Szef rady nadzorczej Górnika Zabrze: Futbol w Polsce ma fatalny wizerunek

- Kiedyś zaprosiłem kadrę menedżerską mojej firmy na mecz z Legią. Przyszli z rodzinami. Po tym, czego się nasłuchali z trybun, większość wyszła jeszcze przed rozpoczęciem gry - mówi szef rady nadzorczej Górnika Zabrze Michael Mueller.

Jacek Sarzało: Jest pan jednym z 45 tys. członków VfB Stuttgart. Czego brakuje polskiej lidze, by dorównała niemieckiej? Zacznijmy od bezpieczeństwa na stadionach.

Michael Mueller*: Jako wieloletni szef fanklubu VfB z jednego z miasteczek pod Stuttgartem twierdzę z przekonaniem, że pod względem zachowania na trybunach Bundesliga wyprzedza polską ekstraklasę o wiele lat. W Niemczech można założyć szalik przeciwnej drużyny i spokojnie iść na trybuny. Jesienią jechałem z przyjaciółmi metrem na mecz Ligi Mistrzów z Glasgow Rangers i wsiadła grupa Szkotów. My w swoich barwach, oni w swoich. I co? I nic. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. W Bundeslidze już 20 lat temu na wyjazdowych meczach VfB zawsze się czułem bezpiecznie.

Bo w Niemczech są nowoczesne stadiony. W Polsce się je dopiero buduje.

- Obiekty są komfortowe, ale system bezpieczeństwa też jest pierwszej klasy. Kontrole elektroniczne, dokładne sprawdzanie biletów, stały monitoring.

I zupełnie inny kibic

- Zgadza się, jest lepiej wychowany. W Polsce, jeżeli ktoś na widowni wyskoczy z chamskim tekstem, reszta to podchwytuje. W Niemczech odwrotnie, prowodyr jest wyłapywany i usuwany. Tylko dzięki konsekwentnej walce z takimi zachowaniami można poprawić atmosferę na stadionach. W tłumie zawsze znajdą się jednostki niepoprawne. Trzeba je wyeliminować, a wtedy na mecze bez obaw będą mogły przychodzić kobiety, dzieci. Czyli ci wszyscy, których dziś na stadionach nie ma, bo wiedzą, że są rozróby. Kiedyś zaprosiłem kadrę menedżerską mojej firmy na mecz Górnika z Legią. Przyszli z rodzinami. I większość wyszła jeszcze przed rozpoczęciem gry po tym, czego się nasłuchali z trybun. Niestety, w Polsce wciąż jeszcze futbol ma fatalny wizerunek. Kojarzony jest z korupcją, chuligaństwem.

Ale to u pana w klubie doszło w maju ubiegłego roku do gorszących scen, kiedy kibole najechali trening piłkarzy i kazali im założyć koszulki z wulgarnym hasłem.

- Do dziś bardzo nad tym ubolewam. W Górniku, jak pewnie w większości klubów, jest tradycja spotykania się zawodników z kibicami. Chodzi o zwyczajne pogadanie, czasem wyjaśnienie jakiegoś problemu. W sytuacji, o której pan mówi, sprawy zaszły jednak zdecydowanie za daleko. Kiedy kibice zwrócili się o możliwość spotkania z piłkarzami, myśleliśmy, że jak zawsze przyjdzie trzyosobowa delegacja, a do rozmów tradycyjnie dojdzie w klubowej kawiarence. Skończyło się awanturą, która nie miała prawa się zdarzyć. Szantaż i zmuszanie graczy do zakładania koszulek to coś kompletnie nieakceptowalnego. Miałem wtedy olbrzymie pretensje do władz klubu i trenera Kasperczaka, że przede wszystkim nie zapobiegli incydentowi, a kiedy już się zaczął, że nie interweniowali.

Mówi pan, że w Niemczech jest inna kultura kibicowania. Ale nie powie pan, że kiedy Borussia Dortmund gra z Schalke, na trybunach jest idylla.

- Jasne, także w Niemczech są mecze szczególne. Dortmund - Schalke na pewno do nich należy. Albo gdy mój Stuttgart gra z Karlsruhe czy Freiburgiem. Freiburg to Badenia, Stuttgart - Wirtembergia, czyli landy nie za bardzo się lubiące. Tworzy się wtedy takie napięcie, że kibice są bardzo nerwowi. I wystarczy jedna zła decyzja sędziego, by doszło do zadymy. Ale to są pierwsze wyjątki, a po drugie, sytuacja jest natychmiast opanowywana przez służby porządkowe. Mówiąc ogólnie - to jest konfrontacja odwiecznych rywali, a nie, jak w Polsce, śmiertelnych wrogów.

Rywali, którzy mają w składach dużo lepszych graczy niż w Polsce.

- Lepszych, bo lepiej wyszkolonych. W Niemczech jest wzorcowy system skautingu i trenowania młodzieży. W Stuttgarcie na przykład są grupy młodzieżowe, ale do tego istnieje specjalna grupa skautów, którzy jeżdżą po całej okolicy. Nie umknie im żaden talent. Najzdolniejsi dziesięciolatkowie są zapraszani na zajęcia VfB. W klubie jest grupa szkoleniowców, których jedynym zadaniem jest doprowadzić tych chłopaków do pierwszego zespołu. Ich celem w ogóle nie jest wygrywanie meczów, zdobywanie punktów, triumfy w rozgrywkach juniorskich. Nikt ich nie rozlicza z wyników. Oni muszą dostarczyć drużynie seniorskiej jak najwięcej wychowanków. Policzyłem niedawno, że w ostatnich dziesięciu latach 25 reprezentantów Niemiec wykształciły szkółki VfB. Najlepszym przykładem jest Mario Gomez. W ubiegłym roku sprzedaliśmy go do Bayernu Monachium za 30 mln euro.

U nas mówi się, że jak jeden-dwóch graczy trafi z juniorów do ligi, to już jest dobrze.

- Dziwi mnie, że w Polsce uważa się, że jest tu dobry system szkoleniowy, bo kraj ma wiele sukcesów w piłce młodzieżowej. Moim zdaniem to żaden dowód. Tym będzie dopiero liczba tych młodych w pierwszej reprezentacji. W Niemczech juniorzy w większości odnajdują się w dorosłej piłce. Jeżeli nie ma dla nich miejsca w macierzystym klubie, są wypożyczani do niższych lig, grają w drugich drużynach. Ale cały czas są na rynku.

Tylko że oni wszyscy mają gdzie trenować od trampkarza. U nas klub, który ma więcej niż dwa boiska, od razu jest postrzegany jako nowoczesny.

- Wszystko prawda, w VfB Stuttgart jest pewnie ze trzydzieści boisk treningowych. Baza jest sprawą kluczową, ale nie najważniejszą. Nawet w klubie, który ma dwa boiska, można zorganizować świetny system szkolenia. Liczy się koncepcja i jej wykonawcy.

To co jest ważniejsze niż boiska treningowe?

- Chociażby mentalność tych, którzy po nich biegają. Zajęcia są już profesjonalne tu i tu, ale rzecz w podejściu piłkarzy, w tym, co robią po ćwiczeniach. W Polsce gracze nie dbają o siebie, zapominają, że piłkarz powinien być profesjonalistą także poza boiskiem. Na porządku dziennym są imprezy, złe odżywianie się itd.

Skoro wszystko w Niemczech jest lepsze, to trenerzy też.

- Na pewno tak. W Polsce wciąż brakuje szkoleniowców dobrze przygotowanych do zawodu. Takich, którzy stale uzupełniają wiedzę teoretyczną, mają nowoczesne metody, korzystają z nowinek technicznych. Nie chodzi o to, żeby natychmiast mieć sukcesy, ale żeby profesjonalnie traktować swój zawód. W Polsce pojawiają się już trenerzy, którzy wiedzą, na czym powinna polegać ta praca. Nie ma może jeszcze systemu kształcenia szkoleniowców, ale ich samych jest coraz więcej.

Czy niemieckie kluby są bogatsze od polskich tylko dlatego, że państwo jest bogatsze? Czy także dlatego, że są inaczej zarządzane?

- Są zarządzane jak firmy. W Polsce jeszcze bardzo często mamy do czynienia z takim myśleniem - wydam wszystko, co da sponsor i poczekam na następny przelew. W Niemczech najważniejszą częścią klubu jest departament marketingowy. Tam się szuka źródeł finansowania, tam się robi biznes. I to jest główny cel. Za wynik odpowiada dyrektor sportowy. Cała reszta ma wypracować zysk. W Niemczech zdecydowana większość klubów to prawdziwe przedsiębiorstwa. Prezesem VfB jest menedżer IBM, on się kompletnie nie zna na futbolu. Ale wie, jak się robi biznes. W tej chwili klub ma budżet ok. 100 mln euro i wytwarza rocznie do 3 mln euro zysku. To nie jest może superbiznes i olbrzymia stopa zwrotu, ale w klubie piłkarskim w zupełności wystarczy.

To już się nie dziwię, że VfB sprzedał największą gwiazdę, skoro dostał za niego 30 mln euro

- Futbolowy biznes nie polega na kupowaniu najlepszych, lecz na umiejętnym zarządzaniu klubem. Jeżeli w VfB uznali, że te 30 milionów lepiej się przyda klubowi niż sam Gomez, to go sprzedali i nie było gadania. Jeżeli prezes doszedłby do wniosku, że Gomeza da się utrzymać bez szkody dla kondycji firmy, a jednocześnie będą gwarancje sukcesu sportowego, pewnie by się go nie pozbywał. Bo to, co dostał za Gomeza, tylko w połowie przeznaczył na transfery, reszta poszła na dalszy rozwój systemu szkolenia. Na tym to polega. Niemożliwe, by w Niemczech dopuszczono, by klub popadł w tak katastrofalne długi, jak to ma miejsce w Polsce. Na szczęście widzę, że i tu w coraz większej liczbie klubów zaczyna się myśleć biznesowo.

*Michael Mueller, wiceprezes Allianz Polska, szef rady nadzorczej Górnika Zabrze, jeden z 45 tys. członków VfB Stuttgart regularnie płacący składkę 50 euro rocznie, dzięki czemu ma zniżki przy zakupie wejściówek

Nowe władze Górnika tną koszty  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.