Transmisji z Ligue 1 w Polsce na razie brak. Wszystko przez Neymara i słabą oglądalność

Dlaczego w Polsce w żadnej telewizji nie można oglądać Ligue 1? Po pierwsze przez transfer Neymara do PSG, który wywindował cenę praw do rozgrywek. Po drugie i najważniejsze przez słabą oglądalność, jaką ma u nas ta liga. W najbliższej przyszłości trudno liczyć, że coś się w tej kwestii zmieni.

Tłumy pod hotelem, gdzie się zatrzymał. Tłumy podczas oficjalnej prezentacji.  W brazylijskiej telewizji Globo, podbijanie piłki przez Neymara oglądało dziesiątki milionów osób. Pierwszego dnia odkąd znalazł się w Paryżu, sprzedano 10 tys. koszulek z jego nazwiskiem. Na pierwszy mecz z jego udziałem (w Guingamp) akredytowało się prawie 1000 dziennikarzy, co kilkukrotnie przekraczało możliwości strefy dla mediów tamtejszego stadionu. Od sierpnia 2017 roku, nie tylko we Francji, zapanowała Neymaromania. Z trafienia Brazylijskiej gwiazdy do PSG cieszyli się nie tylko działacze w Paryżu. Również władze innych klubów zdawały sobie sprawę, że z transferu będą miały korzyści.

Gra z PSG u siebie była równoznaczna z tłumami na trybunach. Na pierwsze wyjazdowe mecze PSG (z Guingamp czy Metz) komplet biletów rozszedł się błyskawicznie. Podobnie było zresztą u ich kolejnych rywali. Debiutancki występ Brazylijczyka był transmitowany do 183 krajów.

Mamy Neymara!

Przedstawiciele LFP (organizatora tamtejszych rozgrywek) liczyli, że głośny i budzący ciekawość transfer Neymara do Francji podniesie atrakcyjność całej ligi i wygeneruje większe zyski ze sprzedaży praw telewizyjnych przy okazji nowych kontraktów.

Nie pomylili się. Umowa na lata 2020-2024 w samej Francji okazała się wyższa o niemal 60 proc. niż poprzednia. Uznawanie Neymara ojcem tego sukcesu byłoby sporym nadużyciem.

Nad Sekwaną doszło do ostrej konkurencji miedzy nadawcami. Olbrzymie pieniądze wyłożyła hiszpańska grupa medialna Mediapro, która została głównym nadawcą rozgrywek. Niemal dwa razy więcej niż ostatnio zapłaciła też katarska beIN Sports, który od czasu rozpoczęcia nadawania we Francji w 2012 r. przyniósł straty na ponad miliard euro. Część praw nabyła grupa telekomunikacyjna Free. Łącznie do LFP, za jeden sezon wpłynie teraz 1,15 mld euro. Transmitujący Ligue 1 od 1984 roku Canal+ uznał, że nie będzie za rodzime prawa przepłacał i powoli z francuskimi rozgrywkami musi się żegnać.

Neymar z pewnością pomógł z rozmachem wejść Francuzom na rynek chiński. LFP w celu promowania ligi otworzyła tam w 2017 roku swoją siedzibę. Neymar miał być dla Azjatów produktem tak rozpoznawalnym jak Messi Czy Ronaldo. Oglądanie Ligue 1 starano się Azjatom ułatwiać. W zeszłym sezonie mecz Nicei z PSG ustawiono na godzinę 13:00, to był chiński prime time czyli 20:00. Spotkanie w telewizji płatnej obejrzało 1,5 mln osób. Obecny sezon przyniósł natomiast Superpuchar Francji rozgrywany w Shenzhen i czteroletni kontrakt z tamtejszą państwową telewizją. Od teraz Chińczycy mogą oglądać Neymara w ogólnodostępnym CCTV5 (zasięg stacji to ponad miliard widzów). Kwoty transakcji nie ujawniono, ale można się domyślać, że nie była mała i mogła sięgnąć kilkuset milionów. Dla dobrego odniesienia - La Ligę wyceniono tam w sześcioletnim kontrakcie na 375 mln euro, a Premier League przy trzyletniej umowie kosztowała CCTV 660 mln euro.

LFP specjalnie na rynek azjatycki zaprogramowała w obecnym sezonie godziny dwóch niedzielnych meczów.

Słabe liczby Ligue 1

W Polsce efektu Neymara raczej nie ma. Mecze Ligue 1 nad Wisłą przez ostatnie trzy lata pokazywała stacja Eleven Sports. W swojej ofercie miała (i ma dalej) także rozgrywki Primera Division, Serie A, FA Cup, czy Bundesligi – wydarzenia znacznie bardziej interesujące polskiego kibica. Ligową piłkę z Francji przeciętny Kowalski nie bardzo chciał oglądać. Jeszcze w czasach gdy prawami do Ligue 1 dysponował Orange Sport średnio jeden mecz na antenie tego nadawcy oglądało kilka tysięcy osób, przy czym najlepiej w badaniach wypadały spotkania PSG. Nigdy nie były to jednak wielkie liczby. Trend się nie zmienił. W ubiegłym sezonie ciekawsze mecze ekipy z Parc des Princes  oglądało na Eleven zwykle kilkanaście tysięcy osób. Dla przykładu wrześniowy hit PSG – Lyon przyciągnął przed ekrany tylko 11 tys. widzów, a marcowe starcie Nicea – PSG obejrzało 15 tys. osób. Porównując to z ostatnim meczem Bayernu z Hoffenheim widać przepaść. Mistrzem Niemiec zainteresowanych było niemal dziesięć razy więcej widzów, czyli 150 tys. osób. Dysproporcja między meczami z Francji, a tymi z Hiszpanii czy nawet Serie A też jest spora. Tym bardziej, że zainteresowanie rozgrywkami z Półwyspu Apenińskiego w obliczu chętnie przechodzących do Serie A Polaków, stale rośnie.

Polscy nadawcy na nie

Według naszych informacji pośrednik, który w Polsce oferował prawa do Ligue 1 różnym nadawcom (niedawno była to MP& Silva) przy najnowszym kontrakcie oczekiwał zaskakująco dużej kwoty. Jednym z argumentów miał być wzrost poziomu marketingowego, duży potencjał ligi i magiczny Neymar.

Ponieważ MP& Silva od pewnego czasu zmagała się z olbrzymimi problemami finansowymi,  LFP nawiązała współpracę z innym pośrednikiem. Ten jednak za prawa do Ligue 1 na polskim rynku również oczekuje dużo. Jak sugerują nadawcy dużo za dużo.  

W chwili obecnej francuskimi rozgrywkami na takich warunkach nie jest zainteresowana ani TVP (nie przedłużyła też umowy na Puchar Francji), ani nc+, ani Polsat. Brak opłacalności inwestycji nie skłania do wyłożenia na nią pieniędzy również przez władze stacji Eleven, która zachowała swoje dotychczasowe najważniejsze prawa. Oznacza to, że jeżeli cena za Ligue 1 mocno się nie obniży, to Glika, Lewczuka, Kurzawy i Neymara co tydzień oglądać u nas nie będziemy.

Małe zainteresowanie sprawia, że podobny los czeka też ligę belgijską (dotychczas sporadycznie nadawaną w Eleven). Z powodu problemów MP& Silvy, kibice w Polsce nie mogą oglądać natomiast ligi szkockiej, którą interesował się Sport Klub. Nadawca osiągnął już nawet porozumienie z pośrednikiem w sprawie umowy, ale agencja straciła prawa do ich sprzedaży. Telewizja musi raz jeszcze przejść przez proces konstruowania nowej umowy, tym razem z samą ligą. To może potrwać nawet miesiąc.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.