Deschamps wyczytał nazwisko Claussa, a ten zalał się łzami. Od mięsnego i ulotek do mistrzów świata

Kacper Sosnowski
Koledzy z Lens śpiewali, tańczyli i gratulowali powołania do reprezentacji Francji, czyli mistrzów świata. A on płakał ze szczęścia. Jonathan Clauss jeszcze niedawno pracował w sklepie mięsnym i roznosił ulotki. Dzisiaj jest najlepszym prawym obrońcą Ligue 1 i kadrowiczem. A jego życie zmieniło się o 180 stopni.

Jeszcze w 2017 r., w wieku 25 lat, nie był nawet profesjonalnym piłkarzem, grał głównie dla rozrywki. Kilka lat wcześniej podjął się pracy w sortowni w centrum pocztowym, potem jako magazynier na nocne zmiany, ale dopiero w sklepie mięsnym zrozumiał, że chce grać w futbol.

Zobacz wideo Przemysław Frankowski odpowiada, jak mu się gra z Robertem Lewandowskim

Oddzielał kiełbaski i rozdawał ulotki, wtedy postanowił zająć się futbolem

- Wstawałem o czwartej rano i szedłem do pracy, w zakładzie było przenikliwie zimno. Dzieliłem kiełbaski i pakowałem do torby, po 10 sztuk w opakowaniu. I tak na okrągło. Patrzyłem na wielki zegar, czekając na koniec zmiany, ale wydawało się, że czas stoi w miejscu - opisywał w rozmowie z Ligue1.fr. Potem Clauss rozdawał też ulotki, a gdy już nie miał siły, prosił, by pomagała mu mama. Wtedy, mając 21 lat, postanowił coś zmienić. Stwierdził, że skoro lubi grać w piłkę, to może jednak poważniej zajmie się właśnie futbolem.

To wiązało się ze zmianą stylu życia i wyjazdem. Clauss przeniósł się do Niemiec, by spróbować sił w tamtejszym systemie piłkarskim. Brzmi odważnie, ale miejscowość Rheinau, gdzie trenował, oddalona jest od jego rodzinnego Strasburga o jedyne 20 kilometrów. Gracz wylądował w niemieckiej 6. lidze w SV Linx. Po dwóch latach wrócił do ojczyzny, ale wciąż tułał się po niższych ligach. Do profesjonalnej piłki dostał się w 2017 r. Quevilly, które podpisało z nim umowę, awansowało właśnie do Ligue 2. Coś się zaczęło dziać.

Clauss wspomina, że w niższych ligach było mu momentami trudniej, niż dziś w Ligue 1. - Miałem zaufanie do swoich umiejętności, ale też poważne wątpliwości dotyczące mojej sylwetki. Nie grałem twardo, byłem delikatny i niepozorny. Gdy trzeba było iść na pełną wymianę, przechodziłem obok meczu. To nie był mój styl – wspomina, zaznaczając, że walka bark w bark z cięższymi i wyższymi rywalami (Clauss mierzy 178 cm) była koszmarem, a niższe ligi opierały się bardziej na rywalizacji fizycznej niż taktycznej wirtuozerii.

Włoskie bajki i Białoruś, z piłkarskiego niebytu na Volksparkstadion  

Kto wie, jakby potoczyła się jego kariera, gdyby nie sytuacja z 2018 r. Quevilly z Ligue 2 spadło po jednym sezonie, a Clauss dał w klubie sygnał, że ma już inną ofertę. Menedżer opowiedział mu bajkę, że czeka na niego umowa we Włoszech w drugoligowym Hellasie Verona. Sprawa się przeciągała, a gdy transfer okazał się mrzonką, podziękował agentowi za pracę. 

Wtedy jeden z kolegów z boiska polecił go w Dynamie Brześć, którego prezesem właśnie ogłoszono Diego Maradonę. Z braku innych ofert Clauss już szykował się do egzotycznego wyjazdu na Białoruś, ale okazało się, że wielki Argentyńczyk w klubie pracować jednak nie będzie, bo posprzeczał się o kompetencje z szefami. Plany wzięły w łeb, a piłkarz pomyślał, że futbol nie jest jednak dla niego i płakał w domu razem z mamą. Kilka dni później zdecydował się w końcu odebrać telefon od nieustannie wydzwaniającego byłego agenta. "Arminia chce cię na testy. Wypadło im dwóch piłkarzy" - przekazał menedżer. Ponieważ Arminia rzeczywiście się z nim kontaktowała, Francuz uznał, że może tym razem agent nie kłamie w żywe oczy.

Następnego dnia Clauss był już w Bielefeld. Klub bez przedłużania sprawy złożył mu propozycję. 10 dni po tym jak Clauss płakał w ramionach mamy i był niepewny swej przyszłości, grał już w drugiej Bundeslidze, a debiutował w Hamburgu przed 60-tysięczną publicznością.

Od intensywnej pracy mózgu bolały go oczy i głowa

To w Bielefeld się rozwinął. Chodzi nie tylko o umiejętności, ale to, co miał w głowie. - Powiedziałem sobie, że muszę zmienić postawę i zacząłem wygrywać pojedynki, których wcześniej nie wygrywałem - mówił. Oswoił się z twardą grą, zimnem, deszczem i sporym zmęczeniem fizycznym. Pierwszy sezon w Arminii był dla niego dobry, drugi rewelacyjny. Zagrał w 34 meczach, strzelił pięć goli, osiem razy asystował. To także dzięki niemu drużyna awansowała do Bundesligi. Najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech Clauss jednak nie zaznał, bo szybko zgłosiło się po niego Lens. Clauss okazał się wszechstronnym graczem. Niegdyś najwięcej grał jako prawy napastnik, potem pomocnik, a ostatnio jest prawym wahadłowym w systemie z trzema obrońcami. Czasem na tę pozycję wchodzi Przemysław Frankowski, czasem zdarzało się tak, że to Polak zmieniał zmęczonego Claussa. Najczęściej obaj grali jednak przy dwóch przeciwległych liniach bocznych boiska.

Francuz do pierwszego składu Lens wszedł szybko, choć zaznacza, że było to sporym wyzwaniem. - Mój mózg musiał przystosować się do nowego rodzaju skupienia, do tych wszystkich nowości, do konieczności jeszcze szybszego działania i rejestrowania zdarzeń - mówił. Opisywał, że od umysłowej pracy regularnie bolały go oczy i głowa i nad tym pracował też z klubowym lekarzem.

Ale swoje na boisku robił. W poprzednim sezonie przełożyło się to na trzy gole, sześć asyst i siódme miejsce w tabeli. Teraz Clauss na koncie ma cztery gole (w tym kapitalne uderzenie z wolnego), dziewięć asyst i perspektywę walki z RC Lens o europejskie puchary.

"Piłka to dla mnie wciąż nowość". Oryginalny debiut w kadrze

W marcu otworzyły się przed nim drzwi do reprezentacji. Moment, w którym powołanie dla niemal 30-latka wyczytywał Didier Deschamps, był wzruszający, a piłkarz zalał się łzami. Clauss świętował z przyjaciółmi z zespołu, a do celebracji dołączyli też kibice, którzy na ligowym meczu docenili powołanie gracza. Śpiewali i skandowali na jego cześć. Obrońca Lens zadebiutował już w drużynie mistrzów świata. Deschamps dał mu zagrać symbolicznie w meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej (dwie minuty) i poczuć się kadrowiczem pełną gębą w meczu z RPA (88 minut).

- Aby odnieść sukces, trzeba przejść przez porażki - mówi dziś Clauss, który w pięć lat pokonał drogę ze sportowego niebytu do kadry Francji.

Być może to, co zwykle bywa wykluczające, w przypadku Claussa okazało się korzyścią? - Mam tylko cztery zawodowe sezony w nogach. Piłka to dla mnie wciąż nowość. Nie ma we mnie znużenia ani rutyny, nie miałem żadnych kontuzji - mówi piłkarz, dodając, że wciąż czuje się młodym graczem. I w pewnym sensie faktycznie tak jest.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.