Liga szkocka. Bankrut FC z Glasgow

Bankrut FC z Glasgow przestrogą dla futbolu żyjącego na kredyt. - Jeśli Celtic wyda 5 funtów, możecie być pewni, że my wydamy 10 - mawiał sir David Murray, były właściciel Rangersów. I słowa dotrzymał. Doprowadził klub na skraj bankructwa.

"Do wiadomości HMRC: Nie będziemy stać bezczynnie i patrzeć, jak nasz klub umiera" - taki transparent wywiesili kibice na bramie stadionu Ibrox Park kibice. Są załamani, zszokowani, wściekli, ale też bezradni, bo nie wiedzą, przeciw komu ukierunkować złość.

HMRC to Her Majesty' Revenue and Customs, czyli Izba Skarbowa Jej Królewskiej Mości. Żąda, aby Rangers zapłacili 49 mln funtów zaległych podatków. Drugie tyle chcą odzyskać banki i prywatni inwestorzy.

Długi "The Gers" urosły do tak monstrualnych rozmiarów, że w zeszłym tygodniu sąd wprowadził w klubie zarząd komisaryczny. Zgodnie z zasadami szkockiej Premier League klub automatycznie stracił dziesięć punktów w tabeli, ale to, że Celtic zostanie mistrzem (ma 14 pkt przewagi), jest dziś najmniejszym zmartwieniem Rangersów.

Zarząd komisaryczny to jeszcze nie bankructwo, ale może do niego prowadzić, o ile nie uda się porozumieć z wierzycielami co do tego, kiedy i jak klub zacznie spłacać. długi.

- Mam nadzieję, że przetrwają. Mają specjalne miejsce w historii piłki na Wyspach - stwierdził premier David Cameron, ale jasnej deklaracji, że wpłynie na HMRC i uratuje klub obchodzący w tym roku 140-lecie, nie złożył. Komisarz zapewnia, że zrobi wszystko, aby "The Gers" mogli normalnie funkcjonować - rozgrywać mecze, wypłacać pensje. Wiadomo jednak, że bez drastycznych cięć się nie obędzie.

Świętej Pamięci Celtic

Żeby zrozumieć, co zaprowadziło Rangersów na skraj przepaści, trzeba cofnąć się do początku lat 90. ubiegłego wieku. Klub znajdował się wtedy na szczycie - trenerzy Graeme Souness, a potem Walter Smith prowadzili drużynę do dziewięciu z rzędu tytułów mistrzowskich. Rangersi mieli jeden z najnowocześniejszych stadionów i przejrzystą sytuację finansową.

W tarapatach byli za to sąsiedzi. W 1994 r. mało brakowało, a ogłosiliby bankructwo. Jedna z gazet umieściła już na okładce wizerunek karawanu pogrzebowego zaparkowanego przed Celtic Park z podpisem "Świętej Pamięci Celtic". "The Bhoys" przetrwali, bo w ostatniej chwili uratował ich szczodry inwestor z Kanady Fergus McCann. Rangersi patrzyli wtedy na kłopoty rywali ze spokojem i kolekcjonowali tytuły. Nikomu nie przeszło do głowy, że za niespełna 20 lat to oni znajdą się w jeszcze gorszej sytuacji.

Głównym winowajcą plajty Rangersów jest handlujący metalem sir David Murray, właściciel klubu w latach 1988-2010. Do miliarda funtów majątku nie dobił, ale w Szkocji uchodził za bogacza. - Jeśli Celtic wyda 5 funtów, możecie być pewni, że my wydamy 10 - mawiał w złotych latach 90. Kibice na Ibrox zobaczyli dzięki niemu gwiazdy, jakich w Szkocji wcześniej nie oglądano - Briana Laudrupa czy Paula Gascoigne'a - a księgowi zobaczyli po raz pierwszy pensje zawodników idące w dziesiątki tysięcy funtów tygodniowo.

82 mln Advocaata

Gdy w 1998 r. "The Gers" stracili tytuł, Murray zareagował w typowy dla siebie sposób - zaczął wydawać jeszcze więcej pieniędzy. Cudzych, bo wydatki rosły i klub coraz bardziej zadłużał się w bankach i u prywatnych inwestorów. Gotówkę pożyczali, bo początkowo wierzyli w wizję Murraya, że szkocki klub może stać się Realem Madryt Północy i podbić Europę.

Koszty poszybowały w kosmos, gdy na Ibrox sprowadzono Dicka Advocaata, a trenerska gwiazda z Holandii próbowała budować galaktyczny zespół. W trzy i pół roku wydano 82 mln funtów. Do Glasgow przybyli m.in.: Michael Mols, Arthur Numan, Giovanni van Bronckhorst, Andrej Kanczelskis, Ronald de Boer i Tore Andre Flo. Tylko ten ostatni kosztował rekordowe w historii klubu 12 mln funtów. Gigantyczne wydatki, także na pensje, przyniosły dwa kolejne mistrzostwa, trzy krajowe puchary i... tradycyjną klapę w Europie. Rangersi nie umieli wyjść z fazy grupowej LM, szybko przegrywali w Pucharze UEFA.

Wtedy po raz pierwszy inwestorzy powiedzieli: "sprawdzam". W 1999 r. Bank of Scotland zajął część aktywów klubu jako zabezpieczenie. Stało się jasne, że wpływy Rangersów - od telewizji, z marketingu, biletów i transferów - nie równoważą wydatków. Pieniądze z portfela wyjmowano bowiem tak, jakby Glasgow leżało w Hiszpanii czy Anglii, tymczasem klub funkcjonował w realiach szkockich, gdzie jedynym hitem są derby z Celtikiem. Mizerne premie za zbyt krótkie występy w Europie to za mało, by zrównoważyć budżet.

Podatkowa bomba

W 2001 r., gdy Martin O'Neil z Celtikiem odebrał Advocaatowi mistrzostwo, długi Rangersów sięgały już 50 mln funtów. Gdyby Murray zaczął wówczas oszczędzać, być może do tragedii by nie doszło. Szkot próbował jednak ratować się jak desperat w kasynie - ryzykując jeszcze bardziej. Wykorzystując kruczki prawne, zaczął obchodzić brytyjskie prawo i wypłacał piłkarzom wciąż wysokie pensje, nie odprowadzając od nich w ogóle podatków (powoływał się na tzw. Employee Benefit Trusts). Ten ruch okaże się bombą z opóźnionym zapłonem, bo za dziesięć lat HMRC udowodni przed sądem, że Rangersi podatki zapłacić muszą.

Murray kombinował zresztą na wiele sposobów - emitował akcje, dokonywał fuzji, różne triki inżynierów finansowych sprawiały, że kibice wciąż żyli w błogiej nieświadomości tykającej bomby kredytowej.

Na boisku lepiej nie było. Ani Alex McLeish, ani Francuz Paul Le Guen, ani wracający po raz kolejny Walter Smith nie podbili Europy. Finał Pucharu UEFA z 2008 r. poprawił sytuację na chwilę, bo w sierpniu nadeszła katastrofa - kompromitująca porażka w eliminacjach LM z FK Kowno. Szkockie gazety obliczają, że tamta wpadka oraz późniejsza z Mariborem, gdy klub nie wszedł do Ligi Europejskiej, przyniosły 15 mln funtów strat.

- Naszym klubem kierują już banki - mówił w 2009 r. trener Smith. Niedługo ruszyła lawina. Światowy kryzys ekonomiczny sprawił, że zaczęły się walić interesy Murraya. W maju 2010 r. za symbolicznego funta sprzedał klub Craigowi Whyte'owi, który przez chwilę jawił się kibicom jako zbawca na białym koniu. Spłacił część długów, ale zabezpieczył się, że w razie bankructwa jako pierwszy odzyska pieniądze. I właśnie on formalnie wnioskował o wprowadzenie komisarza, nie widząc już szans na wyjście klubu na prostą. "Jakie są twoje prawdziwe intencje, Whyte?" - pisali kibice na transparentach.

Jednak strach padł na całą Szkocję, bo część fanów Celtiku obawia się, że bankructwo, a w najgorszym razie kilkuletnia słabość Rangersów, skaleczy także ich klub, żyjący z "The Gers" w swoistej symbiozie.

Ostrzeżenie dla futbolu

Zarząd komisaryczny czy bankructwo to w futbolu nie nowość (na Wyspach dotknęło choćby Portsmouth). Po raz pierwszy jednak śmiertelną chorobą zadłużenia skażony może zostać klub wielki, rozpoznawalny na świecie. To działa na wyobraźnię, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że długi Manchesteru United sięgają pół miliarda funtów, a Arsenalu - 300 mln. "To ostrzeżenie dla współczesnego futbolu żyjącego na kredyt" - napisał "New York Times". Jeszcze pięć lat temu Rangersi na liście najsolidniejszych marketingowo futbolowych marek zajmowali miejsce w Top 20. "Strach powinien paść na całą Europę, zwłaszcza na tych, których właściciel nie jest oligarchą, szejkiem czy amerykańskim miliarderem o niekończących się zasobach" - dodaje amerykański dziennik.

Od 2013 r. na ratunek klubom chce przyjść szef UEFA Michael Platini, który w majestacie prawa - pod groźbą wyrzucania z europejskich pucharów - zabroni wydawać więcej, niż zarabiają, co ma uchronić źle zarządzane przedsiębiorstwa przed katastrofami w stylu tej z Glasgow. Już dziś wiadomo jednak, że na nową matematykę Platiniego kluby znajdą stosowną inżynierię finansową. I wiele z nich będzie dalej śnić na jawie.

Tak bankrutują wielkie piłkarskie kluby. Glasgow Rangers nie są pierwsi ani ostatni ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA