RC Lens jest rewelacją tegorocznego sezonu Ligue 1, a ważną rolę w czwartej sile ligi francuskiej pełni Przemysław Frankowski. Reprezentant Polski, który do Lens trafił latem z Chicago Fire, wprowadził się do drużyny doskonale, strzelając trzy gole i notując trzy asysty w dwunastu spotkaniach ligowych na pozycji wahadłowego. W rozmowie ze Sport.pl Frankowski zdradza, jaki jest sekret dobrej gry jego i całej drużyny, a także opowiada o kulisach transferu i swojej roli w reprezentacji Polski.
Przemysław Frankowski (piłkarz RC Lens i reprezentacji Polski): Wcale im się nie dziwię, że mnie nie znali, bo liga MLS nie jest zbyt popularna we Francji. Zresztą podobnie jest też w Polsce. Dlatego od początku musiałem udowadniać, że nie jestem z jakiegoś innego piłkarskiego świata. Zależało mi, żeby jak najszybciej pokazać, że nie trafiłem do Lens przypadkiem. Myślę, że to mi się udało.
Na aklimatyzację to nawet nie było czasu, gdyż przyszedłem do Lens na tydzień przed rozpoczęciem sezonu. Z drugiej strony ja nie jestem już młodym zawodnikiem, a Lens nie jest moim pierwszym klubem zagranicznym, więc nie potrzebowałem wiele czasu, by wejść do nowego zespołu. Tym bardziej, że trafiłem do drużyny świetnie przygotowanej fizycznie i taktycznie. W każdym meczu mamy plan na konkretnego przeciwnika, a poza tym spotkałem tu bardzo otwartych i uśmiechniętych ludzi. Muszę przyznać, że bardzo odpowiada mi atmosfera – nie tylko w szatni, ale w całym klubie. Z językiem nie jest łatwo, bo nigdy nie miałem styczności z francuskim, ale chłopaki i trenerzy mówią po angielsku, więc pod tym względem nie ma większego problemu.
Nie spodziewałem się, ale wierzyłem w siebie i już po pierwszych treningach oraz pierwszym meczu powiedziałem sobie: „O, to jest drużyna dla mnie!". Drużyna, która gra intensywnie i ofensywnie. Już wtedy wiedziałem, że to jest dla mnie dobre miejsce. Przed transferem też sobie sporo poczytałem o nowym klubie.
Nie ma co ukrywać, jest super. Wiadomo, że łatwiej wejść do drużyny, która gra ofensywnie i w której większość piłkarzy notuje dobre liczby, bo to nie tylko chodzi o mnie, ale też wielu moich kolegów z Lens. Gramy i funkcjonujemy naprawdę dobrze, dzięki czemu wygląda to bardzo fajnie. Wszyscy się z tego cieszymy.
Już przed meczem w Marsylii koledzy mi mówili, że jeśli u nas w Lens jest świetna atmosfera, to na Velodrome jest jeszcze lepsza. Nie kłamali, bo atmosfera, stadion i cała otoczka w Marsylii były imponujące. Nie trzeba było nikogo motywować. Wyjść i grać na tym stadionie było czystą przyjemnością, a tym bardziej strzelić takiego gola i wygrać mecz z silnym zespołem, jakim jest Olympique. Nie ukrywam, że prawdopodobnie była to najładniejsza bramka w mojej karierze. Radość była ogromna, ale najważniejsze było to, że potrafiliśmy tam zwyciężyć.
Nigdy nie bałem się grać lewą nogą, choć wiadomo, że dominującą jest prawa. Lewa jednak nie służy mi tylko do wsiadania do autobusu. Aż tak źle nie jest, więc zaryzykowałem, no i wpadło.
Nie grałem jeszcze takiego meczu derbowego z taką otoczką i atmosferą. Przechodząc do Lens już pierwszego dnia słyszałem, że dla nich najważniejszy jest mecz z Lille. To było widać.
Nie, aż tak, to nie było... Ale czuć było, jak ważną bramkę zdobyłem, szczególnie dla kibiców. Jako zespół zagraliśmy naprawdę dobry mecz. Nie straciliśmy gola, a strzeliliśmy jeszcze jednego, tylko że ze spalonego. Później mogliśmy cieszyć się razem z kibicami i było to znakomite uczucie.
Trener powtarza, żeby żyć z meczu na mecz i koncentrować się tylko na najbliższym spotkaniu. Ja się pod tym podpisuję. Nie ma co myśleć o tym, co będzie za miesiąc, bo w tej lidze każdy może wygrać z każdym i tylko Paris Saint-Germain ma magiczny zespół z wieloma świetnymi zawodnikami, który dogonić może być ciężko. Ale drugie miejsce? Czemu nie. Trzeba myśleć pozytywnie i wierzyć w swoje umiejętności, a my je posiadamy. Kto wie, może to właśnie my będziemy największą niespodzianką tego sezonu?
Naprawdę nie wiem, jak to jest możliwe, że ten trener dopiero od dwóch lat prowadzi poważny klub w Ligue 1. To jest bardzo dobry szkoleniowiec, za którym piłkarze stoją murem, a jednocześnie czują przed nim duży respekt. Trener Haise jest zawsze świetnie przygotowany i ma znakomity sztab szkoleniowy, dzięki czemu w każdym meczu doskonale wiemy, co mamy robić na boisku. Treningi w Lens są bardzo intensywne, ale tę intensywność jesteśmy w stanie później przełożyć na mecze. To z kolei daje nam tak dobre wyniki, jakie mamy obecnie.
Jest bardzo przyjazny. Wiadomo, że zawsze musi być zachowany ten dystans pomiędzy trenerem a piłkarzem, nie można przekraczać pewnych granic, ale trener tak samo rozmawia ze starszymi, jak i młodszymi zawodnikami. Jeżeli masz jakiś problem czy chcesz zapytać o taktykę, drzwi do niego zawsze są otwarte.
Absolutnie bym tak nie powiedział. Żyję z meczu na mecz. Wiadomo, że to będzie fajny sprawdzian, tak jak i mecze z Marsylią, Monaco, Lyonem czy Lille, ale to wciąż tylko jeden mecz, do którego trzeba się przygotować tak samo, jak do pozostałych. Jeszcze wiele ważnych meczów przed nami, zanim w ogóle zmierzymy się z PSG, a sama nazwa klubu czy nazwiska tam grające nie robią na mnie takiego wrażenia, żebym miał czekać tygodniami na to spotkanie.
Nie, nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy. Najważniejsze, abyśmy wygrywali. Reszta schodzi na dalszy plan.
Pierwszy kontakt z Lens był już w styczniu. Wówczas jednak moi agenci, którzy odezwali się do klubu, usłyszeli, że Lens nie robi transferów zimą, ale jestem dla nich interesującym piłkarzem i być może temat latem powróci. Tak też się stało i wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Sześć dni przed podpisaniem kontraktu we Francji zadzwonił do mnie mój agent i powiedział, że dyrektor sportowy Lens będzie kontaktował się z Chicago Fire w sprawie transferu. Przez te kilka dni zdążyłem jeszcze zagrać mecz z Philadelphią Union [1:1 po golu Frankowskiego – red.], a po spotkaniu poleciałem już do Francji.
Przeszedłem testy medyczne, podpisałem kontrakt, zadebiutowałem w Ligue 1 w meczu z Rennes i... wróciłem do Chicago! To wszystko działo się tak szybko, że rodzina i większość rzeczy tam jeszcze została.
Żona musiała w kilka dni spakować 2,5 roku życia. Wróciliśmy z tym wszystkim do Polski, gdzie moi bliscy zostali jeszcze przez miesiąc, podczas gdy ja musiałem od razu wracać do Francji, gdzie czekał mnie kolejny mecz ligowy. Trzeba było załatwić jednak wszystkie sprawy papierkowe, a także jak najszybciej jakieś mieszkanie, bo nie chciałem, żeby rodzina mieszkała w hotelu.
Teraz wszystko jest w porządku. Jesteśmy bliżej Polski i już nie jest większym problemem polecieć do domu na kilka dni. We Francji nie mieszkamy w samym Lens, tylko w ładnym miasteczku obok, w którym mieszka większość piłkarzy, ale podoba nam się styl życia w tym miejscu. Dzieci są jeszcze małe i nie do końca rozumieją to, co się dzieje, ale najważniejsze, że jesteśmy razem.
Zawsze chciałem grać w reprezentacji. Gdy nie mogłem przyjeżdżać, grając w MLS, byłem na to bardzo zły, ale to nie zależało ode mnie. Cieszę się za każdym razem, gdy mogę przyjechać na zgrupowanie. Moim celem jest gra w pierwszym składzie i wiem, że stać mnie na to.
Jedyne, co mi zostało w głowie, to duże rozczarowanie końcowym wynikiem drużyny. Reszty nie ma co już analizować, bo od Euro minęło już bardzo dużo czasu. Z pewnością była to spora nauka i cenne doświadczenie, ale też spory zawód tym, że nie wygraliśmy meczu i nie wyszliśmy z grupy.
Jeśli trener podchodzi do mnie i mówi „Frankie, potrzebuję cię na tej pozycji", to wychodzę na boisko i daję z siebie maksa na tej pozycji, na której trener mnie wystawia. Wiadomo, że docelowo jest to prawe lub lewe wahadło, bez większej różnicy, ale jestem też do dyspozycji trenera, gdy ten potrzebuje mnie w innym miejscu boiska. To prawda, że bywam rzucany po różnych pozycjach, ale to też nie jest tak, że na nich nigdy nie grałem i są one dla mnie zupełnie nowe. Nie jestem więc wrzucany na głęboką wodę, a niezależnie od tego, gdzie gram, robię swoje.
Na wahadle. W klubie gram akurat głównie po lewej stronie i czuję się tam naprawdę dobrze.
Robert jako kapitan bardzo często stara się nas wspierać i nam pomagać. To czysta przyjemność grać z takim piłkarzem - jednym z najlepszych na świecie - w jednej drużynie.
Widać, ze pochodzi on z innej szkoły. Jest Portugalczykiem, który w dodatku grał na najwyższym światowym poziomie. Ma swój pomysł na naszą drużynę i choć oczywiście potrzebuje jeszcze trochę czasu, to widać, że z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. Paulo Sousa jest bardzo wymagający, ale tylko z korzyścią dla piłkarzy. Jesienią bardzo dobrze punktujemy, co też jest bardzo istotne, bo wiadomo, że wyniki robią atmosferę. Myślę, że wygląda to naprawdę pozytywnie.
I chcemy oba wygrać. Zamierzamy zdobyć pełną pulę, aby być w jak najlepszej sytuacji przed barażami. Taki jest nasz cel.