Najlepsi piłkarze zdominowani. W futbolu to był rok trenerów

Z zakończeniem każdego kolejnego roku powstaje coraz więcej rankingów i jedenastek najlepszych piłkarzy. Ronaldo, Messi czy Neuer? Jednak ostatnie dwanaście miesięcy w światowym futbolu pokazało, że bohaterami są inni - działający pod ogromną presją, z zawodników pomijanych w tych klasyfikacjach składający świetnie zorganizowane i inteligentnie funkcjonujące drużyny. Rok 2014 zdominowali trenerzy.

- Dzięki trenerowi nie wygrałem w karierze ani jednego spotkania - powiedział kiedyś Michel Platini, obecnie prezydent europejskiej federacji piłkarskiej (UEFA), i stał się autorem strasznej bzdury. Owszem, to piłkarze występują na boisku, oni strzelają gole, bronią dostępu do bramki i tak dalej. Jednak najbardziej brawurową decyzją w tym roku nie był żaden strzał z czterdziestu metrów czy efektowna przewrotka. To decyzja Louisa Van Gaala z ostatnich minut dogrywki ćwierćfinałowego meczu Holandii z Kostaryką na brazylijskim mundialu, gdy wykorzystał ostatnią zmianę, by zamiast Jaspera Cillessena do bramki wpuścić Tima Krula. W serii jedenastek to rezerwowy golkiper okazał się bohaterem, nie tyle prowokując rywali okrzykami, co samym wejściem między słupki, sugerując, że oto przyszło im pokonać jednego z największych na świecie fachowców w bronieniu rzutów karnych. I po meczu pisano o geniuszu Van Gaala, bez którego pomysłu, inicjatywy i ostatecznej decyzji...

...nie byłoby tego sukcesu.

Zresztą Van Gaal jest również jednym z najlepszych szkoleniowców w tym roku. Przecież trzecie miejsce na mundialu osiągnął z jednym z najsłabszych składów, jakie "Oranje" w swojej historii wysłali na międzynarodowy turniej. Przez eliminacje jego drużyna przeszła brawurowo, ale selekcjoner dla wyniku w Brazylii postanowił zrzec się wszystkiego co pomarańczowe. Wysoki pressing zastąpił nisko grającą linią pięciu obrońców, futbol oparty na krótkich podaniach przestawił na bezpośrednie zagrania do osamotnionych napastników Robina Van Persiego i Arjena Robbena. Po mistrzostwach Van Gaal ze swoim systemem przeniósł się do Manchesteru, a tam wyzwanie było jeszcze większe. Holendrzy taktyczną uniwersalność mają we krwi, z kolei na Old Trafford po prawie trzech dekadach gry skutecznej, ale jednowymiarowej nawet niewielkie zmiany Davida Moyesa kosztowały United spadek z mistrzów ligi do środka tabeli. I może Van Gaal latem transferował piłkarzy jak szalony, a jego treningi bezpośrednio wpłynęły na kilkadziesiąt kontuzji, ale to "Czerwonym Diabłom" znów blisko do szczytu. Rok kończą z Juanem Matą i Waynem Rooneyem przesuniętymi do drugiej linii, w ustawieniu Van Gaala (3-5-2) i z ośmioma zwycięstwami w ostatnich dziesięciu meczach.

A skoro mowa o systemie z trójką środkowych obrońców, to przecież Van Gaal nie był jedynym selekcjonerem, którego zespół tak grał na mistrzostwach świata - jeszcze większą sensację niż Holandia sprawiła prowadzona przez Jorge Luisa Pinto reprezentacja Kostaryki. Drużyna kolumbijskiego szkoleniowca do Brazylii pojechała skazywana na porażkę, będąc w grupie z Anglią, Włochami i Urugwajem. Tymczasem przeciętny skład osiągnął historyczny wynik, awansując do fazy pucharowej z pierwszego miejsca. Kostaryka miała niemal najniższą średnią strzałów na mecz, ale jeszcze bardziej imponująca była organizacja defensywy. Decyzją Pinto jego piłkarze bronili brawurowo - zdecydowanie najczęściej ze wszystkich drużyn łapiąc rywali na spalonych. Czy bez jego pomysłu i treningów pięciu zawodników byłoby w stanie poruszać się w tym samym tempie, kierunku i momencie? Podobnie można pisać o Miguelu Herrerze, którego Meksyk odpadł w dramatycznych okolicznościach z Holandią, a to ten charyzmatyczny selekcjoner opanował wielki kryzys w kadrze. Jorge Sampaoli i jego Chile grało nawet piękniej niż wymienione drużyny, ale trafiło na silniejszych personalnie gospodarzy. Jednak pressing Chilijczyków, zwłaszcza w meczu z Hiszpanią, był jednym z najbardziej imponujących taktycznych aspektów mundialu.

Sukces ze sprzeczki

Jednak rosnąca rola szkoleniowców nie wynika wyłącznie z zastosowania zaskakującej taktyki czy sukcesów ich drużyn. Czasem ich rola jest wiodąca, bo dostarczają nam najwięcej i najlepszej rozrywki. Po powrocie Jose Mourinho do Londynu jego rozejm z Arsenem Wengerem nie trwał długo. Zaczęło się od wskazywania, kto się wygrywania boi, a kto jest specem od porażek. Później zespół Portugalczyka najpierw rozniósł Arsenal 6-0 w tysięcznym meczu Francuza, ale znacznie więcej znacząca porażka Wengera przydarzyła się jesienią, gdy dał się sprowokować i za linią boczną zaatakował Mourinho. Same spotkania były zbyt jednostronne, by uwaga mediów skupiała się na boisku i przy każdym kolejnym to menedżerowie londyńskich drużyn będą bohaterami. Na pocieszenie dla Francuza, w ich pojedynku to on jest tym, który cokolwiek w 2014 roku wygrał. Dodatkowo, ze ścisłej czołówki Premier League tylko o Manchesterze City można powiedzieć, że "twarzą" klubu nie jest jego szkoleniowiec - choć Manuel Pellegrini także co jakiś czas stara się dogryzać rywalom.

Ale i tak najlepszym przykładem pozostanie Roy Keane, który w 2014 roku nawet nie wyrósł ponad rolę asystenta trenera w Aston Villi i reprezentacji Irlandii. O ile do tej pory to wybryki piłkarzy gwarantowały bulwarówkom kolejne historie, o tyle były pomocnik Manchesteru United zostawił wszystkich aktywnych, kontrowersyjnych graczy daleko w tyle. Wydanie jego autobiografii, w której "ścina", jak kiedyś na angielskich boiskach, autorytety równo z trawą, nie jest czymś specjalnie wyjątkowym, ale np. bójka pod hotelem reprezentacji, ubliżanie dziennikarzom czy wreszcie kolejne, niemal cotygodniowe konfrontacje z piłkarzami Aston Villi sprawiły, że nie tylko przeszywające spojrzenie i dzika broda czynią z Keane'a szaleńca. Nawet gdy pożegnano go w Birmingham i pomocnik Tom Cleverley już byłego trenera skrytykował, ten odwdzięczył mu się domową wizytą i groźbami.

Pan od wszystkiego

Książki i trenerzy to wdzięczny temat, są zresztą dużo bardziej interesujące od tych wydawanych o piłkarzach. Sir Alex Ferguson jest już jakiś czas na emeryturze, kolejną autobiografią chwalił się przed rokiem, a teraz zapowiada kolejną część - właśnie o tym, co robi po życiu w futbolu... Jednak bezapelacyjnym zwycięzcą w tej kategorii jest Pep Guardiola, który pozwolił hiszpańskiemu dziennikarzowi Martiemu Perarnau śledzić się przez cały pierwszy sezon w Monachium. Efekt to może i momentami przesłodzona laurka, ale też świetny wgląd w to, co w Bayernie dzieje się na treningach i na murawie. Otwartość tego klubu jest tematem samym w sobie, bo zajęcia gwiazd nie tylko są dostępne dla zwykłych kibiców, ale też transmitowane na żywo w internecie. W ich centrum jest oczywiście Guardiola, a z nim kopalnia materiałów szkoleniowych dla każdego trenera, których chce czerpać od najlepszych.

Czy od najlepszego? Na pewno najbardziej kombinującego, bo chociaż w Bayernie grają takie tuzy jak Alonso, Robben, Ribery, Neuer, Lahm, Lewandowski czy Mueller, to najważniejsze pytanie przed każdym meczem dotyczy tego, jak Guardiola ten gwiazdozbiór ustawi. A on miesza pozycjami, formacjami i taktykami, że nawet najbardziej uznani dziennikarze już wolą pisać, że mistrzowie Niemiec grają w 2-7-1, a nie 4-3-3. Kombinują też inni, choć nikt w takim stopniu jak Guardiola - a i tak pozwala nam to dostrzec, że teraz króluje pressing i taktyczna uniwersalność. Dlatego słyszymy także dużo dobrego o Joachimie Loewie, Marcelo Bielsie, Ronaldzie Koemanie, Rogerze Schmidcie i znów o Diego Simeone, choć lista jest znacznie dłuższa i subtelnie zahacza nawet o Polskę. Co, swoją drogą, również świadczy o tegorocznej...

...dominacji trenerów nad piłkarzami.

Ich pozycja drży jedynie przy okazji tworzenia wspomnianych na wstępie rankingów lub wydawania na nich rosnących budżetów transferowych. Jednak to szybko się kończy, bo uwaga skupia się na trenerach, którzy wrzucone im do worka klocki muszą poustawiać. Jeden przypadek to Van Gaal, ale znacznie bardziej imponować musi bodaj najspokojniejszy z nich wszystkich - Carlo Ancelotti. On w poprzednim sezonie wygrał dwa puchary, ale to, jak radzi sobie z "Królewskimi", jest sukcesem samym w sobie. Włoch zrezygnował z defensywnych pomocników, za plecami jednego z najbardziej ofensywnych trio światowej piłki woli umieścić trzech kreatorów gry niż jej destruktorów. Co ważniejsze, on ich wszystkich potrafi też zmusić do taktycznej dyscypliny, ustawienia się w idealnym 4-4-2 już na dwudziestym metrze od własnej bramki. Gdy latem zabrano mu dynamo sukcesu w Lidze Mistrzów, Angela Di Marię, Ancelotti wykorzystuje talenty Jamesa Rodrigueza i Isco. Efektem jest seria dwudziestu dwóch kolejnych wygranych spotkań, którą Real zwieńczył triumfem w klubowych mistrzostwach świata.

- Myślę, że jego drużyna wspięła się na poziom równowagi, który dla wielu jest nieosiągalny - mówił po finałowym spotkaniu o Realu i Ancelottim szkoleniowiec San Lorenzo Edgaro Bauza. - To czyni ich tak niebezpiecznymi, dlatego biją kolejne rekordy. I powiedziałem mu, że to całkowicie jego zasługa.

Co to był za rok dla polskich kibiców! Powspominaj i wygraj 500 zł [KONKURS]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.