarzy!

Obecna sytuacja przypomina tę sprzed roku, gdy po odejściu Rafała Murawskiego, lidera i mózgu zespołu, Lech długo kreował nowego. Szansę ma teraz Artjoms Rudnevs, który po hat tricku w Turynie nikomu nie musi już udowadniać, że wiele potrafi. Jednak jako napastnik jest uzależniony od gry drugiej linii, a ta ma teraz duże problemy z utrzymaniem się przy piłce i narzuceniem przeciwnikowi swoich warunków. Jeśli Lech błyszczy w ofensywie, to głównie za sprawą szybkich ataków po przejęciu piłki w środku pola. Gdy Legia "Kolejorzowi" na to nie pozwoliła w drugiej połowie, ten właściwie przestał jej zagrażać.

Szansę na rehabilitację lechici dostaną bardzo szybko. Już w czwartek zagrają z mistrzem Austrii i choć to rywal najmniej atrakcyjny w grupie Ligi Europejskiej, stadion w Poznaniu będzie pełny. W sobotę ludzie stali po bilety nawet po osiem godzin...

 

Wszystkie mecze 7. kolejki Ekstraklasy

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.