Lucien Favre: Oj, kilka razy się zdarzyło.
Tak jak większość dobrych pomysłów – z potrzeby. W jakimś sparingu zabrakło nam bocznego obrońcy. Wiedziałem w jaki sposób Lukas się porusza, jak szybko docierają do niego polecenia. I pomyślałem, że zaryzykuję. Bo czemu nie? Poparł mnie mój asystent. Stwierdził: "Daj mu kilka poleceń i zobaczymy, jak zareaguje".
Nie.
To dobry z niego aktor, haha.
Jako snajper nie sprawdzał się w takim stopniu, w jakim tego oczekiwałem. Był dobry techniczne, szybko biegał. Miał to "coś", ale pewnej poprzeczki nie potrafił przeskoczyć. Jednocześnie był szalenie inteligentnym facetem. Klucz do jego sukcesu polegał na tym, aby Lucas miał grę przed sobą. Kiedy biegał w ataku, piłka była za jego plecami. W obronie widział natomiast wszystkich rywali. Tego potrzebował: możliwości analizy sytuacji.
Nie, bo już w pierwszym sezonie w Herhcie był podstawowym piłkarzem. Wierzę w swój instynkt, a on już w tym niby nieważnym sparingu dał pewien sygnał. Dziś forma Piszczka daje mi wielką satysfakcję. Wielką. Dałem mu szansę, którą w pełni wykorzystał.
To tylko i wyłącznie wynik moich metod pracy. Każdy trener musi dostosować się do miejsca w którym jest i drużyny, którą otrzymał. On jest szefem, ale nie może wywrócić wszystkiego na głowę. Moja filozofia nie jest zbyt skomplikowana. Chcę grać w piłkę, chcę ją posiadać. Ale nawet kiedy mamy futbolówkę, musimy wykonywać kilkanaście innych operacji. Szczegółem, na którym zwracam wielką uwagę, jest na przykład gra drużyny, gdy piłka jest w rękach bramkarza. Niby drobnostka, ale bardzo istotna.
W meczu jest tak wiele różnych momentów, że trzeba dostosować się do każdego z nich. Może łatwiej będzie, jak pokażę? (Favre wstaje i podchodzi do tablicy magnetycznej, na której zaczyna przestawiać magnesiki z numerami – aut.). Uznaję kilka stref zespołu. Strefą A jest obrona, strefą B – pomoc, a strefa C to atak. Mnie interesują połączenia tych stref. W fazie ataku każda z nich musi umieć zrobić miejsce kolejnej, kiedy rywal gra pressingiem. Nie chodzi o samo podanie piłki, ale o ruch bez niej. Piłka nie musi krążyć bezpośrednio pomiędzy strefami, można ominąć jedną z nich, ale tylko wtedy, gdy ta czy tamta formacja zaabsorbuje rywala. To tak w dużym skrócie.
Wiesz, kiedy piłkarz jest silny? Kiedy jest pewny siebie. A nie zyska tej pewności po ośmiu godzinach rozmowy z psychologiem. Zyska ją, gdy będzie umiał grać. Powiem ci, co jest dla mnie istotne. Liczy się to, co zawodnik potrafi i to, co mogę zrobić, aby jego wiodąca umiejętność była jeszcze lepsza. W takim samym stopniu chodzi o strzał, technikę biegu, skoczność. Dlatego dużo czasu poświęcam na pracę indywidualną.
Nie miałem z tym żadnych problemów.
Miałem na niego pomysł, Mario dodał do tego dużo pracy i wyszło.
Mario trzeba zrozumieć. To facet ze specjalną osobowością, wyjątkową. Jedni oceniają ją tak, drudzy inaczej, ale nikt nie zaprzeczy, że to indywidualność. Z takim człowiekiem trzeba znaleźć nić porozumienia. Każdy z zawodników zachowuje się inaczej. On też ma swój styl. Powinniśmy to zaakceptować. Ale ten chłopak nie jest złym człowiekiem, nie stoi obok drużyny. Mogłem mu powiedzieć wszystko, zawsze to przyjmował, krytykę też.
Na pewno to inni piłkarze. Na początku Mario czekał w polu karnym, a kiedy nie dostawał piłki, irytował się. Musiałem mu wyjaśnić, że aby stwarzać sytuacje, sam powinien pracować w defensywie. Wiedziałem czego od niego chcę i wiedziałem, jak to dostać. Mario zaczął grać dla drużyny, a drużyna zaczęła grać dla niego. Voilà.
Raczej określiłbym go mianem bardzo ciekawego doświadczenia. Słyszałem o nim różne rzeczy, wiele było złych, ale postanowiłem przekonać się o nich sam. Dla mnie istotny był tylko ten człowiek, który pracował ze mną w Nicei. Już zrobił dużo, ale jeszcze wiele przed nim.
Bardzo cenię Polaków. Duże wrażenie zrobili na mnie w trakcie mistrzostw Europy we Francji. Szczególnie spodobała mi się wasza mentalność wojowników. Glik to jej symbol. To szef, skała. Podobnie Lewczuk. Rybus jest dobrym piłkarzem, idealnie pasuje do ustawienia 3-5-2. Ale w Lyonie zmieniło się ono na 4-4-2, stąd jego ostatnie problemy z regularną grą. Ciekawym graczem jest też Mariusz Stępiński.
W tej chwili nie mamy wolnych etatów. Ale polską ligę obserwuję od lat. W tym sezonie obejrzałem kilka meczów. Wiem, że prowadzi Legia Warszawa. Czasem zerkam też na Slask Wroklow (Śląsk Wrocław – przyp. aut.) z którym grałem przed laty w Pucharze UEFA.
Że strzeliłem gola. Było zimno. Pamiętam też godzinę policyjną i flagi "Solidarności", które były wszędzie. W trakcie meczu była chyba jakaś polityczna manifestacja.
We Wrocławiu widzieliśmy tylko hotel, lotnisko no i stadion. Kiedy po meczu jechaliśmy autokarem, całe miasto było w ciemnościach. Nie świeciła nawet jedna latarnia. W hotelu pilnowali nas agenci, nikt nie mógł opuścić budynku. I było tam bardzo tanio. Ale wspomnienia z dwumeczu mam bardzo dobre. W rewanżu dorzuciłem jeszcze dwa gole.
A po co?
Aaa, już pamiętam! Pracowałem wtedy w FC Zürich. Zobacz, mam siwe włosy, pamięć czasem zawodzi. Pierwszym mecz był bardzo trudny, wygraliśmy minimalnie (1:0 po bramce Raffaela w 90 min. – przyp. aut.). A rewanż? Gładko wygraliśmy 4:1. Czyli na razie bilans moich spotkań z Polakami jest znakomity.
Jeśli znów mam wygrać, to chętnie przyjadę do waszego kraju.