Liga francuska. Lyonu sposób na kryzys

Paris Saint-Germain ma w lidze rywala, który piłkarzy nie kupuje, lecz wychowuje, choć nie tak dawno było zupełnie inaczej.

Kilka lat temu Lyon był siłą, jaką dziś chce być PSG. Zdominował ligę, siedem razy z rzędu sięgał po mistrzostwo. Rozsiadł się w Lidze Mistrzów, raz dotarł w niej do półfinału, dwukrotnie - do ćwierćfinału. Rządzący od 1987 r. prezes Jean Michel Aulas wytyczył podobną drogę, jaką dziś obrali katarscy inwestorzy w stolicy Francji. Kupował - czasami bez opamiętania - największe gwiazdy. W 2001 roku ustanowił rekord ligi, sprowadzając z Barcelony Sonny'ego Andersona za blisko 20 mln euro. Wraz z przyjściem Brazylijczyka rozpoczęła się era wielkiego Lyonu. Osiem lat później wielkie transfery przestały być sposobem na sukces. Na nic się zdały 24 mln wydane na Lisandro Lopeza w 2009 roku i 22 mln zapłacone rok później za Yoanna Gourcuffa. Lyon przestał we Francji wygrywać, w tym roku pierwszy raz od 11 lat nie zakwalifikował się do LM.

Klub znalazł się w nieznanej dla siebie rzeczywistości. Pod względem wskaźników ekonomicznych stoczył się na samo dno. Wykazał największą stratę za sezon 2011/12 - 35 mln euro. Aulas zamiast kupować, sprzedawał. Wykurzył piłkarzy, którzy grali jeszcze w złotej erze (Brazylijczyka Crisa, Szweda Kima Källströma), zrezygnował z najlepiej zarabiających Alyego Cissokho i Hugo Llorisa. Został wiecznie kontuzjowany, pobierający co miesiąc 450 tys. euro Gourcuff, ale zajmuje czołową pozycję na liście piłkarzy na sprzedaż. Cena - 11 mln euro.

Upływ krwi nie zaszkodził. "A jeśli to właśnie Lyon będzie świętował mistrzostwo?" - zastanawiał się ostatnio "France Football". Jeszcze niedawno pytanie wydawało się absurdalne. Przed sezonem wszyscy stawiali na PSG. Ale dziś są już tacy, którzy zaczynają w to wątpić, choć wartość paryskiej jedenastki liczona w euro trzykrotnie przewyższa tę z Lyonu.

- Może nie mamy największego budżetu, ale mamy najlepszą szkółkę - mówi Aulas. Przesadził, w poprzednim sezonie klasyfikację akademii wygrało Sochaux, ale daleki od prawdy nie jest. Od kilku lat Lyon zajmuje miejsce w czołówce piłkarskich szkółek, regularnie wygrywa ligę rezerw, aż 12 zawodników w szerokiej kadrze OL wywodzi się z ośrodka w Tola-Volage, siedmiu z nich grało w wyjściowych jedenastkach w spotkaniach z Marsylią (wygranym 4:1) i broniącym tytułu Montpellier (zwycięstwo 1:0).

Są w tej grupie bardzo młodzi: 18-letni napastnik Yassine Benzia, o rok starszy obrońca Samuel Umtiti, 20-letni Rachid Ghezzal albo 21-letni Maxime Gonalons, który już strzelił gola w Lidze Europejskiej Liverpoolowi. Ale do wychowanków należy też 32-letni Steed Malbranque, którego kariera w tym roku zaczęła się na nowo.

Były zawodnik Fulham, Tottenhamu i Sunderlandu rok temu zerwał kontrakt z Saint-Etienne. Zamierzał robić karierę menedżera w firmie Auchan. Równocześnie bawił się sportem. Na początku tego sezonu poprosił o treningi w Lyonie, chciał poćwiczyć z drugą drużyną. Trener Remi Garde zobaczył, że Malbranque nic nie utracił ze swych piłkarskich kompetencji, i pozwolił mu grać w Ligue 1. Dziś trudno sobie wyobrazić Lyon bez tego wiarusa. "Najbardziej regularny, najsilniej wpływający na grę, najbardziej zaskakujący" - tak określa go "FF". On sam cały czas ma wątpliwości. W październiku pytał trenera, czy tak częste występy nie grożą kontuzją, w listopadzie bał się odpowiadać na pytania dziennikarzy, którzy umieszczali go w kadrze Francji.

Malbranque łączy stary Lyon z nowym. Udowadnia, że w klubie od zawsze przychylnym okiem patrzono na wychowanków. W pięciu największych europejskich ligach: angielskiej, francuskiej, hiszpańskiej, niemieckiej i włoskiej, gra aż 31 piłkarzy ukształtowanych w OL. Więcej reprezentantów własnej szkółki - 38 - ma tylko Barcelona, za Lyonem jest Real - (29) i Rennes - (24).

W ośrodku Tola Vologe w Lyonie pieczę nad młodymi zawodnikami od kilku lat sprawuje Remi Garde, a na szczycie całej szkoleniowej piramidy znajduje się klubowa legenda - Bernard Lacombe. On namaścił Garde na trenera, on kiedyś wynalazł dla klubu Karima Benzemę. Doradza Aulasowi, do szatni może wejść, kiedy chce. Potrafi zrugać piłkarza za kolor korków, ale też wesprzeć go w trudnych chwilach. - Zaprowadził mnie do bazyliki Notre Dame de Fourviere i powiedział mi, że strzelę dziś wieczorem gola. Miał rację. Zadedykowałem mu tę bramkę - opowiadał tydzień temu po zwycięskich derbach (1:0) z Saint-Etienne brazylijski pomocnik Michel Bastos.

PSG ma pieniądze, dyrektorem jest tam stwarzający dystans między piłkarzami i władzami klubu Leonardo. W szatni zrodził się podział na piłkarzy mówiących po francusku i włosku. Co chwila wybucha w niej kryzys. W styczniu pracę stracić może Leonardo, z końcem sezonu trener Carlo Ancelotti. - Ale nie ma innej drogi do budowy wielkiego klubu, jakim zamierza być PSG, niż zainwestowanie milionów. Dobrze, że te pieniądze zostaną we Francji - przyznaje Aulas.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.